Nie ośmielaj się dawać prezentów moim kosztem!

Nie waż się dawać prezentów moim kosztem! – żona postawiła męża na nogi przed jego rodziną.
Uroczysty wieczór okazał się niezwykle ciepły.

Salon wypełniła przytulna atmosfera – delikatne światło lampy stojącej, brzęk kieliszków, aromat ulubionych pasztecików z kapustą Witii.

Olga zawsze piekła je na rodzinne spotkania. I dziś bardzo się postarała – w końcu urodziny brata jej męża są raz w roku.

Ukradkiem obserwowała gości, odchylając się w fotelu.

Rodzina Witii zebrała się w pełnym składzie: brat Andriej z żoną Mariną, ich dzieci w tym samym wieku, hałaśliwe i wesołe jak wróble, wiekowa ciotka Zinaida Pietrowna, wiecznie pouczająca młodzieńca.

Stół uginał się od przystawek, wino lało się strumieniami, w powietrzu rozbrzmiewał śmiech i ożywione rozmowy.

  • Pamiętasz, Andriuchu, jak chodziliśmy na ryby, gdy byliśmy dziećmi? – Witia nalał bratu koniaku, aż mu oczy zaświeciły się od trunku. – Tata nas wtedy prawie zabił – ukradliśmy mu nowy sprzęt wędkarski!

– Oczywiście, że pamiętam! – zaśmiał się Andriej, poprawiając okulary. – I wiesz, niedawno znalazłem tę samą wędkę na daczy. Wyobrażasz sobie? Minęło trzydzieści lat, a ona wciąż tam jest…

Marina, żona Andrieja, uśmiechnęła się marzycielsko:

— Chciałabym, żebyśmy teraz pojechali nad morze… Dzieciaki ciągle dopytują, ale nie możemy się z tym pogodzić. Albo praca, albo remont, albo coś innego.

Wiktor nagle się wyprostował, jakby spodziewał się tych słów. Olga nabrała czujności – aż za dobrze znała to spojrzenie w oczach męża, gdy szykował się do wielkiego gestu.

  • Wiesz co? – Witia sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki. – Mam dla ciebie niespodziankę!

Olga zamarła. Serce zabiło jej mocniej, gdy zobaczyła znajomą białą kopertę. Tę samą, o której rozmawiali miesiąc temu, planując własne wakacje.

„Masz, weź to, bracie!” – rzekł uroczyście Wiktor, trzymając kopertę nad stołem.

Andriej z niedowierzaniem przyjął to, otworzył… i zagwizdał. Marina spojrzała przez ramię męża, a jej oczy rozszerzyły się.

  • Wycieczka? Nad morze? – Przycisnęła kopertę do piersi. – Witia, zwariowałeś! To jest… to jest…
  • Dobrze, ty! – Andriej poklepał brata po ramieniu. – Właśnie myśleliśmy o tym, jak znaleźć pieniądze na wakacje!

Olga powoli odłożyła widelec. W pokoju nagle zapadła cisza – a może to tylko jej wyobraźnia? Spojrzała na męża, a jej głos zabrzmiał jak smagnięcie biczem:

  • Nie ośmielaj się dawać prezentów moim kosztem!

Czas zdawał się stać w miejscu. Wiktor zrobił się fioletowy, jakby oberwał. Andriej zamarł z uniesioną szklanką, a jego uśmiech stał się wymuszony. Marina demonstracyjnie przewróciła oczami. Nawet dzieci ucichły, przestając szeptać w swoim kącie.

Zinaida Pietrowna znacząco pokręciła głową:

  • No i tu się zaczyna… Za naszych czasów żony nie sprzeciwiały się swoim mężom.

Olga poczuła, jak jej policzki oblewają się rumieńcem. Chwila została beznadziejnie zrujnowana – teraz wszyscy patrzyli na nią jak na awanturnicę, która zepsuła rodzinne wakacje. Ale ona po prostu pragnęła sprawiedliwości. Sprawiedliwości swojej i Witii, którą po raz kolejny poświęcił dla chęci udawania hojnego dobroczyńcy.

Wstała od stołu, starając się nie patrzeć nikomu w oczy:

  • Przepraszam. Muszę sprawdzić ciasto w piekarniku.

Gdy Olga szła do kuchni, usłyszała głośny szept Mariny: „Ona zawsze taka jest. Ludziom to nie sprawia przyjemności…”

Ścisnęło ją w gardle. Odkręciła wodę, żeby zagłuszyć głosy dochodzące z salonu. Lepiej pozwolić im myśleć, że jest chciwa, niż poznać prawdę: ich własne wakacje będą musiały zostać przełożone. Znów.

Goście wyszli po północy. Olga machinalnie włożyła naczynia do zmywarki, unikając spojrzenia męża. Wiktor palił po cichu na kuchennym balkonie – rzadki zwyczaj, który pojawiał się tylko w chwilach wielkiego napięcia. Dym papierosowy wdzierał się przez uchylone drzwi kuchni, mieszając się z zapachem niedokończonego wina i chłodzących przekąsek.

W końcu Olga nie wytrzymała. Wyjęła teczkę z dokumentami z szuflady biurka i gwałtownie położyła ją przed sobą. Teczka głucho upadła na blat, a ten dźwięk sprawił, że Wiktor się odwrócił.

„Chodź tu” – głos Olgi brzmiał niezwykle ochryple. „Musimy porozmawiać”.

Victor zgasił papierosa i wrócił do kuchni. Jego zazwyczaj proste ramiona były lekko opadnięte, jakby przygniatał je niewidzialny ciężar. Usiadł naprzeciwko żony, machinalnie szarpiąc rękawy koszuli – gest zdradzający jego zdenerwowanie.

Olga otworzyła teczkę i zaczęła rozkładać wyciągi bankowe na stole, jeden po drugim. Jej ruchy były precyzyjne, niczym ruchy chirurga przygotowującego się do skomplikowanej operacji.

„Zacząłeś od nowa” – powiedziała, patrząc mężowi w oczy. „Pamiętasz, jak się skończyło ostatnim razem?”

Wiktor skrzywił się, jakby bolał go ząb:

„Teraz jest inaczej” – w jego głosie słychać było zmęczenie, ale i nutę irytacji. „Mamy pieniądze. Ja dobrze zarabiam…”

„Mamy wydatki” – przerwała Olga, stukając palcem w zestawienia. „Opłaty za media wzrosły o trzydzieści procent. Od trzech miesięcy odkładamy remont łazienki. A do tego dochodzi jeszcze kredyt samochodowy, ubezpieczenie…”

– Czy nie mam prawa rozporządzać tym, co zarobiłem? – Wiktor gwałtownie wstał i zaczął chodzić po kuchni. – To mój brat, Ola! Kiedy mieliśmy problemy, pomagał. Zapomniałeś?

„Nie, nie zapomniałam” – Olga ścisnęła palcami nasadę nosa. „I to, że zaciągnęłaś wtedy pożyczkę, żeby mu ją spłacić. Spłacałaś ją przez trzy lata, grosz po groszu. I teraz znowu…”

Victor zirytowany pociągnął za krawat i ściągnął go przez głowę:

– Zawsze masz rację, prawda? Zawsze tak… słusznie! – O mało nie wypluł tego słowa. – A ja jestem rozrzutnikiem, który nie umie liczyć pieniędzy?

„Witia” – Olga próbowała mówić ciszej – „nie o to chodzi. Chodzi o to, że kiedy dajesz takie prezenty bez konsultacji ze mną…”

– Czy muszę się konsultować? – przerwał. – Za każdym razem pytać o pozwolenie, jak jakiś uczeń? Może powinienem też pisać raport o każdym wydanym groszu?

Olga poczuła, jak ściska ją w żołądku. Ile razy rozmawiali na ten temat? Ile razy próbowała mu wytłumaczyć różnicę między hojnością a rozrzutnością?

„Wiesz, co jest najbardziej obraźliwe?” – zapytała cicho. „To, że nawet o nas nie pomyślałeś. O naszych wakacjach, które planowaliśmy. O tym, że ja też chciałam pojechać nad morze. Po raz pierwszy od trzech lat…”

Victor zamarł w oknie. Światła nocnego miasta migotały za szybą, odbijając się w jego oczach dziwnym blaskiem. Milczał przez dłuższą chwilę, po czym zwrócił się do żony:

  • Nie rozumiesz. To co innego. Kiedy pomagam bratu, czuję się… ważny. Silny. To jak dług honorowy.

– A co ty masz wobec mnie? – Olga wstała, zbierając wyciągi do teczki. – Wobec naszej rodziny? Czy to mniej honorowe?

Wiktor wzdrygnął się, jakby go ktoś spoliczkował. Olga zobaczyła, jak bieleją mu kostki palców, gdy zacisnął dłoń na parapecie. Wiedziała o tym geście – jej mąż powstrzymywał słowa, które wyrwały mu się z gardła i których później nie da się cofnąć.

„Pójdę do Andrieja” – wydusił w końcu. „Potrzebuję… świeżego powietrza”.

Olga skinęła głową w milczeniu. Co mogła powiedzieć? Rozmowa, jak zawsze, utknęła w martwym punkcie. Usłyszała, jak jej mąż ciężko wchodzi do przedpokoju i szczęk zamka w drzwiach wejściowych. Potem zapadła cisza – głucha, przytłaczająca, pełna niewypowiedzianych wyrzutów.

Powoli opadła na krzesło i zamknęła oczy. Zegar w kuchni wskazywał tuż po północy. Na zewnątrz padał lekki deszcz, a jego monotonne stukanie o okap działało dziwnie uspokajająco. Gdzieś głęboko w środku tliła się iskierka nadziei, że może tym razem coś się zmieni. Musiało. Bo inaczej, jaki sens miałoby to wszystko?

Jego brat mieszkał w sąsiednim bloku – piętnaście minut spokojnym krokiem. Wiktor szedł opustoszałymi ulicami, z rękami w kieszeniach kurtki. Mżawka osiadała na jego włosach niczym drobna mżawka, ale on zdawał się tego nie zauważać. W głowie krążyły mu strzępki rozmowy z Olgą, mieszając się ze wspomnieniami minionych lat.

Oto on, młody specjalista, który został bez pracy po zamknięciu firmy. Andriej naprawdę mu wtedy pomógł – pożyczył pieniądze, wstawił się za nim u odpowiednich ludzi. A może Olga ma rację i on już dawno zapłacił za tę usługę? Minęło dziesięć lat, a on wciąż czuje się dłużnikiem.

Dzwonek do drzwi zadzwonił niespodziewanie głośno w nocnej ciszy. Nie otworzyli go od razu – najwyraźniej szykowali się już do snu.

  • Vitka? – Andriej pojawił się na progu w domowej koszulce i krótkich spodenkach, rozczochrany i zdziwiony. – Co się stało?
  • Tak po prostu… – Wiktor przestępował z nogi na nogę. – Musimy porozmawiać.

W kuchni nad kuchenką paliła się tylko mała lampa, rzucając dziwne cienie na ściany. Andriej wyjął otwartą butelkę koniaku i nalał go do pękatych kieliszków.

„Pokłóciłeś się z Olgą?” zapytał, odsuwając szklankę w stronę brata.

Victor skinął głową, nieświadomie obserwując bursztynowy płyn kołyszący się w szklance.

  • Z powodu podróży? – zaśmiał się Andriej. – No, daj spokój, to się skończy. Kobiety takie są – wkurzą się i przestaną.

Coś w jego głosie wydało się Victorowi protekcjonalne, jakby to wszystko było po prostu kobiecym kaprysem.

„Słuchaj, może rzeczywiście nie było warto…” zaczął Wiktor, ale Andriej mu przerwał:

  • Nawet o tym nie myśl! Marinka i ja byłyśmy takie szczęśliwe. A morze jest dobre dla dzieci…

Rozmowa płynęła leniwie, przeskakując z tematu na temat. Andriej opowiadał o ostatnich zakupach, o planach wakacyjnych, o tym, jak udało im się zaciągnąć kredyt na nowy samochód. Wiktor słuchał jednym uchem, kiwając machinalnie głową. W jego wnętrzu narastał niejasny niepokój, którego nie potrafił ubrać w słowa.

„Idę się wysikać” – Andriej wstał, lekko się chwiejąc. „W międzyczasie nalej nam jeszcze jednego”.

Wiktor sięgnął po butelkę i nagle zamarł. Z korytarza dobiegały stłumione głosy – najwyraźniej Andriej wpadł tam na Marinę.

„No i jak się ma?” Głos synowej brzmiał niezwykle chłodno.

„Jak zwykle” – zaśmiał się Andriej. „Siedzi tam i cierpi”.

„Najważniejsze, żeby nie naciskać” – w głosie Mariny pojawił się pochlebczy ton. „Olga już go przeciwko nam nastawia…”

„No, daj spokój” – Andriej machnął ręką. „Witka jest mięczakiem, zawsze pomoże. Nie może bez nas żyć – patrz, przybiegł jak szczeniak…”

Victor poczuł dreszcz na plecach. Dłonie trzymające butelkę nagle zmiękły jak wata. W uszach rozległ się hałas, zagłuszający dalszą rozmowę.

Obrazy przesuwały się przed jego oczami jak w kalejdoskopie: tu Andriej prosi o pożyczkę, tu Marina mimochodem wspomina o zepsutej pralce, tu podziwiają jego nowy samochód i od razu zaczynają rozmawiać o tym, że nie mają wystarczająco dużo na zaliczkę…

“Vitka jest delikatna, zawsze pomoże…”

To zdanie dzwoniło mu w skroniach. Ile razy słyszał podobne rozmowy za plecami? Ile razy jego dobroć stawała się powodem do kpin?

Powoli odstawił butelkę na stół. Ręce mu się trzęsły, ale nie od alkoholu, a od uświadomienia sobie prostej i okrutnej prawdy. Przez cały ten czas nie pomagał bratu, lecz pozwalał się wykorzystywać. I po co? Dla złudzenia, że ​​ktoś go potrzebuje?

Wiktor wstał, starając się nie hałasować. Włożył kurtkę, wciąż mokrą od deszczu. Zatrzymał się tuż przy drzwiach, nasłuchując głosów dochodzących z głębi mieszkania. Andriej coś mówił, Marina się śmiała. Nawet nie zauważyli, że wychodzi.

Na zewnątrz deszcz przybierał na sile. Zimne krople uderzały go w twarz, ale Wiktor tego nie zauważał. W jego wnętrzu narastała pustka – ta sama, którą przez te wszystkie lata próbował wypełnić ostentacyjną hojnością. A gdzieś na skraju tej pustki tlił się mały płomyk – myśl o Oldze, która przez cały ten czas próbowała otworzyć mu oczy.

Wyciągnął telefon. Na ekranie migało kilka nieodebranych połączeń od żony. Martwiła się. Zawsze martwiła się o niego – nie o jego pieniądze ani status, ale o niego samego.

Victor ścisnął telefon w dłoni i poszedł do domu. Miał wiele spraw na głowie. I jeszcze więcej – wiele do naprawienia.

Noc była długa. Olga nie mogła zasnąć, przewracając się z boku na bok w zimnym łóżku. Każdy szelest za oknem przyprawiał ją o dreszcze – czy to Witia wraca? Telefon milczał. Jej wiadomości pozostały nieprzeczytane, połączenia poszły w pustkę.

Było już grubo po północy, kiedy weszła do kuchni. Włączyła czajnik i wyjęła starą porcelanową filiżankę, prezent od teściowej z okazji pierwszej rocznicy ślubu. Pamiętała, jak Zinaida Pietrowna powiedziała wtedy: „Dopóki ta filiżanka jest nienaruszona, wasze małżeństwo będzie silne”. Olga uśmiechnęła się smutno, przyglądając się ledwo zauważalnemu pęknięciu na brzegu.

Za oknem migotało znajome światło latarni, rzucając dziwne cienie na ścianę. Gdzieś w oddali przejechał samochód, z piskiem hamulców. Olga zadrżała, otulając się mocniej starym, dzianinowym kardiganem męża. Wciąż pachniał wodą kolońską Witii – zapachem tak znajomym i kojącym.

Zamek w drzwiach wejściowych kliknął.
Olga zamarła, nasłuchując znajomych kroków na korytarzu. Ciężkich, lekko szurających – zmęczonych. Zwykle w takich momentach wybiegała mu na spotkanie, pomagała zdjąć kurtkę, grzebała przy kapciach. Ale nie dzisiaj. Dziś coś musiało się zmienić.

Victor pojawił się na progu kuchni, przemoczony do suchej nitki, z rozczochranymi włosami i cieniami pod oczami. Długo patrzył na żonę, jakby widział ją po raz pierwszy. W jego spojrzeniu było coś nowego, nieznanego.

„Nie śpisz” – powiedział cicho. Nie pytanie, lecz stwierdzenie.

Olga skinęła głową w milczeniu, ściskając zimny kubek w dłoniach.

Wiktor podszedł do okna, stanął tam i wpatrywał się w ciemność. Potem powoli się odwrócił:

  • Wiesz… Tak mi wstyd.

Słowa zawisły w powietrzu. Olga nie poruszyła się, bojąc się przestraszyć chwili. Przez piętnaście lat małżeństwa rzadko słyszała, żeby mąż przyznał się do błędu.

„Zawsze myślałem, że pomagam” – kontynuował, siadając na krześle naprzeciwko. „Że to mój obowiązek… Byłem z siebie dumny. Ale w rzeczywistości…” – uśmiechnął się gorzko – „po prostu dawałem się wykorzystywać. Jak bankomat. Jak…”

Zatrzymał się, dobierając słowa. Jego palce nerwowo bawiły się brzegiem obrusu – nawyk, który wyrobił sobie w chwilach wielkiego podniecenia.

– Rozmawiali o mnie. Myśleli, że nie słyszę. „Witka jest miękka, zawsze pomoże…” – naśladował intonację brata. – Jakbym był jakimś głupcem. A przecież byłem głupcem, prawda?

Olga w końcu podniosła wzrok. Po raz pierwszy od dawna Wiktor nie sprzeciwiał się, nie szukał wymówek. Po prostu powiedział, jak było.

„Przepraszam, że nie słyszałem cię wcześniej” – jego głos zadrżał. „Zawsze wiedziałaś. Przejrzałaś ich na wylot, a ja… nie chciałem tego widzieć”.

Powoli wstała, obeszła stół dookoła i położyła mu rękę na ramieniu, które było tak napięte, że wydawało się kamienne.

„Wiesz, co jest najbardziej obraźliwe?” – zapytał nagle. „To, że ich nie zdradzałem. Zdradzałem ciebie. Nas. Za każdym razem, gdy oddawałem im to, na co razem zapracowaliśmy…”

  • Ciii, – Olga lekko ścisnęła go za ramię. – Teraz rozumiesz. To najważniejsze.

Victor przykrył jej dłoń swoją:

  • Jak ty to wszystko wytrzymywałeś? Czemu nie odszedłeś?

„Głupia” – uśmiechnęła się, czując gulę w gardle. „Bo cię kocham. Prawdziwego ciebie – nie twoje talenty, nie twoje wspaniałe gesty. Tylko ciebie”.

Odwrócił się, przyciskając czoło do jej dłoni. Milczeli – po raz pierwszy od dawna, w komforcie i zrozumieniu.

„Spróbujmy razem uporządkować finanse” – powiedziała w końcu Olga. „Razem nie oznacza, że ​​po prostu się ze mną zgadzasz. To oznacza, że ​​podejmujemy decyzje razem. Jako rodzina”.

Victor ścisnął jej dłoń. Łzy zalśniły w jego oczach – po raz pierwszy od wielu lat widziała go tak otwartego, tak prawdziwego.

„A co z biletem?” zapytał ochryple.

„Oddamy” – odpowiedziała po prostu. „Wyjaśnij bratu, że cię poniosło. To będzie pierwszy krok”.

Skinął głową. Na zewnątrz robiło się jasno. Wstawał nowy dzień i po raz pierwszy od dawna mogli go naprawdę powitać razem.

„Wiesz” – Victor nagle się uśmiechnął – „nawet nie zapytałem, gdzie chcesz jechać na wakacje?”

Olga roześmiała się, czując, że uwalnia się od napięcia nagromadzonego przez lata:

– Mam kilka pomysłów. Omówimy je przy śniadaniu?

Przyciągnął ją do siebie i zanurzył nos w jej włosach:

  • Przy śniadaniu. I przy obiedzie. I w ogóle – zawsze.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *