Wszystko zaczęło się od pelargonii. Zwykłej, nieestetycznej pelargonii w plastikowej doniczce od Lenty. Olga Pietrowna przyniosła ją w sobotni poranek, bez uprzedzenia, jak zwykle.
- Teściowo, to MOJE mieszkanie! – Zacisnąłem pięści ze złości. – Przestań mi dyktować zasady!
„To po to, żeby w twoim domu wreszcie zrobiło się przytulnie” – powiedziała radośnie, przekraczając próg. „W przeciwnym razie, wybaczcie, to jak oddział po dezynfekcji”.
Elena stała w kuchni i myła kubek. Odwróciła się i nie uśmiechnęła.
– Mam spokój w głowie. Pelargonia tu się nie zakorzeni, dziękuję.
– Jasne, jasne – westchnęła Olga Pietrowna i, nie zdejmując butów, weszła do pokoju. – U nas pelargonie zawsze stały na parapecie. Ludzie poważni trzymają kwiaty, a nie… te kaktusy, takie jak twoje.
Kaktus jest taki, bo o nic nie prosi. I kłuje się, jeśli podejdziesz za blisko, pomyślała Elena i wytarła kubek.
Aleksiej, mąż Eleny, siedział cicho przy laptopie w sypialni, udając, że pracuje. A może faktycznie pracował – był mistrzem w udawaniu jednego i drugiego.
- Lyosha! – zawołała Elena z kuchni. – Możesz przyjść na chwilę?
Wyglądał, jakby był lekko zgarbiony, niczym uczeń wzywany do tablicy.
- Mamo, czemu znowu wszystko wnosisz do domu? Przecież się umówiliśmy…
„Negocjowałaś z nią, a ja jestem twoją matką. Mam prawo się do czegoś przyczynić, jak to mówią” – powiedziała surowo Olga Pietrowna, siadając w fotelu, który sama kiedyś „podarowała”. Z tapicerką w kolorze wyblakłego kaczątka.
„Mamo” – próbował zażartować Aleksiej – „roztocz to moneta, a nie mebel czy geranium”.
„Nie bądź mądry” – warknęła matka. „To twoja żona jest na topie. Ale chcę, żebyś żył jak człowiek, a nie jak w tanim pokoju hotelowym”.
Elena się powstrzymała. Znów. Już trzeci rok powstrzymywała się. I z jakiegoś powodu za każdym razem jej cierpliwość była uznawana za „szacunek”, a nie „zmęczenie”.
Mieszkali w jej mieszkaniu. Jednopokojowym. Odziedziczonym po rodzicach. Mieszkanie nie było luksusowe, ale przytulne – dopóki nie weszła kobieta o twarzy inspektora podatkowego.
Olga Pietrowna wprowadziła się do nich tymczasowo. Tak przynajmniej mówiła. „Dopóki remontują mój dom”, „aż sąsiadka z góry wymieni rury”, „aż przyjdą wnuki”. Ale dzieci się nie pojawiły. A teściowa została.
Przejściowe kapcie, zapach kremu ze Swobody, wieczne zdziwienie, dlaczego Elena nie gotuje bulionu – wszystko to stało się częścią ich nowej rzeczywistości.
– Na twoim miejscu zmieniłabym tapetę. I przestawiła meble. Ta sofa stoi w tym kącie od stu lat, bez komfortu, bez energii – powiedziała Olga Pietrowna, rozglądając się po pokoju z miną komendanta.
„Gdybym była tobą, chodziłabym w kapciach po mieszkaniu” – mruknęła Elena. Nie na głos. Na razie.
Wieczorem, kiedy Olga Pietrowna poszła na spacer z sąsiadem (żeby plotkować, kogo jeszcze wyrzucą z mieszkań), Elena zamknęła drzwi na zasuwkę. I podeszła do Aleksieja. Znów siedział przy laptopie. Poszedł do „pracy”.
„Musimy porozmawiać” – powiedziała, siadając obok niego.
- Tak?
- Ona nie może tu dłużej mieszkać.
- Len, wiesz, ona nie ma już innego wyjścia…
– To nie moje pytanie, Lyosha. To twoje. Przeprowadziła się tymczasowo. A minęło prawie pół roku.
- No wiesz, mamo… Ona jest już stara, jej ciężko…
— Wiesz, co jest trudne? Kiedy wracasz do domu i widzisz na łóżku czyjś koc. Kiedy wszystkie twoje ubrania są porozrzucane w szafie. Kiedy mówią ci, że picie kawy jest szkodliwe i że bieliznę należy prać oddzielnie od męskiej. To jest trudne.
„Ona po prostu chce, żeby wszystko było w porządku” – mruknął.
- Ona chce, żeby wszystko było dla nas takie jak u niej. I żebym zniknął.
Aleksiej westchnął i usiadł obok mnie. Nie patrzył mi w oczy.
- Lena, wiesz, ona jest po prostu taka… kapryśna.
– Ona nie jest samowolna, ona jest apodyktyczna. To dwie różne rzeczy. Ona mnie nie szanuje, Lyosha. Ani jako kochanki, ani jako żony, ani jako osoby.
Następnego dnia postawiła ultimatum.
- Albo ona, albo ja. Ty wybierasz.
- Lena, nie możesz zadawać takiego pytania…
— Mogę. To moje mieszkanie. Moja przestrzeń. Moje życie. Duszę się. Nie mogę już udawać, że to normalne.
Milczał. Długo. Spojrzał gdzieś w bok, gdzie kiedyś stały ich zdjęcia z wakacji, a teraz stała tam ikona przyniesiona przez Olgę Pietrownę, „żeby dom był chroniony”.
„Dobrze” – powiedział cicho. „Porozmawiam z nią. Ale nie dzisiaj”.
– Oczywiście, że nie dzisiaj. Najpierw zjesz jej barszcz, powiesz „dziękuję, mamusiu” i wyjdziesz na balkon zapalić, bo w domu nie da się oddychać.
- Len, pytam cię…
- Ciągle prosisz mnie o cierpliwość. Ale kto mi za nią podziękuje?
Później Elena siedziała w kuchni. Miała na sobie szlafrok, włosy spięte w kok. Patrzyła przez okno. Na parapecie stała geranium. Cicha. Bez narzekania. Jak Aleksiej.
„Przecież jestem obcą osobą we własnym mieszkaniu” – mruknęła.
Albo on. Albo ona. A może wszyscy jesteśmy dla siebie obcy. Dopiero teraz to sobie uświadomiłem.
Drzwi trzasnęły. Olga Pietrowna wróciła. Jak zawsze z torbą zakupów.
— Kupiłem pstrąga, był w promocji. Zrobimy go na obiad?
Elena wstała. Podeszła i powiedziała z uśmiechem:
- Rób to. Tylko w domu.
- Co masz na myśli?
- Jutro pójdziemy obejrzeć twoje mieszkanie. Albo ty, albo ja. Ale nie zostaniemy tu razem.
„Aleksiej?” krzyknęła do mieszkania. „Słyszałeś to?!”
Aleksiej wyszedł z sypialni. Potarł szyję. Powoli skinął głową.
- Tak mamo. Słyszałam.
I cisza, dźwięczna jak uderzenie w szkło.
W kuchni unosił się zapach smażonej gryki i spalonych nerwów.
Olga Pietrowna siedziała na tym samym starym krześle z połamanym kręgosłupem, które Elena planowała wyrzucić w zeszłym roku. Nie wyrzuciła. Z grzeczności. A grzeczność to rodzaj tchórzostwa w pięknym opakowaniu. A teraz teściowa siedziała na tym tronie jak generał na radzie wojskowej.
„Wiedziałam” – powiedziała, trzaskając stawami. „Kobieta bez dzieci to katastrofa. Potem wymyślają sobie dramat i trącają o niego jak ikony”.
„Ale oni tego nie wymyślają od innych ludzi” – odpowiedziała Elena, stawiając kubek na stole. „Jesteś dziś wyjątkowo bystry”.
– Jakże inaczej? Wyrzucają mnie z domu! – Olga Pietrowna zerwała się i zaczęła bębnić palcami w stół. – Jakbym nie była matką! Jakbym nie robiła wszystkiego dla Lyoszki!
- Tak, i to dla niego teraz szukasz kawalerki blisko dworca?
Olga Pietrowna zmierzyła ją spojrzeniem, które mieszało w sobie litość, pogardę i lekką ocenę – jakby wybierała dla niej sukienkę w second-handzie. Aleksiej stał przy oknie, nerwowo naciskając telefon. Był sędzią w meczu węża z tygrysicą. Tylko tygrysica była zmęczona, a wąż zawsze wesoły.
„Nie rodziłam dla jednopokojowego mieszkania” – powiedziała teściowa, wstając i poprawiając szlafrok. „Chciałam rodziny. Nie… tych twoich współczesnych sztuk teatralnych”.
– Spektakl to sytuacja, gdy dorosły mężczyzna milczy, a dwie kobiety walczą o jego głos – podeszła bliżej Elena. – Lyosha, może sam coś powiesz? Albo, jak zwykle, pobiegnij do toalety?
„Lena…” zaczął, ale słowa nie wystarczyły.
- Co, Lena? Co chcesz powiedzieć? Że mama po prostu przyszła w złym momencie? Że odejdzie, ale nie teraz? Że muszę jeszcze trochę wytrzymać? – Jej głos się podniósł. – Czy że wszystko rozwiążemy po ludzku?
„Jesteśmy dorośli” – mruknął.
– Nie. Dorosłość to taka, kiedy masz jaja. A na razie jesteś tylko chłopcem, ściśniętym między spódnicą matki a kapciami żony.
Cisza. Olga Pietrowna usiadła z powrotem. Zdała sobie sprawę, że przegrała rundę, ale jeszcze nie finał.
„Rozumiem wszystko. Jestem zmęczona, zdenerwowana, mam menopauzę” – powiedziała łagodnym głosem, z tym samym jadem. „Ale po co rozbijać małżeństwo?”
— Menopauza jest w małżeństwie, Olgo Pietrowna. Nie we mnie.
Następnego dnia Aleksiej poszedł do przyjaciela, żeby „to przemyśleć”. Przyjaciel mieszkał sam, grał w czołgi i nie zadawał żadnych pytań.
Elena została sama z Olgą Pietrowną. Konfrontacja weszła w chłodną fazę: minimum słów, maksimum uderzeń w kuchenne szafki.
W takiej ciszy zazwyczaj upadają ostatnie złudzenia.
Elena obudziła się w nocy, słysząc szelest. Ktoś krzątał się w kuchni. Wstała. Bez kapci, boso, jak żołnierz na wyprawie.
Olga Pietrowna stała przy lodówce. W szlafroku. Zajadała się pasztecikiem z kapustą.
„Nie mogę spać, kiedy mnie wyrzucają” – mruknęła.
– Nikt cię nie wyrzuca. Nie płacisz czynszu, nie dokładasz się do wydatków, ale panujesz tu jak u siebie.
- Zapomniałeś już, kto ci wtedy pomógł sfinansować wakacje?
- Nie. Nie zapomniałem. Tak jak później opowiedziałeś o tym wszystkim sąsiadom, listonoszowi i dentyście.
- Jestem matką. Mam prawo.
- Za co? Za to, że zrobiłeś pułapkę ze swojego życia?
Olga Pietrowna nagle zamilkła. Elena oczekiwała odpowiedzi, ale zamiast tego jej teściowa usiadła przy stole.
- Naprawdę myślisz, że cię nienawidzę?
Elena była zaskoczona. Nie spodziewała się tego.
- Myślę, że mnie nie szanujesz. A to prawie to samo.
– Nie rozumiem cię. Nikomu nie dogodzisz. Wszystko dla ciebie to „moje zasady”, „moje mieszkanie”, „moje życie”. Gdzie jest „nasze”? Gdzie jest rodzina?
— A czy nie pomyślałeś, że jeśli ktoś zawsze robi „swoje” według własnego schematu, to wcale to nie jest „nasze”?
- Obrażasz Leshę. On nie jest zły.
- Kocham go. Ale nie mogę być jednocześnie jego kamizelką i twoją poduszką.
Olga Pietrowna patrzyła w jeden punkt. Ciasto stygło jej w dłoni.
- Nie chcę, żeby był sam.
- Nie będzie sam. Jeśli nauczy się mówić. I wybierze.
Dwa dni później pojechali z Aleksiejem oglądać mieszkania. A dokładniej, wiózł ją swoim samochodem, w milczeniu, trzymając kierownicę.
Po drodze kłócili się trzy razy: o okolicę, cenę i o to, kto zapłaci za benzynę. Za trzecim razem Elena po prostu wyjęła telefon i napisała do agenta, żeby przełożyć spotkanie.
- Nie dam rady sama. Jeśli chcesz, żeby mama odeszła, to twoja sprawa. A ja jestem zmęczona.
- Ja też jestem zmęczony, Lena.
- Tylko ty jesteś zmęczony po cichu. A ja na głos.
Wrócili w milczeniu. Olga Pietrowna była w domu. Siedziała w szlafroku, z rękami złożonymi na brzuchu.
„No i?” zapytała.
„Jutro przyjrzymy się innej opcji” – powiedział Aleksiej.
- A rejestracja? – Tutaj.
Elena odwróciła się gwałtownie:
- Jaka rejestracja? O czym ty mówisz?
– Mówię, że dopóki się nie rozwiedliście, Lesha ma prawo do udziału. A co za tym idzie, do pozwolenia na pobyt. W przeciwnym razie pozwę.
Cisza. Nawet lodówka ucichła.
Aleksiej usiadł. Jego twarz była szara.
- Mamo, czy ty zwariowałaś?
– Nie. Mam już dość tej pewności siebie. Całe to „moje mieszkanie”, „moje warunki”. Jesteś moim synem! Nie jesteś bezdomnym, żeby żyć bez pozwolenia na pobyt!
Elena podeszła do drzwi.
- Zamawiam taksówkę. Idę do prawnika. A potem – do diabła.
- Len, czekaj…
- Nie, nie będę czekać. Koniec. Albo powiesz jej teraz, że nie będziesz brał udziału w tym cyrku. Albo jutro złożę pozew o rozwód. I uwierz mi, nie dostanie pozwolenia na pobyt, tylko wezwanie do sądu.
Trzasnęła drzwiami. Wyszła w noc. Wsiadła do taksówki. Serce waliło jej jak młotem, jakby biegała po schodach.
A w środku jest tylko jedno pytanie: jak mogłaś, Lesha?
Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że pozwoliłbym, aby obca osoba została zarejestrowana w majątku, który odziedziczyłem po rodzicach?
Tego dnia w mieszkaniu pachniało nie gryką, a burzą. Ciężkie chmury wisiały na oknach, jakby samo niebo przygotowywało się do osądu w tej sprawie.
Elena stała w korytarzu z rękami skrzyżowanymi na piersi. Aleksiej i Olga Pietrowna siedzieli na sofie jak przestępcy oskarżeni o zdradę… komfortu i spokoju.
„Cóż” – zaczęła Elena głosem zimnym i ostrym jak ostrze – „dzisiaj jest nasza ostatnia runda. Mam dość życia we własnym domu. A ty masz dość życia w zawieszeniu.
„Jesteś zbyt surowy” – westchnął Aleksiej, lekko spuszczając wzrok. „Może wszystko da się rozwiązać bez rozstania?”
- Bez przerwy? – zapytała Elena z chytrym uśmiechem. – A jak nazwać ten cykl hipokryzji i cichej zdrady, w którym żyjemy? Wydaje mi się, że to zwiastun przerwy.
„Len, mama po prostu się martwi” – zaczął Aleksiej. „To jej strach przed samotnością”.
„Strach przed samotnością nie jest powodem, by deptać czyjeś życie” – odpowiedziała ostro Elena, podchodząc do teściowej. „Zawsze byłaś jak cień, który nie daje ci spokoju i nie pozwala oddychać”.
„Starałam się utrzymać rodzinę w całości!” Olga Pietrowna nagle wybuchnęła gniewem, wstając i zaciskając pięści. „Ty po prostu nie rozumiesz, co to znaczy być matką!”
- I zdaję się lepiej rozumieć, co znaczy być żoną, która cierpi? – Elena zrobiła krok naprzód, a jej oczy błyszczały. – Mam dość bycia zakładniczką twoich roszczeń i zazdrości.
„Więc to moja wina, że nie masz dzieci?” – zapytała teściowa z bólem. „Nadal nie dałaś Leszy dziedzica!”
– Nie urodziłam „dziedzica”. Chciałam dziecka. Ale do tego potrzebna jest rodzina. A to, co mamy, to spektakl, w którym role są z góry przydzielone.
„Jesteś nieszczery” – powiedziała Olga Pietrowna, spuszczając wzrok.
„Kłamstwem jest, kiedy rozmawiasz o sprzedaży mojego mieszkania beze mnie” – odpowiedziała Elena boleśnie. „A teraz albo ty odejdziesz, albo ja odejdę”.
Aleksiej stanął między nimi i ostatecznie zdecydował się stanąć po stronie prawdy.
– Mamo, dość. Już za dużo zepsułaś. Lenya ma rację. Nie mieszkamy razem od dawna, ale w tym samym miejscu, które dawno przestało być domem.
„Nie mogę cię zostawić samej” – powiedziała Olga Pietrowna drżącym głosem. „Boję się”.
„Boisz się” – westchnął Aleksiej – „ale to nie powód, żeby rujnować komuś życie”.
W tym momencie Elena zobaczyła łzy napływające do oczu teściowej – nie dumę, nie gniew, ale po prostu strach. Strach przed utratą tego, co było dla niej wszystkim.
„Więc już po wszystkim?” zapytała Elena, patrząc na męża.
„Myślę, że tak” – odpowiedział Aleksiej i po raz pierwszy jego głos zabrzmiał stanowczo.
„Wtedy podejmę decyzję” – powiedziała Elena, biorąc głęboki oddech. „Do końca tygodnia macie opuścić moje mieszkanie. W przeciwnym razie zrobię to na drodze sądowej”.
Olga Pietrowna skinęła głową w milczeniu, a Aleksiej z rozpaczą spojrzał na żonę.
„Jesteś moją pierwszą miłością” – powiedział cicho. „Zaczęliśmy razem i może to nasza ostatnia szansa”.
„Ostatnią szansą jest szacunek” – odpowiedziała Elena – „a nie podporządkowanie się zasadom innych ludzi”.
Odwróciła się i wyszła na korytarz. W tym momencie zadzwonił do drzwi prawnik, z którym rozmawiała.
„Co mówisz?” zapytał, patrząc na zebraną grupę.
Elena po raz pierwszy od dłuższego czasu uśmiechnęła się z ulgą i pewnością siebie.
- Będę chronić swój dom. I siebie. Bo żadna rodzina nie jest warta tego, żeby czuć się wobec niej outsiderem.
Na zewnątrz rozległ się pierwszy grzmot. Burza się rozpętała. Ale dla Eleny nie była to katastrofa, lecz oczyszczenie. Oczyszczenie życia, w którym w końcu zapanuje porządek – swój własny, prawdziwy i nienaruszalny.
Pozwólmy każdemu mieć swój własny dom, swoją własną prawdę i swoją własną szansę na szczęście – bez cudzych dyktatów i wątpliwych dziedziczeń.