„Tak, odniosłem sukces. Nie, nie muszę dzielić się zyskami. I tak, mamo, to się nazywa „kradzież”, a nie „udział matki”!”

„Co, masz ochronę?” – zapytała sarkastycznie Nina Pietrowna, gdy Sasza wszedł do sali konferencyjnej. „Nie pozwalasz mi zobaczyć własnej matki?

A tak przy okazji, spędziłam trzydzieści osiem minut siedząc z tym twoim administratorem jak biedny krewny”.

„Tak, odniosłem sukces. Nie, nie muszę dzielić się zyskami. I tak, mamo, to się nazywa „kradzież”, a nie „udział matki”!”

„Mamo, rozmawialiśmy o tym setki razy…” Sasza ze zmęczeniem położyła teczkę na stole i usiadła naprzeciwko niego, wciąż w płaszczu. „To jest biuro. Ja tu pracuję, a nie jestem mile widzianym gościem”.

„Nie jestem gościem. Jestem matką!” Nina Pietrowna uniosła brwi z dumą i skrzyżowała ramiona na piersi. „Matka, która sprzedała daczę i zainwestowała w twoją edukację. Czy już zapomniałaś, jak wynieśliśmy ostatnią lodówkę z domu, żeby zapłacić za twoje, jak to się nazywa, brytyjskie prawo jazdy?”

Oto nasz kanał na Telegramie z najpopularniejszymi i ekskluzywnymi historiami. Kliknij, aby wyświetlić. To nic nie kosztuje!
Sasha westchnęła. Jak długo można grać na tym samym gramofonie?

„Mamo, przelewam ci pieniądze co miesiąc. Dobre pieniądze. Znacznie więcej niż zarabiałaś w szkole. Mieszkasz we własnym mieszkaniu, jeździsz na wakacje do sanatoriów, raz w tygodniu chodzisz na manicure, a co drugi dzień na masaż. Nie rozumiem, co tracisz?”

„Akcje” – powiedziała spokojnie Nina Pietrowna, jakby omawiała prognozę pogody. „Potrzebuję akcji. W twojej firmie. Formalnej. Z prawem głosu”.

„Czy ty w ogóle rozumiesz, co to jest »prawo wyborcze«?” Sasza zmrużyła oczy. „A co to ma wspólnego z tobą?”

„Nie rozumiem?” prychnęła mama. „Kto cię zabrał na te zajęcia, skoro sam nie mogłeś tego pojąć? Kto robił twój projekt szkolny w dziewiątej klasie o… finansach i inwestycjach? Ja! I nawet gdybym to nie ja siedział na zebraniach, beze mnie nic byś nie osiągnął. A teraz siedzisz w swoim skórzanym fotelu i patrzysz na mnie jak na żebraka”.

Sasza ciężko wstała. Podeszła do okna i je otworzyła.

„Mamo, przynajmniej wyjdź na świeże powietrze, póki jeszcze świeże. Bo wchodzisz do mojego biura jak inspektor podatkowy. I mówisz jak prokurator”.

Nina Pietrowna podniosła się za nim. Bez pośpiechu, z godnością.

„Wiesz, tak sobie myślałam…” powiedziała powoli, poprawiając szalik. „Może naprawdę powinnam iść do sądu. Przecież całe życie siedziałaś na moich plecach. Karmiłam cię, ubierałam, ciągnęłam na zawody za nauczycielską pensję, a teraz zachowujesz się jak obca osoba. I co z tego? Chodzi tylko o firmę. Beze mnie nadal pracowałabyś w Burger Kingu”.

Sasza odwrócił się gwałtownie:

– Co powiedziałeś?

„Co słyszałam?” Mama zmrużyła buntowniczo oczy. „A może powinnam ci przypomnieć, kto pomógł ci spłacić pierwsze pożyczki? Kto pomógł ci napisać CV, kiedy cię zwolnili z pierwszej pracy? Kto zabrał cię do terapeuty, kiedy płakałaś w nocy?”

„Mamo, to było piętnaście lat temu!” – warknęła Sasza. „Byłam małą dziewczynką i tak, byłaś przy mnie. Za to jestem ci wdzięczna. Ale dość. Wszystko, co mam, sama sobie wywalczyłam. Nie rozumiesz nic o biznesie, a wtrącasz się, jakbyś całe życie prowadziła korporację”.

„I nadstawię karku!” – Nina Pietrowna podniosła głos. „Bo jesteś moją córką! I bo zainwestowałam w ciebie tyle, ile mogłam!”

„Jak bankomat?” zapytał sucho Sasza.

„Jako aktywa” – powiedział nieco ciszej, ale z nutą uporu w głosie. „I czas zacząć pobierać dywidendy”.

Zapadła chwila ciszy. Ktoś zaśmiał się na korytarzu, a drzwi trzasnęły. Gdzieś drukarka głośno zapiszczała.

„Dobrze” – powiedział w końcu Sasza. „Nie przyszedłeś tu bez powodu. Powiedz mi, czego naprawdę chcesz”.

„Miejsce w zarządzie. Pięć procent zysków. I biuro” – powiedziała matka szorstko. „Z widokiem na park. Tak samo dobre jak twoje”.

— Przepraszam, ale co planujesz zrobić? Sprawdzić raporty? Opracować strategie? Wdrożyć CRM?

„Nie wiem, co właśnie powiedziałaś, ale brzmi to głupio. Nie jestem głupia. Zatrudnię konsultanta, który mi wszystko wyjaśni. Najważniejszy jest status. I uznanie. Mam dość bycia tylko „mamą Saszy Kowaliowej”. Chcę być w zarządzie!”

„W takim razie trafiłeś w złe miejsce. To nie jest teatr. Tu nie dają ci po prostu roli”. Sasza podszedł do drzwi. „Chodź, zamówię ci taksówkę”.

„Nie odejdę” – Nina Pietrowna stała twardo. „Dopóki nie dostanę tego, na co zasługuję”.

— Już to masz. Stabilne życie. Spokój. Opłaty za media opłacone z góry za sześć miesięcy. I zostaw mi chociaż pracę. I życie. Nie jestem ci nic winien, dopóki nie umrę.

„Muszę” – powiedziała matka wprost. „Bo wychowałam cię sama”.

„Nie prosiłam cię o to”. Sasza gwałtownie otworzyła drzwi. „No dalej, mamo. Zanim cokolwiek powiem”.

Nina Pietrowna wyszła, nie patrząc. Sasza drżącymi rękami wstała i powoli zamknęła za sobą drzwi. Potem opadła na krzesło i otarła czoło.

Minutę później wszedł jej mąż, Andriej.

„Wszystko w porządku?” Podał jej butelkę wody. „Widziałem ją. Chodziła, jakby właśnie wygrała wybory. Uśmiechała się”.

„Tak, dobrze się bawi” – ​​Sasha przełknęła ślinę. „Chce pięć procent”.

– Co, wątróbka?

— Od firmy.

– No, przynajmniej nie nerki.

Oboje się roześmiali. Przez sekundę.

A potem Sasza powiedział:

„Naprawdę mogłaby pozwać. Albo zaangażować urząd skarbowy. Zrobi to. Tylko po to, żeby udowodnić, że jest matką roku”.

Andriej podszedł, usiadł obok mnie i mnie przytulił.

„Jestem z tobą. Do końca. Jeśli chcesz, możemy zarejestrować udziały na moje nazwisko, żeby je całkowicie wyeliminować. Jeśli chcesz, możemy sprzedać firmę i odejść. Ale nie możesz się poddać. W przeciwnym razie pochłonie cię to całkowicie”.

„Nie poddam się” – wydyszała Sasza. „Jestem po prostu zmęczona. Tą niekończącą się wojną”.

Ale wojna dopiero się zaczynała.

***

„Nie waż się nazywać tego ‘bzdurami’!” – głos Niny Pietrowna zabrzmiał tak głośno, że Andriej instynktownie odsunął telefon od ucha. „To oficjalny dokument, nawiasem mówiąc. Dzisiaj wszystko mi potwierdzili!”

„Przepraszam, co potwierdziłaś?” zapytał, przewracając oczami i wskazując na Sashę. „Twoja mama kompletnie straciła rozum”. Sasha machnęła lekceważąco ręką i kontynuowała klikanie na laptopie.

„Że mam prawo wystąpić o odszkodowanie za straty moralne i materialne!” – wyrzuciła z dumą Nina Pietrowna. – „I o redystrybucję zysków firmy utworzonej z moim bezpośrednim udziałem!”

„Mówisz poważnie?” – zapytał cicho Andriej, wstając i przechodząc do sąsiedniego pokoju, żeby Sasza nie podsłuchała. „Udział? Nie wiesz nawet, czym zajmuje się ta firma”.

„I nie musisz wiedzieć!” – powiedziała urażona. „Ale ja wiem, jak inwestować w przyszłość! Sasza studiowała w Moskwie dzięki mnie. A teraz ma firmę – dzięki mnie. Mam do tego prawo. To wszystko”.

„No to gratulacje. Mamy teraz w domu matkę, która jest inwestorem zewnętrznym” – mruknął i się rozłączył.

Sasha odezwała się sekundę później:

— Co jeszcze wymyśliła?

„Prawnik. Mówi, że był u niej w domu, wszystko sprawdził, a teraz ona „posuwa się naprzód z postępowaniem”. Jakież to słowo się nauczyła! Dosłownie słyszałam, jak wymawia każdą literę, jakby trzymała megafon przy wejściu”.

„Moja mama jest naprawdę utalentowana. Za każdym razem, gdy pojawia się jakiś problem, pozywa córkę” – powiedziała Sasza, wchodząc do kuchni i siadając, opierając głowę na dłoniach. „Andrieju, to wymyka się spod kontroli. Nie możemy dłużej czekać. Teraz już nic jej nie powstrzyma”.

„A co ty sobie myślałaś?” Nalał jej kawy. „Że po prostu odejdzie? Ona nie jest takim typem osoby. Nie poddaje się. Zwłaszcza, gdy widzi, że ktoś zwraca na nią uwagę. Dla niej nie jesteś córką. Jesteś platformą. Miejscem, z którego ona przemawia.”

Sasha cicho się zaśmiała.

„Ale kiedy byłem dzieckiem, mówiła mi, żebym nie brał cudzych słodyczy, pamiętasz? »Nie żebramy«, mawiała. A teraz prosi o udział, jakbym był jej coś winien z góry”.

„Nie proszę, ale żądam” – zaśmiał się. „I do tego z konsekwencjami prawnymi. Czy mam jej też dać dzierżawę na twoje łono? A co, jeśli ona też przyzna, że ​​jest właścicielką porodu?”

Sasza prychnęła, ale nie wybuchnęła śmiechem. Nie miała nastroju na śmiech.

„Muszę iść do prawnika. Natychmiast, jutro. Nie mogę ryzykować zespołem, klientami, reputacją. Mogłaby roznieść to po całym mieście”.

Prawnik, suchy i z błyszczącą łysiną, słuchał ich w milczeniu. Potem zdjął okulary i potarł grzbiet nosa.

— Z prawnego punktu widzenia jest zerem. Nie jest założycielką, nie jest pracownikiem, ani nawet kontrahentem. Nie ma żadnych podstaw.

„A moralne i etyczne?” – ironicznie zapytał Sasza.

Argumenty etyczne i moralne nie działają w sądzie. Ale działają w prasie. Jeśli nagle postanowi przedstawić tę historię jako „córkę porzucającą matkę”, mogą pojawić się problemy. Problemy wizerunkowe. Zwłaszcza jeśli masz pisemną politykę społecznej odpowiedzialności biznesu.

„Mamy zapisane tylko kluczowe wskaźniki efektywności i załamania nerwowe” – mruknęła Sasza.

„W takim razie zalecam podjęcie zdecydowanych działań. Wyślij list ze skargą od prawników do jej domu. Następnie spotkanie z mediatorem – nie jest to obowiązkowe, ale byłoby miło. A jeśli się nie uspokoi, pozew wzajemny. O zniesławienie i utrudnianie działalności gospodarczej”.

Sasza skinął głową i wszystko zapisał. Andriej milczał.

Już przy wyjściu w końcu się odwrócił:

— A co, gdyby to było humanitarne? Zrobiłbyś to swojej matce?

Prawnik zamarł.

„Moja mama jest bibliotekarką. Myśli, że wciąż grzebię w książkach w magazynie. Nie rozmawiałyśmy, odkąd kupiłam samochód. Mówi, że jestem zbyt rozpieszczona”. Więc tak, zrobiłabym to.

„Co ty robisz?” krzyknęła Sasza, widząc połączenie przychodzące od… Antona. Jej byłego. Tego, z którym nie rozmawiała od sześciu lat. „Rozmawiałaś z nim?!”

„Ja?” Andriej odwrócił się od pieca ze zdziwieniem. „Nie. Dlaczego tak myślisz?”

— Napisał tylko: „Twoja mama skontaktowała się ze mną na Facebooku. Mówi, że pozbawiasz ją domu”. O cholera!

Andriej usiadł.

— No i tyle. Poszła na całość. Wciągnęła w to swojego byłego. Teraz zacznie promować program „Dzień dobry, Moskwo”: córka oligarchy odebrała matce koszulę z pleców.

„Ona jest szalona. On jest żonaty. Ma dwójkę dzieci. Po co ona się w to w ogóle angażuje?”

— Bo o to właśnie chodzi. Ona nie ma hamulców. Włoży nos we wszystko, co może cię zranić. Więc poczujesz się bez niej nikim. I przyjdziesz – bez względu na wszystko – z przeprosinami, z raportem zysków, na kolanach.

Sasha wstała i wyjęła telefon.

„Nie będę dłużej czekać. Żadnych kłótni, żadnego rozpieszczania. Wyznaczam jej granice. Zdecydowanie.”

„Lepiej prawnik, Sasza. To matka. Nie rób tego tak dosadnie”.

„Ostrzegałem ją. Dziesięć razy. Milczałem, kiedy pojawiała się bez zapowiedzi. Tolerowałem, jak rozdawała moje wizytówki znajomym, jakbym był chirurgiem stomatologicznym, a nie prowadził firmy. Ale teraz powiedziała mi wprost. To znaczy, że ja też pójdę”.

Andriej tylko skinął głową. Zrozumiał – o to właśnie chodziło.

Dwa dni później list od prawnika Saszy wylądował na biurku Niny Pietrownnej. Uroczyście, z pieczęciami.

Przeczytała, zacisnęła usta i otarła kąciki oczu.

„Aha” – wyszeptała. „Więc wojna…”

Wyjęła telefon i przejrzała kontakty.

„Cześć, Zinaido Stepanowno. Masz jeszcze syna w urzędzie skarbowym, prawda? Mamy o czym rozmawiać…”

***

„Sasza, wołają cię” – sekretarka wyglądała, jakby chciała uciec, ale jej wychowanie na to nie pozwalało.

Sasha podniosła wzrok znad ekranu.

– Kto?

— Inspektorat Federalnej Służby Podatkowej. Dwie kobiety. Przedstawiły się. Z dokumentami. Oficjalnie.

Andriej, słysząc to z biura, wybiegł niemal biegiem:

— Gdzie oni są?

„W sali konferencyjnej. Powiedzieli: »w ramach współpracy i weryfikacji oświadczeń osób trzecich«”. Sekretarz wzruszył ramionami. „Jedna z nich… nawiasem mówiąc… ma nazwisko – Kowaliowa”.

Sasha uniosła brwi.

– Żartujesz?

– Nie. Na początku myślałem, że to przypadek. Ale nie.

„Jesteś pewien, że ma odznakę z tym nazwiskiem?” – zapytał Andriej, śmiejąc się nerwowo. „I nie weszła tam po prostu udając, że jest z urzędu skarbowego?”

— Sam widziałem oficjalny dokument. Wszystko jest oficjalne.

„Świetnie” – Sasha wygładziła kurtkę. „W takim razie będziemy grać według jej zasad”.

W sali konferencyjnej siedziały dwie kobiety. Jedna była młoda, rześka i sucha, trzymała laptopa i teczkę. Druga… miała na sobie liliowy kostium ze spodniami i broszką w kształcie pawia. Miała ułożone włosy. Jej manicure przypominał ten emerytowanej Margaret Thatcher. I tak, to była ona. Nina Pietrowna we własnej osobie.

„Dzień dobry” – Sasza skinął głową z rezerwą. „No cóż, mamo, sięgnęłaś dna. Tylko się nie utop, kop dalej?”

„Aleksandra Nikołajewna” – przerwał jej młody pracownik z teczką. „Jesteśmy tu w związku ze skargą złożoną przez panią Ninę Pietrowną Kowalewą. Skarga dotyczy potencjalnych naruszeń podatkowych w dokumentach Państwa firmy, a także zatajania części jej zysków”.

„Więc tak to wygląda” – powiedział spokojnie Sasza, siadając przy stole. „Moja mama ma teraz nowe hobby. Prowadzi śledztwo”.

„Mamy obowiązek odpowiedzieć na każdą skargę” – kontynuował urzędnik skarbowy. „To nie oznacza, że ​​jesteś o coś oskarżony. Na razie to tylko dochodzenie”.

Nina Pietrowna nie kryła swojej radości:

„Tak, i uważam, że jako matka mam prawo wiedzieć, gdzie trafiają te pieniądze! Zwłaszcza jeśli zostały zarobione dzięki mojemu wsparciu!”

„Równie dobrze mogłabyś zaprosić mnie na zebranie zarządu” – zaśmiała się Sasza. „Albo powiedz mi, gdzie jest mój pendrive z kluczami do Gazpromu. Mamo, czy ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, że przesadzasz?”

„Jestem matką!” wykrzyknęła. „Powinieneś był się ze mną skonsultować, kiedy zakładałeś firmę!”

Byłem ci winien tylko jedno. Kiedy byłem dzieckiem. Kiedy nie zjadłem owsianki. To wszystko. To wszystko. Teraz jesteś dorosłym mężczyzną, który wtrąca się w cudze sprawy. Głupi, okrutny, mściwy. Naprawdę chcesz, żebym został przesłuchany z powodu twoich osobistych uraz?

„Chcę, żebyś w końcu zrozumiał, że wszystko zależało ode mnie! Że beze mnie jesteś nikim!” – krzyknęła. „Ja! Wychowywałam cię, opłacałam twoje kursy, ciągałam na rozmowy kwalifikacyjne!”

„Zrobiłaś to, bo jestem twoją córką. Nie dlatego, że marzyłaś o zostaniu akcjonariuszką”. Głos Saszy się załamał, ale otrząsnęła się. „A teraz chcesz tylko ukraść kawałek cudzego majątku, żeby zaspokoić swoją próżność”.

„To nie jest czyjeś!” – trzasnęła stołem. „To jest MOJE!”

„Nie” – powiedziała cicho Sasza. „Moje. Bo nie prosiłam. Bo zrobiłaś to z poczucia obowiązku – albo dumy – a nie z chęci zainwestowania w startup. A teraz chcesz procentu, jakbym miała obowiązek dzielić się zyskami. Nie jesteś akcjonariuszką, mamo. Jesteś po prostu… wściekłą, starzejącą się kobietą, która nie dostała wystarczającego aplauzu”.

Cisza.

Inspektor podatkowy ostrożnie zamknął teczkę:

„Rozumiemy wszystko. Nagraliśmy zeznania. Śledztwo trochę potrwa. Ale… Myślę, że to spór rodzinny, a nie przestępstwo finansowe. Za pana pozwoleniem…”

Obie kobiety odeszły i tylko Nina Pietrowna spojrzała na próg:

— Pożałujesz. Nikt już do ciebie nie przyjdzie. Ani jedna osoba. Bo jesteś… pusty. Beze mnie jesteś niczym. Nikogo!

„Ale przynajmniej teraz mam ciszę” – powiedział Sasza do pustej teraz sali konferencyjnej.

Minęły dwa tygodnie. Urząd skarbowy przysłał pismo: kontrola zakończona, nie stwierdzono żadnych uchybień. Andriej uroczyście je otworzył tego ranka przy śniadaniu.

„Proszę” – pomachał papierem. „Wolność. Nawet w wersji drukowanej”.

Sasza skinęła głową. W jej oczach nie było triumfu ani ulgi. Tylko zmęczenie.

— A mama?

„Napisała do mnie kilka razy. Zawsze w stylu »zobaczysz«. Groziła, że ​​napisze list do Putina. Myślałem nawet, że może będzie o tym mówić poważnie”.

Sasza zaśmiał się:

– Pozwól jej. Może wyślą jej pocztówkę.

Wstała i podeszła do okna.

„Zrozumiałem jedno, Andrieju. Ona nie chciała się dzielić. Chciała władzy. Nade mną. Nad moimi decyzjami. Nad moim życiem. Dla niej nie jestem człowiekiem, a projektem. A jeśli projekt żyje sam, to ona pozwala mu się wymknąć. To wszystko.”

– A co zrobisz?

— Nic. Będę żyć. Bez monologów mojej matki o poświęceniu i obowiązku. Bez gróźb telefonicznych. Bez wiecznego „Wiem lepiej”. Po prostu żyć. Swoim życiem.

– A co jeśli ona wróci?

Sasza spojrzał przez okno, mrużąc oczy.

„W takim razie zaoferuję jej pracę. Jako kurier. Skoro tak bardzo chce się zaangażować w ten biznes.”

I w końcu się roześmiała.

Głośno, swobodnie, prawdziwie.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *