„Więc, moja droga” – Jegor, jej młody mąż, stał na środku pokoju, wpatrując się uważnie w żonę.
„Zasada numer jeden” – powiedział, jakby stał na podium, gotowy zadziwić świat swoimi myślami.
„Zasada numer jeden: żadnych krewnych w naszym domu”.
Zoja wciąż była w euforii po wczorajszym dniu. Ślub, o którym marzyła, w końcu się odbył. Jegor był utalentowanym facetem, a ona zakochała się w nim jak dziewczyna.
Nie chciała, szczerze mówiąc, nie chciała, ale hormony najwyraźniej spłatały jej okrutnego figla. Uśmiech, dotyk, spacer, kawiarnia, pocałunek – i wszystko się zaczęło.
Zignorowała więc to, co właśnie powiedział jej mąż. Pozwoliła mu ustalić własną listę zasad, i nawet jej się to podobało – im mniej krewnych, tym mniej problemów – ale i tak go zapytała:
- A dlaczego?
Jegor miał właśnie wypowiedzieć drugą zasadę, ale słysząc pytanie i przeszukując pamięć w poszukiwaniu odpowiedzi, natychmiast powiedział:
- Wcześniej czy później pokłócę się z nimi.
„Hmm” – zachichotała zaskoczona młoda kobieta. „Dziwne, wygląda na to, że sama się do tego przygotowujesz. A może nie powinnaś?”
- Właśnie o to chodzi – żadni krewni nie są potrzebni i tyle.
Zoya jednak się z nim zgodziła. Nie miała ochoty rozmawiać z teściową, a tym bardziej z innymi krewnymi męża, więc skinęła głową na znak zgody.
Zoja taktownie poprosiła siostrę Vikę, żeby na razie jej nie odwiedzała, nie chcąc wypowiadać najważniejszej zasady męża. Jednak dzień po tym, jak młoda żona założyła obrączkę, pojawił się Maksym, jej szwagier i wesoły chłopak. Zatańczyła z nim na weselu, a on wirował wokół niej jak kogut, jakby to on, a nie Jegor, był jej mężem.
Otworzyła drzwi i zobaczyła stojącego tam Maxima. Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Młody mężczyzna miał już wejść, ale kobieca dłoń przycisnęła się do jego piersi.
„Stój” – powiedziała władczo gospodyni. „Nie tak szybko”.
Młody mężczyzna wręczył nam bukiet, który kupił po drodze.
„Bardzo miło, ale…” Ponownie przycisnęła dłoń do jego piersi, uniemożliwiając mu wejście. „Przepraszam, ale mój mąż powiedział, żeby nikogo nie wpuszczać”.
„Uh-uh…” powiedział zaskoczony młody mężczyzna.
- To są jego zasady.
„Co, nikogo?” zapytał Maksym, wciąż nie rozumiejąc, dlaczego nie wpuszczą go do domu.
„Nikogo, absolutnie nikogo. Bez urazy. I bardzo dziękuję za kwiaty” – posłała mu słodki uśmiech.
Przez kilka sekund młody mężczyzna stał niepewnie, wciąż myśląc, że to żart i że w każdej chwili zostanie mu wpuszczone, ale młoda gospodyni, znów się uśmiechając, ostrożnie zamknęła drzwi.
Zoya stała przez chwilę, wdychając zapach kwiatów. Maksym był młodszy od męża, naiwny jak szczeniak, ale to właśnie ta otwartość dodawała mu szczególnego uroku.
Wchodząc do przedpokoju, Zoya wzięła wazon i poszła do kuchni, nalała wody, po czym włożyła do niego kwiaty.
„Kto przyszedł?” Jegor wyszedł z sypialni i się przeciągnął.
„Twój brat” – odpowiedziała Zoya, prostując lekko pomarszczone płatki kwiatów.
Jegor spojrzał w stronę korytarza, nasłuchiwał, po czym poszedł tam i nie widząc nikogo, zapytał żonę…
„Gdzie on jest?” zapytał Jegor.
„Ale ja go nie wpuściłem” – padła spokojna odpowiedź.
„Co masz na myśli mówiąc, że mnie nie wpuściła?!” Tym razem Jegor oburzył się.
- Bardzo proste – nie wpuściła mnie, i tyle.
„Dlaczego?” – głos męża drżał.
Zasada numer jeden, którą sam pan przedstawił, brzmi: żadnych krewnych w naszym domu. I ja” – zwróciła się do męża – „trzymam się tego”.
O, jaki bałagan! Jegor krzyczał, biegał po pokoju, podchodził do żony kilka razy i gestykulując, próbował tłumaczyć, że ta zasada dotyczy tylko rodziny jego żony.
„Ja też mam swoją zasadę” – odparła natychmiast Zoya. „Skoro mój nie potrafi, to twój też nie, bez wyjątków”.
To było uczciwe, ale Jegor nie spodziewał się, że jego młoda żona mu się sprzeciwi.
To była pierwsza sprzeczka między nowożeńcami. Zoja jednak nie obraziła się – to był jej mąż; cały wieczór był ponury, jakby wymyśliła zasadę życia bez krewnych.
Tydzień minął błyskawicznie. Zoya była szczęśliwa; w końcu mogła cieszyć się swoim mężczyzną. Był cały jej, mogła z nim robić, co chciała, a on nie sprzeciwiał się zabawie żony. Jednak wakacje minęły jak z bicza strzelił. Planowali wyjechać na wakacje za miesiąc, ale postanowili zaoszczędzić i od razu wziąć się do pracy.
Kiedy Zoja wróciła wieczorem do domu, zastała teściową w salonie. Olga Walerjewna była raczej suchą kobietą, niską, o łagodnym spojrzeniu i wiecznie wilgotnych dłoniach.
Gospodyni domu spojrzała ze zdziwieniem na męża, który siedział na krześle i rozmawiał z matką. Synowa uśmiechnęła się do teściowej, a potem zwróciła się do niej:
„Olgo Waleriewna” – zrozumiała, że jej słowa teraz obrażą kobietę, ale musiała przestrzegać zasad męża.
„Zoya” – teściowa postawiła pusty kubek na stole – „przenieśli cię już?”
Tydzień temu Zoya chwaliła się zdanym certyfikatem i teraz awansowała. To pierwszy krok w jej karierze: niewielka podwyżka i nadzieja na kwartalną premię.
— Tak, to mój drugi dzień w nowym miejscu. Jeszcze nie do końca się w tym pogubiłem, ale dam radę.
„Godne pochwały” – starsza kobieta skinęła głową z aprobatą.
O ile Zoja wiedziała, jej szwagierka, Raisa, starsza siostra Jegora, pracowała na tym samym stanowisku od pięciu lat i nawet nie chciała się zmieniać. Działo się tak pomimo licznych propozycji awansów. Zdawała się jednak żywić wewnętrzny lęk, obawę, że sobie nie poradzi. Dlatego fakt, że synowa już awansowała, ucieszył teściową.
„Olgo Waleriewna” – zwróciła się do niej ponownie Zoja – „mój mąż, Jegor, ogłosił zasady panujące w naszym domu, a pierwszy punkt stanowi, że nie ma w nim miejsca dla krewnych”. Twarz Jegora poczerwieniała, gdy to usłyszał. „Dlatego proszę cię, wyjdź”.
Starsza kobieta zwróciła głowę w stronę syna.
„Miałem na myśli twoich krewnych” – stwierdził Jegor.
„Nie” – powiedziała Zoya autorytatywnie – „to dotyczy wszystkich, nie ma wyjątków”.
Olga Waleriewna nie kwestionowała zasad syna i być może sama podsunęła ten pomysł. Rzuciwszy synowej gniewne spojrzenie, kobieta wyszła na korytarz, włożyła buty i drżącym głosem pożegnała się.
Gdy tylko drzwi się zamknęły, Jegor zaczął rzucać oskarżenia na swoją żonę.
„Wymyśliłeś to!” – krzyknęła Zoya. „To twoje zasady, więc nie podnoś na mnie głosu!”
Jegor obraził się jak małe dziecko. Zoja, jak na mądrą kobietę przystało, próbowała załagodzić sytuację: pocałowała go kilka razy i przytuliła, ale on odwrócił się od niej i pozostał zły.
„No cóż” – pomyślała i, sięgając po telefon, poszła do kuchni, żeby porozmawiać z siostrą o urodzinowych planach. Oczywiście nie mogła świętować w swoim domu – w końcu jej mąż miał zasadę numer jeden: żadnych krewnych. Delikatnie wyjaśniła więc Vice, że mąż nie toleruje gości w ich domu.
„To chodźmy do mamy” – od razu oświadczyła siostra.
„Chyba będziemy musieli tak zrobić” – zgodziła się z nią Zoya.
„Kupię ciasto, mama na pewno upiecze pasztecik rybny, tata nie usiądzie do obiadu bez galaretki mięsnej. Ale potem będziesz musiał zapłacić za wino”.
„Super” – odpowiedziała Zoya.
Co jej się podobało w jej siostrze, to to, że myślała za wszystkich, a jedyne, co musiała zrobić, to być posłuszna.
Gdy wszystko było już ustalone, Zoja ostrożnie podeszła do męża, który siedział na sofie, zmierzwiony niczym mokry wróbel. Słyszał wszystko, ale ona po raz kolejny oznajmiła, że zamierza świętować jego urodziny u mamy.
„Przyjdziesz?” zapytała tak łagodnym głosem, jak to tylko możliwe.
„Idź” – odpowiedział Jegor, wciąż niezadowolony z tego, że żona wyrzuciła matkę.
- No, to nic poważnego, przestań się dąsać. W sobotę mam urodziny, chodźmy do mamy.
- Iść.
Tym razem Zoja nie próbowała go namawiać; rozumiała, że potrzebuje czasu, żeby ochłonąć. Jednak gdy nadeszła sobota i ponownie zaproponowała mu pójście do mamy, żeby świętować jej urodziny, odmówił. Tym razem Zoja była zła na Jegora. Włożyła sukienkę, zrobiła makijaż i ponownie próbowała namówić męża, żeby poszedł z nią, ale on znowu odmówił, więc wyszła sama. To był prawdopodobnie pierwszy raz, kiedy Zoja była zła na Jegora. Wydawało się to głupie, po prostu głupie. Widząc, że córka przyjechała sama, matka nie zadała sobie trudu, żeby dowiedzieć się o przyczynie nieporozumienia – wiedziała z pierwszej ręki, jak trudno jest w pierwszych latach, kiedy wszyscy próbowali przejąć kontrolę.
W odwiedziny do Zoi przyjechali jej przyjaciele: kuzynka z córką i siostrzenica Nadya.
Zoja wróciła do domu dopiero około dziewiątej. Gdy tylko przekroczyła próg, Jegor rzucił się na nią z oskarżeniami:
— Cały wieczór spędziłam sama!
„Mógłbyś pójść ze mną” – zaproponowałem. Mama ucieszyłaby się, gdyby cię zobaczyła i zapytała, co się z tobą stało.
„Nic” – mruknął mężczyzna.
„Wiesz co” – Zoya spojrzała na męża z niezadowoleniem – „nie zachowuj się jak dziecko. Moi krewni są dla mnie ważni, a nasza rodzina to nie tylko ty i ja. Mam siostrę, siostrzenice, ojca i matkę i nie mogę ich wyrzucić z mojego życia”.
„Jestem przeciwny!” – mruknął gniewnie Jegor.
„Dlaczego jesteś przeciw? Mama ci nie przeszkadza, a tata tym bardziej. Czemu jesteś taki zdenerwowany?”
- Wcześniej czy później pokłócę się z nimi.
„Przeklinasz już, nawet ich nie widząc. Zrozum, takie zachowanie do niczego dobrego nie doprowadzi”.
Zoya nie tłumaczyła już mężowi, że nie może wymazać swoich krewnych.
A następnego dnia, jakby Jegor postanowił zemścić się na żonie, zaprosił bratową. Raisa uwielbiała mówić. Gospodyni domu nie wiedziała, skąd wzięła się ta skłonność, bo jej teściowa była małomówna, a teść wolał milczeć, ale Raisa nie przestawała mówić.
Zoja nie upomniała męża ani nie odważyła się wyrzucić szwagierki z domu. Jednak kiedy wychodziła, młoda żona podeszła do męża, spojrzała mu w oczy i zapytała:
- Co ona tu robiła?
„Przyjechała w odwiedziny” – odpowiedział Jegor, jakby nie zrozumiał jej pytania.
— A co z twoją zasadą numer jeden: żadnych krewnych w naszym domu?
„Ta zasada dotyczy tylko ciebie. Zaproszę, kogo chcę.”
„To niesprawiedliwe” – odpowiedziała Zoya z urazą w głosie.
Ponownie próbowała wytłumaczyć mężowi, że w ich rodzinie wszystko powinno być sprawiedliwe: skoro on ma prawa, to ona też. Ale Jegor znów obstawał przy swoim, mówiąc, że krewni jego żony nie mają nic do roboty w tym domu.
„Dobrze” – pomyślała młoda kobieta.
Następnego dnia Zoya zaprosiła siostrę. Vika nie mogła przyjść z pustymi rękami; prawdopodobnie odziedziczyła ten nawyk po mamie. I teraz wyciągnęła z opakowania małe ciastko.
Zoya zaparzyła aromatyczną herbatę. Z jakiegoś powodu nie lubiła kawy, prawdopodobnie dlatego, że sprzedawane tam ziarna dawno straciły swój blask – nie miały aromatu, tylko kwaśny posmak. Ale w sklepie można było kupić zioła ałtajskie, a ich aromat był tak cudowny, że czuło się, jakby samemu przeniosło się w góry.
Siedzieli tam godzinami. Jegor tylko raz wszedł do kuchni, patrząc na żonę z dezaprobatą, ale ona udawała, że nie widzi i kontynuowała rozmowę z siostrą.
Jednak gdy Vika odeszła, mąż przypomniał żonie:
— Zasada numer jeden: żadnych krewnych w domu.
Zoja jednak nie odpowiedziała mu, tylko uśmiechnęła się czule i po posprzątaniu kuchni poszła do łazienki.
Zoya nie mogła żyć bez gości; przyjaciele i rodzina byli dla niej jak powietrze. Plotki były rzadkie, być może dlatego, że Zoya całe życie mieszkała z siostrą w jednym pokoju, a ich mieszkanie było małe. Do jej matki często przychodziły ciotki i koleżanki z pracy, a ojciec czasem zasiadał z przyjaciółmi przed telewizorem, kibicując drużynie hokejowej. Przyjaciele Zoyi również często wpadali w odwiedziny, a kiedy studiowała, zostawali nawet na noc – było o czym rozmawiać.
Kilka dni później odwiedził ją ojciec. Przypomniała mu o wyprawach na grzyby, które z nim robiła. Z jakiegoś powodu rzadko je widywała, ale ojciec zawsze je zauważał i pokazywał jej miejsca, które uważała za ukryte, gdzie rosły.
Ojciec nie przyjechał ot tak; doskonale rozumiał, że jego córka nadal ma problemy finansowe, dlatego postanowił ją wesprzeć i przywiózł trochę pieniędzy.
„Dziękuję, tato” – Zoya przytuliła go i pocałowała w nieogolony policzek.
- No cóż, nie myśl, że tak jest co miesiąc.
- Och, co ty mówisz, tato? Oczywiście, że nie sądzę.
- No więc, poszedłeś już do szkoły?
Kilka dni wcześniej powiedziała rodzicom, że zapisała się na kurs zlecony przez kierownictwo. W jej dziale pracowali głównie starsi ludzie, zbliżający się do sześćdziesiątki, więc ich perspektywy były nikłe. Być może dlatego kierownictwo starało się promować młodych ludzi, a Zoya była z tego zadowolona.
„Tak” – odpowiedziała jego córka, chowając pieniądze do kieszeni.
Rozmawiali przez około pół godziny, po czym ojciec podziękował im za herbatę i poszedł do domu.
„Nie gniewaj się” – zwróciła się gospodyni do Jegora. „Naucz się zachowywać normalnie i nie denerwuj się, to obrzydliwe”.
Jedyną odpowiedzią było zmarszczenie brwi przez jej męża.
„Spójrz na siebie, nawet nie przywitałeś się ze swoim tatą, ugh…” Spojrzała na Jegora z obrzydzeniem.
Zoja próbowała zrozumieć, dlaczego zdecydował się na taką zasadę – dom bez jej krewnych, skoro nie zrobili nic złego: zapłacili za połowę ślubu, jej matka oddała mieszkanie babci, więc nie musieli płacić czynszu ani kupować mebli. Ale Jegor nadal nalegał, żeby krewni nie przychodzili do domu.
„Głupiec” – pomyślała urażona.
„Dobra, bądź taki ponury” – powiedziała i opuściła sypialnię z niezadowoloną miną.
Zoja jednak nie miała zamiaru zaakceptować zasady numer jeden; uważała ją za niesprawiedliwą i wręcz bezczelną, bo kochała swoją rodzinę. Dlatego po pewnym czasie zaprosiła kuzynkę Katię, która wraz z córką Nastią przyjechała w odwiedziny.
Dziewczynka miała cztery lata, Zoja kupiła jej wcześniej plastelinę, a Nastia, siedząc na kolanach mamy, zaczęła lepić dinozaura.
Gospodyni nakarmiła gości, co zawsze sprawiało jej przyjemność. Wymienili się najnowszymi wiadomościami: Zoja dowiedziała się, że samochód męża Katii się zepsuł, że Nastia zapisała się na basen, a sama Katia zaczęła naukę francuskiego. Wydawało się, że ta wiadomość nic nie znaczy, ale bez niej gospodyni czuła się nieswojo. Zoja nie miała skłonności do plotek; po prostu lubiła towarzystwo. Podzieliła się swoimi przemyśleniami na temat perspektyw zawodowych i tym, że jesienią planują z Jegorem pojechać nad morze.
Przez cały ten czas jej mąż siedział w salonie; nie wszedł nawet do kuchni i nie przywitał gości, jakby ich tam nie było.
„On ciągle się dąsa” – pomyślała kobieta o Jegorze. Miała nadzieję pokazać mężowi, że krewni wcale nie są nachalni, że mu nie przeszkadzają i nie będą przeszkadzać, że są otwarci i pogodni.
Katia i Nastia zostały jeszcze godzinę, a potem wyszły.
„Jak długo?!” krzyknął Jegor, gdy tylko drzwi zamknęły się za nimi. „Jak długo to może trwać?!” Jego głos był pełen gniewu.
Zoja była zaskoczona: jej mąż nigdy wcześniej nie podnosił głosu, no cóż, owszem, potrafił się obrazić i ponarzekać, ale nigdy nie krzyczał.
„Mówiłem ci: żadnych krewnych!” Mówił z takim wzruszeniem, że ślina mu pociekła. „Żadnych!”
„Może powinniśmy przenieść się na wyspę?” – zażartowała młoda kobieta.
- Musisz mnie słuchać, a to takie proste – żadnych krewnych!
“Posłuchać?” zapytała cicho Zoya.
Tak, była gotowa słuchać męża, ale tylko w oparciu o rozsądne sugestie, a nie jakąś arbitralną tyranię. Uważała też, że zasada numer jeden, którą on wymyślił, jest po prostu głupia. Zoya nie chciała go rozgniewać, ale i tak musiała bronić swoich praw. Dlatego zaprosiła ojca, a teraz i kuzyna, do odwiedzin.
„Obrzydliwe! Odrażające! Okropne!” – krzyczał dalej Jegor. „Zwariowałeś?! Posłuchaj mnie!”
„Co w niego wstąpiło?” – pomyślała Zoja. Mężczyzna, którego teraz kochała, nie przypominał tego, w którym się zakochała. Wtedy Jegor był delikatny, czuły, niczym jej rycerz na białym koniu, ale teraz przypominał despotę, który postanowił trzymać jej krewnych z daleka.
— Rodzina to nie tylko ty i ja, to także twoi i moi krewni, rozumiesz?
„Nie!” – krzyknął natychmiast jej mąż.
— Nie możemy żyć w zamkniętej przestrzeni, my też ich potrzebujemy!
- Nie, nie chcę tego. I przestań przyprowadzać byle kogo do mojego domu!
„Ktokolwiek?” Zoya cofnęła się, słysząc to. „Twój dom?” zapytała, patrząc na ściany, które wytapetowała jej matka.
Jegor nadal krzyczał, jakby się uwolnił. Wydawało się, że powstrzymywał się przez ostatnie kilka dni i w końcu pękł. Słowa same cisnęły mu się do gardła, pluł, machał rękami i znów oskarżał żonę o coś nieprzyzwoitego, jakby wyszła na ulicę dla przyjemności.
Słowa, które Zoya próbowała powiedzieć na swoją obronę, zostały zagłuszone przez potok obelg, którymi obrzucił ją Jegor.
„Po co mi cię potrzeba?” – ta myśl nagle przemknęła jej przez głowę. Widziała, jak żyli jej rodzice; nigdy się nie kłócili, mogli narzekać, a nawet się obrażać, ale nigdy nie krzyczeli. Pragnęła właśnie takiej rodziny – ciepłej i życzliwej – ale teraz młoda kobieta ujrzała przed sobą nie człowieka, lecz psa w ludzkiej postaci. Poczuła obrzydzenie. Poszła do kuchni i zamyśliła się. „Po co mi, żebyś wysłuchiwała swoich oskarżeń, żebyś podnosiła na mnie głos, krzyczała na mnie i zabraniała mi robić to, co kocham? Kim ty jesteś?” – zapytała siebie po raz kolejny. Zoya słuchała; jej mąż wciąż krzyczał na korytarzu; zdawał się czerpać przyjemność ze swojej złości; nie potrzebował widowni; grał tę rolę sam dla siebie.
„Jesteś taki obrzydliwy” – wyszeptała cicho gospodyni domu.
Odwróciła się i poczuła, że łzy napływają jej do oczu.
W końcu Jegor dał upust całej negatywnej energii, jaka w nim siedziała, poszedł do kuchni i spojrzał na żonę z pogardą.
„Jeśli przyjedzie jeszcze ktoś z twojej rodziny, odejdę” – powiedział chłodno w głosie.
To było poważne ultimatum.
„Nie, nie!” Zoya zerwała się na równe nogi i podbiegła do męża, zaczynając go całować. „Tylko nie rób tego, proszę, nie rób tego!”
Prawdopodobnie poświęciła chwilę na przekonanie go, żeby nie traktował jej tak okrutnie, że nigdy więcej nie okaże nieposłuszeństwa i że jej krewni nigdy więcej nie postawią stopy w tym domu.
Na twarzy Jegora pojawił się zadowolony uśmiech, poczuł się zwycięzcą w tej walce, nawet przytulił żonę i zgodził się napić się z nią herbaty.
Minęło kilka dni. Jegor uśmiechał się jak zwykle, jakby to nie on kilka dni temu wpadał w furię i krzyczał na żonę. Ale Zoja mu nie wybaczyła, więc w piątek po pracy wróciła do domu z siostrą i jej córką, Olą.
Jegor zbladł na widok delegacji. Gospodyni udawała, że nie dostrzega jego irytacji.
Mała Ola leżała na podłodze, z entuzjazmem kolorując nową kolorowankę, którą kupiła jej Zoja. Tymczasem Wika krzątała się w kuchni, gotując coś, jakby to był jej własny dom. Zoja poszła się przebrać w strój domowy; nie lubiła szlafroków; prawdopodobnie nie była jeszcze na nie wystarczająco duża; wolała koszulkę i szorty.
Jegor w milczeniu patrzył na swoją żonę, jego wzrok był przenikliwy, usta zaciśnięte, a twarz zaczerwieniona ze złości.
„Nie panikuj” – powiedziała mu żona. Użyła tego słowa celowo, bo zawsze się złościła, gdy ktoś jej to mówił.
„Czy mogę z tobą chwilę porozmawiać?” – zapytał Jegor przez zaciśnięte zęby.
- Mówić.
„Ale obiecałaś” – syknął te słowa jak wąż.
Zoya już wczoraj podjęła decyzję i przepłakała całą noc. Kochała tego idiotę, ale on najwyraźniej jej nie kochał, więc nie było sensu mieszkać z nim, płaszczyć się przed nim, być jego cieniem czy służyć w domu.
Zoya weszła do pokoju i wyszła z małą walizką i dużą torbą rzeczy.
„To należy do ciebie” – powiedziała tak spokojnie, że nawet jej własny głos ją zaskoczył.
Spojrzenie męża padło najpierw na walizkę, potem na torbę. Potem spojrzał żonie w oczy z przerażeniem.
„Weź to i żyj, jak ci się podoba. Teraz moi przyjaciele, mama i tata nie będą cię odwiedzać, moja siostra ani siostrzenica nie będą cię nękać, możesz robić, co chcesz” – powiedziała spokojnie Zoya.
„Ty…” powiedział zdezorientowany mężczyzna.
- Rozwodzę się z tobą, a teraz wynoś się z mojego życia.
Zoya wraz ze swoją walizką i dużą torbą wyszła na korytarz, otworzyła drzwi i położyła je na półpiętrze.
„Wynoś się z mojego życia i nawet nie waż się mnie dotknąć. Od teraz jesteś dla mnie nikim. Wpadaj w złość na matkę, nie na mnie. Wynoś się!” – powiedziała stanowczo.
Sekundę temu Jegor był zdezorientowany, ale kiedy kazano mu odejść, wybuchnął. Zaczął krzyczeć na żonę. Ola, która cały czas leżała na podłodze i rysowała, spojrzała na niego i pokazała mu język.
Zoja nie była pewna, czy powinna to zrobić. Ale kiedy Jegor znów zaczął na nią krzyczeć, zrozumiała, że podjęła właściwą decyzję.
„Wyjdź” – powiedziała ponownie gospodyni i wskazała ręką na drzwi.
Z twarzą czerwoną ze złości Jegor wyszedł na korytarz i ze złością zamknął za sobą drzwi.
„Może nie powinnaś mu tego robić” – podeszła do niej siostra Zoi.
„Może to było na próżno” – odpowiedziała jej gospodyni domu.
Dziewczynka natychmiast zapomniała o krzyczącym mężczyźnie i wróciła do kolorowania swojej kolorowanki.
„Idź do diabła” – pomyślała Zoja i chwyciwszy za telefon, zadzwoniła do swojej kuzynki Katii i zaprosiła ją do siebie, a następnie wybrała numer swojej siostrzenicy Nadii i powiedziała, że wieczorem będzie pizza i piwo.
„Wow!” powiedziała Vika ze zdziwieniem.
„Musimy to uczcić” – odpowiedziała radośnie Zoya.
W tym momencie słońce wyjrzało zza chmur, jasny promień światła przedarł się przez szczelinę w zasłonach i padł na podłogę.
„Wszystko będzie dobrze” – powiedziała Zoja, przytulając siostrę. „Na pewno będziesz miała swojego ulubionego księcia, a ten” – miała na myśli Jegora – „może służyć w stajni”.
Zoya, słysząc to, głośno się zaśmiała.