Szkoda, że ten temat nie jest wystarczająco poruszany… Ale radzieccy deputowani powinni wiedzieć, czyim kosztem była „darmowa” edukacja, medycyna, mieszkania, „tanie” ceny i tym podobne… Nie tylko za czasów Stalina, ale także w latach 60., 70., 80. mieszkańcy wsi byli niewolnikami, bez paszportów i bez praw. Nie wypłacali pieniędzy, odnotowywali jedynie liczbę dni roboczych, których norma podlegała obowiązkowemu wykonaniu…
Pisze https://www.presentnews.biz.ua
Pamiętam ciężką pracę moich rodziców w kołchozie bez prawa głosu, bo głową kołchozu jest car i Bóg! Dzień pracy zaczynał się w ciemnościach i tak samo się kończył. Ludzie byli po prostu zbiorowym bydłem hodowlanym.
Całkowite pozbawienie praw, ciężka, nieodpłatna praca niewolnicza. Cały system sowiecki opierał się na pracy niewolników i posłuszeństwie mas, niszczeniu dysydentów i ogólnie myślących ludzi poprzez ludobójstwo i terror…
A teraz, w naszych czasach, kiedy otwarto archiwa okrucieństwa i sadyzmu komunistycznych katów, jest jeszcze wielu takich, którzy pod wpływem szeroko zakrojonej kremlowskiej propagandy żałują niedokończonego „komunizmu”…
Oto, co piszą w internecie:
„Moje dzieciństwo przypadło na lata 80-te… Już będąc małym chłopcem, w trzeciej klasie szkoły podstawowej, musiałem pomagać mamie przy burakach. Norma sięgała 3,5-4,5 hektara… Najpierw wykopano, potem latem dwa lub trzy razy odchwaszczono. Pod palącym słońcem, wiatrem… Dobrze pamiętam, jak krew ciekła mi z nosa z przepracowania i przegrzania…”;
„Moja mama chodziła na buraki do 16 listopada, jesienią, chłodną, zbierała buraki (była w normie, musiała zbierać), a wcześniej przez całe lato wykopała 6 hektarów, będąc w ciąży ze mną. Zimno, śnieg, bagno… Ręce marzną, a dziecko błaga, żeby się urodziło… Bóg dopomógł, w męce zbierali ten żużel kołchozowy, a następnego dnia urodziłam się ja… Przez całe życie moja matka powtarzała: „Dzieci, uczcie się nie tak ciężko pracować, nie cierpieć tak jak myśmy cierpiały”…
Mychajło Szmal: „System kołchozowy często nazywany jest niewolnictwem, ale niewolnikom przynajmniej dostarczano jakieś jedzenie… To był cyniczny, codzienny gwałt na ludziach niekończącą się pracą… Pamiętam, jak miałem pięć lat, jak moja matka, która przeszła przez przymusową niewolę niemiecką (gdzie przynajmniej była dobrze odżywiona — doiła krowy u Bauera), już w domu, w obwodzie czernihowskim, kosiła kiszonkę w głębokich dołach łopatą dla bydła: zimno, straszny smród, wilgoć, ciężka, niekobieca praca, a w domu — zamarznięta chłopska chata ze szronem na oknach po palec (nie było w czym topić!) i pustymi półkami, bo za pracę dostawała mityczny dzień pracy… Takich kobiet było na wsiach dobra połowa, bo wojna zabiła mężczyzn… Tak wyrosło moje pokolenie…”
Naumova Svitlana: „Urodziłam się w 1957 roku. Pamiętam, jak moja nieżyjąca już matka nie potrafiła zaplatać mi włosów rano, kiedy szłam do szkoły, tak ją bolały ręce po dojeniu krów. Nie było żadnych urządzeń. 40 krów z kołchozów każdego ranka i wieczora. A także trzeba było ich karmić. Latem pomagałem przy wozie koniczyny, kiszonki i paszy dla bydła. Ciotka pracowała na polu buraków. Normy były ponad ludzkie możliwości. Przez całe lato były one pielone, a jesienią traktor tylko orał, a kobiece ręce musiały wyrywać te kupy buraków wraz z ziemią i wrzucać je na stos. A potem spędzić cały listopad na zimnie i deszczu, żeby to wyczyścić, a potem załadować na karoserię samochodu. Nikt nie wierzył, że w Niemczech proces ten został już dawno zmechanizowany. Jedna osoba może zarządzać całym polem. Kiedy czytam o „szczęśliwym życiu” w ZSRR, mam ochotę wsadzić twarz w te zamarznięte jesienne buraki każdego, kto to opisał! My też je mamy! „Wszystkie starsze klasy w szkole były zobowiązane do pracy w terenie”.