Dziś po południu, idąc swoją codzienną trasą, zajrzałam do pobliskiego osiedlowego sklepu, do którego zaglądam regularnie.
Sklep, choć niewielki, jest zawsze schludny, czysty, a starannie ułożony towar na półkach pozwala bez trudu znaleźć to, czego potrzeba.
Pracownicy są uprzejmi, produkty świeże, i nigdy – absolutnie nigdy – nie miałam żadnego powodu, by wątpić w jakość oferowanego tam asortymentu.
Sięgnęłam po zwykły, nieskrojony bochenek białego chleba. Taki klasyczny, codzienny wypiek, który widziałam, kupowałam i kroiłam już setki razy.
Opakowanie było nienaruszone, data produkcji świeża, chleb wypieczony zaledwie dzień wcześniej. Przez folię wyczuwałam jego sprężystość, a zapach był delikatnie mączny – dokładnie taki, jakiego się spodziewałam.
Nie poświęciłam mu więcej uwagi. Włożyłam do koszyka, zapłaciłam, wróciłam do domu. Reszta dnia minęła bez historii… aż do wieczora.
Późnym popołudniem, podczas przygotowywania kolacji, przypomniałam sobie o świeżym chlebie. Wyjęłam go z opakowania i sięgnęłam po nóż do pieczywa.
Pierwsze cięcie nie wzbudziło żadnych podejrzeń – ostrze gładko sunęło przez chrupiącą skórkę i miękki, puszysty środek. Ale gdy dotarłam do środka bochenka, wydarzyło się coś dziwnego.
Nóż nagle się zatrzymał – nie całkowicie, ale wystarczająco, by wytrącić mnie z rytmu. Zamarłam. Ręka zesztywniała, a serce zaczęło bić nieco szybciej z jakiegoś niewyjaśnionego niepokoju.

Poczułam, że coś jest nie tak. Rozchyliłam dwie połówki bochenka wzdłuż nacięcia i przez chwilę po prostu patrzyłam. Umysł próbował przetworzyć to, co zobaczyły oczy – coś, co ewidentnie nie powinno się tam znajdować.
W samym sercu bochenka, pośród gęstego, miękkiego miąższu, zatopiony był obcy obiekt – żółtozielona substancja, wyraźnie różniąca się od otaczającego ją ciasta.
Kształt był owalny, krawędzie lekko rozmyte przez proces pieczenia, jakby ciasto otuliło go, pochłonęło, a potem wypiekło razem z nim.
Powierzchnia była porowata, sprężysta – i już na pierwszy rzut oka widać było, że to nie ciasto.
Niepewnie dotknęłam. Natychmiastowe potwierdzenie najgorszego podejrzenia: to była gąbka.
Zwykła domowa gąbka do mycia naczyń, jakiej używa się w każdej kuchni do szorowania garnków.
Znany każdemu, żółty, miękki materiał – nieco zdeformowany przez temperaturę, ale nadal całkowicie rozpoznawalny. Nie miała zielonej, szorstkiej warstwy, ale jej kształt, rozmiar i struktura nie pozostawiały wątpliwości.
To nie była plama, nie wadliwe ciasto, nie pleśń. To był konkretny, wyprodukowany przedmiot… który jakimś sposobem znalazł się upieczony w środku chleba.
W żołądku powoli narastało uczucie nieprzyjemnego ścisku – mieszanka obrzydzenia, zdziwienia i cichego lęku.
Wyobraziłam sobie, że kroję dalej, nie zauważam, podaję chleb rodzinie… i ktoś gryzie. Dziecko, starsza osoba… albo ja sama.
Z jakimi chemikaliami miała wcześniej kontakt ta gąbka? Jakie zanieczyszczenia mogła wchłonąć? Ile razy była używana i gdzie?
A teraz to wszystko znalazło się w bochenku chleba, który ledwie godzinę wcześniej zdjęłam z półki w sklepie, któremu ufałam.
Pomimo szoku, starałam się działać racjonalnie. Dokładnie obejrzałam opakowanie. Etykieta bez zarzutu: producent, data, wszystkie dane czytelne.
Chleb nie był przeceniony, nie zbliżał się do końca terminu – nie było żadnego znaku ostrzegawczego. Wyglądał jak każdy inny.
Zaczęłam dokumentować wszystko. Zdjęcia z zewnątrz, ze środka, zbliżenia na gąbkę, na kromki, na opakowanie, na paragon. Wiedziałam, że tego nie można po prostu przemilczeć.
To nie drobna niedogodność, nie kamień w bułce. To poważna wada produkcyjna – a może coś jeszcze gorszego: ludzka nieuwaga, która może zagrozić zdrowiu.
Na razie nie wiem jeszcze, co dalej. Prawdopodobnie najpierw skontaktuję się z kierownictwem sklepu, ale to sprawa większej wagi. To nie tylko osobista reklamacja.
To realne zagrożenie dla bezpieczeństwa żywności. Taka sytuacja wymaga zgłoszenia do odpowiednich służb. Nie tylko w moim imieniu, ale także za tych, którzy zaufali – tak jak ja.
Bo skoro mogło się to przytrafić mnie – może się przydarzyć każdemu.
A najbardziej przerażające jest to, że coś tak groteskowego mogło skrywać się w czymś tak codziennym jak bochenek chleba.
Od tamtej pory, za każdym razem gdy patrzę na chleb, widzę tylko jedno: miękką, żółtozieloną gąbkę, ukrytą w jego wnętrzu, niewidoczną, cichą i przerażająco obcą.