– Nasze dzieci nigdy więcej nie pójdą do twojej matki, moja droga! Pamiętaj o tym! A jeśli je do niej zabierzesz, to ja zabiorę dzieci i odejdę.

– No i co, moi drodzy, już się dość bawiliście u babci? – Anna spotkała Miszę i Sonię przy bramie domu Klawdii Pietrownowej z wymuszonym uśmiechem.

Siergiej, który już wysiadł z samochodu, szybko pocałował mamę w policzek i pomachał do dzieci, pokazując całym swoim wyglądem, że misja

„roztopienia” potomka w ciągu kilku godzin zakończyła się sukcesem i teraz kanapa i pilot czekały na niego.

Kławdia Pietrowna, szczupła kobieta o wiecznie zaciśniętych ustach, odprowadzała wnuki do samochodu obojętnym spojrzeniem.

Nie było w tym ciepła, żalu z powodu rozstania. Po prostu stwierdzenie faktu – zmiana warty.

Anna od dawna była przyzwyczajona do takiego zachowania teściowej, ale za każdym razem coś w niej niemiłosiernie ściskało.

Dzieci w milczeniu usiadły na tylnym siedzeniu. Zazwyczaj ćwierkając i prześcigając się w opowiadaniu historii o swoich przygodach, dziś były ciche i jakoś… oszołomione. Anna dostrzegła spojrzenie Miszy w lusterku wstecznym – szybko odwrócił wzrok. W jej duszy zabrzmiał dzwonek alarmowy, ale przypisał go zmęczeniu po aktywnym dniu.

Już w domu, gdy Siergiej, mamrocząc coś o pilnych sprawach w internecie, zniknął w pokoju, Anna pomogła Miszy przebrać się w piżamę. Chłopiec skrzywił się, gdy dotknęła jego lewej ręki.

– Co się stało, synu? Boli? – Anna ostrożnie wzięła go za rękę. Na przedramieniu, tuż nad łokciem, widniał świeży, wydłużony siniak. Tylko pasek albo coś bardzo podobnego mogło zostawić taki ślad. Serce Anny zamarło. – Miszenka, skąd się to wzięło? Upadłeś?

Chłopiec znów odwrócił wzrok, przygryzł wargę, jego ramiona lekko drżały.

  • Nie, mamo… to… to babcia.
  • Babciu? – Anna starała się mówić spokojnie, lecz głos jej drżał zdradziecko. – Po co, kochanie?

Sonia, leżąc już w łóżeczku, podniosła się na łokciu. Jej oczy były szeroko otwarte.

„Zbił kubek, mamo” – wyszeptała dziewczynka. „Ulubiony kubek babci, z kwiatami. Tak strasznie krzyczała… a potem wzięła stary pasek taty, który wisi w jej szafie, i Misza… Uderzyła Miszę.

Misza szlochał, ale natychmiast zacisnął pięści, próbując zachować się jak mężczyzna.

  • To był wypadek, mamo… Chciałem się tylko napić, a ona… powiedziała, że ​​jestem niezdarny i że jedyne, czego tacy ludzie jak ja potrzebują, to pasek, żeby ich mózgi wróciły na swoje miejsce.

Anna przyciągnęła syna do siebie i pogłaskała go po głowie. W głębi duszy kipiała z wściekłości i żalu. Jak mogła tego wcześniej nie zauważyć? Te okresowe „kaprysy” dzieci po wizytach u teściowej, ich niechęć do kolejnych wizyt… Wszystko to zbagatelizowała jako dziecinne dziwactwa, zmęczenie. Ale okazało się…

„Czy babcia biła Sonię?” – zapytała cicho Anna, patrząc na córkę. Sonia pokręciła głową, ale dodała jeszcze ciszej:

– Nie ma mnie tu. Ale ona też na mnie krzyczy. I klepie mnie po pupie, jeśli szybko nie posprzątam zabawek. Mówi, że jesteśmy niegrzeczne i że ty, mamusiu, dałaś nam spokój.

Anna położyła dzieci do łóżek, siedziała przy nich długo, aż zasnęły, uspokojone jej obecnością. Ale jej własny spokój został zburzony. Każde słowo dzieci rozbrzmiewało w niej bólem. Jej dzieci. Jej małe, bezbronne dzieci… I jej własna babcia…

Kiedy Siergiej w końcu zajrzał do pokoju, zrelaksowany i uśmiechnięty z zadowoleniem po godzinach wirtualnych potyczek, Anna wstała, by go powitać. W jej oczach malowała się zimna determinacja.

  • Sierioża, musimy poważnie porozmawiać. Natychmiast.

Uniósł brwi ze zdziwienia.

  • Co się stało? Znów coś nie tak? Po prostu się rozluźniłem…
  • To dotyczy twojej matki. I naszych dzieci.

Opowiedziała mu wszystko, co usłyszała od Miszy i Soni, starając się mówić spokojnie, bez zbędnych emocji, choć było to dla niej bardzo trudne. Pokazała mu siniaka na ramieniu syna, który natychmiast ocknął się słysząc ich głosy i spojrzał na rodziców z przerażeniem.

Siergiej słuchał, a jego twarz stopniowo ciemniała, ale nie ze współczucia dla dzieci ani oburzenia na zachowanie matki. Raczej z irytacji, że jego spokój został ponownie zakłócony.

„No cóż, stłukł kubek” – wycedził, kiedy Anna skończyła. „Każdemu się to zdarza. Mama chyba trochę się przejęła. No cóż, dała mu w twarz. Co w tym złego? Dzieci czasami przesadzają”.

– Przesadzają? – Anna poczuła, jak fala złości narasta jej w gardle. – Sierioża, to nie było „klepnięcie”! To był pas! Spójrz na jego rękę! Twoja matka uderzyła naszego syna pasem! Za stłuczenie kubka! A Sonia mówi, że to nie pierwszy raz, że zawsze ich tak „wychowuje”!

Siergiej skrzywił się, jakby bolał go ząb.

  • No, daj spokój, nie naciskaj. No cóż, trochę ich powstrzymała. Moja matka też mnie biła, kiedy byłem dzieckiem, i nic się nie stało, wyrosłem na normalnego człowieka. Dyscyplina musi być. Pozwoliłeś im szaleć swoją delikatnością. Wkrótce będą mieli kłopoty. Moja matka po prostu… wychowuje ich tak, jak umie. Tak jak wychowała mnie.

Powiedział to tak rzeczowo, z tak niezachwianą wiarą w słuszność matki i jej metod, że Anna na chwilę zaniemówiła. Nie widział w tym nic złego. To było dla niego normalne.

– Normalny człowiek? – Anna spojrzała na męża, jakby widziała go po raz pierwszy. Jej głos, wcześniej powściągliwy, zaczął nabierać siły, zabrzmiały w nim stalowe nuty. – Myślisz, że to normalne, Sierioża? Że twój syn, nasz syn, wraca do domu z siniakami po własnej babci, a ty mówisz, że „to nic poważnego”? Że ciebie też „pobili”, i to, twoim zdaniem, sprawiło, że poczułaś się lepiej?

Podeszła do niego bliżej, spojrzała mu w oczy, próbując przebić się przez mur pewności siebie i ślepego uwielbienia dla swojej matki.

– Czy ty w ogóle masz pojęcie, co czuje dziecko, gdy uderzy je dorosły, bliska osoba? Nie obcy na ulicy, ale ten, który powinien je kochać i chronić? To strach, Sierioża. To upokorzenie. To zniszczenie zaufania. To nie bydło, więc można je „wychować” paskiem za stłuczenie kubka!

Siergiej cofnął się o krok, a na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Najwyraźniej nie spodziewał się takiej presji i nie był przygotowany na taką rozmowę. Dla niego wszystko było proste i jasne: dzieci były niegrzeczne – i tak to rozumiały. Tak było zawsze w jego świecie.

„Och, przestań dramatyzować!” – machnął ręką, próbując odzyskać dawny spokój, ale w jego głosie już słychać było irytację. „Jakie upokorzenie, jakie zniszczenie zaufania? Ich matka ich kocha, po prostu nie jest przyzwyczajona do rozpieszczania”.

Powinni wiedzieć, czym jest dyscyplina, czym jest słowo „nie” i że za złe zachowanie grozi kara. A ty ze swoimi… – machnął niejasno ręką – nowomodnymi teoriami z książek kompletnie ich zepsujesz. Wyrosną na egoistów, którzy nie szanują nikogo i niczego.

– Dyscyplina nie oznacza okrucieństwa, Sierioża! – Anna podniosła głos, czując, jak bezsilność i gniew walczą w niej. – Dyscyplina to wyjaśnienie, to cierpliwość, to przykład. A pas to przejaw słabości dorosłego, jego niezdolności do przekazania swoich myśli inaczej niż siłą!

Naprawdę nie rozumiesz różnicy? A może po prostu nie chcesz jej zrozumieć? Chcesz, żeby nasze dzieci bały się twojej matki? Chcesz, żeby każda wizyta u niej była dla nich torturą?

Chodziła po pokoju, zaciskając dłonie w pięści. Przypomniały jej się słowa Soni: „Ona też na mnie krzyczy… Mówi, że jesteśmy źle wychowane i że ty, mamusiu, dałaś nam spokój”. Stąd więc wzięło się to pogardliwe „puść nas” w słowach jej męża. Po prostu przekazywał opinię matki, nawet nie próbując jej zrozumieć.

– Nikt ich nie torturuje! – warknął Siergiej, a jego twarz zaczęła się czerwienić. – Matka chce, żeby były normalnymi dziećmi, a nie kapryśnymi histeryczkami, którym wolno wszystko. Nie jest żadną sadystką! Karmi je, opiekuje się nimi, a my… a ja odpoczywam. Powinieneś jej podziękować, zamiast wysuwać roszczenia.

— Dziękuję? Za siniaki na ciele mojego syna? Za to, że się jej boją? — Anna stanęła przed nim, jej spojrzenie było stanowcze. — Nie prosiłam jej, żeby ich „wychowywała” takimi metodami, Siergieju. Zgodziliśmy się, pamiętasz? Dopiero co urodził się Misza. Powiedzieliśmy, że w naszej rodzinie nie będzie krzyków ani kar fizycznych. To była nasza wspólna decyzja. Czy już zapomniałeś?

Odwrócił wzrok i mruknął coś pod nosem. Oczywiście, że pamiętał. Ale wtedy to było tylko teoretyczne rozumowanie o nienarodzonym dziecku. A teraz… teraz była jeszcze matka, której autorytetu nigdy nie kwestionował. I jego własny komfort, który zapewniały mu te wizyty z dziećmi u niej.

– No cóż, zgodziliśmy się… – powiedział niechętnie. – Ale to nie znaczy, że masz się rozpłakać. Sytuacje są różne. Czasami klapsy pomagają szybciej przekazać wiadomość. Twoje rozmowy i wyjaśnienia zdają się nie mieć na nich większego wpływu, bo tłuką babcine kubki i nie słuchają.

To już było rażące odwrócenie sytuacji, próba zrzucenia winy na nią i jej metody wychowawcze. Anna poczuła, że ​​coś w niej pęka. Przepaść między nimi, która zawsze istniała, ale którą starannie ukrywała dla dobra rodziny, teraz otworzyła się w całej swojej przerażającej głębi. Patrzyli na świat, na dzieci, na samą istotę relacji w zupełnie inny sposób.

„Więc myślisz, że jeśli dziecko stłucze kubek, to dlatego, że źle je wychowuję i jedynym rozwiązaniem jest pasek?” Jej głos stał się niebezpiecznie cichy. „Na serio to mówisz? Bronisz swojej matki, która skrzywdziła twoje dziecko, i obwiniasz mnie?”

Siergiej podskoczył. Jego cierpliwość wyraźnie się kończyła.

  • Tak, wiem! Bo jest moją matką! I bo zna życie lepiej niż ty, z twoimi psychicznymi nawykami! Wychowała mnie, a ja nie narzekam! A ty ciągle jesteś ze wszystkiego niezadowolona, ​​ciągle szukasz problemów z powietrza!

Ich głosy były już na tyle głośne, że mogły obudzić śpiącego Miszę. Chłopiec otworzył drzwi pokoju dziecięcego i z przerażeniem wyjrzał na korytarz, gdzie rozgrywała się ta scena. Anna go zobaczyła i serce zamarło jej jeszcze bardziej. Gestem nakazała mu wrócić do łóżka, ale wiedziała, że ​​wszystko słyszał.

A ten fakt dodał kolejną gorzką nutę do ich i tak już jadowitej kłótni. Nie tylko się kłócili, ale robili to na oczach dziecka, o którym właśnie rozmawiali, jakby było przedmiotem wymagającym „właściwego” uderzenia.

Misza, słysząc podniesione głosy, ponownie otworzył drzwi i spojrzał na rodziców z niepokojem. Anna dostrzegła jego bladą twarz i przestraszone oczy, co dodało jej nowej, zimnej determinacji. Nie mogła pozwolić swoim dzieciom żyć w takiej atmosferze, gdzie ich ból i strach były dewaluowane, a przemoc przedstawiana jako norma wychowawcza. Skinęła synowi, żeby wrócił do łóżka, ale serce krwawiło jej z żalu.

„Problemy bez powodu?” – zapytała ponownie, a jej głos, który wcześniej wibrował tłumionym gniewem, stał się zaskakująco spokojny, wręcz lodowaty. Ta nagła zmiana sprawiła, że ​​Siergiej na chwilę zamilkł i spojrzał nieufnie na żonę.

– Więc siniaki mojego syna, jego łzy, strach Soni przed twoją matką – to wszystko jest pustką? Dla ciebie, Siergieju, pustką jest wszystko, co nie dotyczy twojego osobistego komfortu i twoich wirtualnych czołgów?

Podeszła do niego powoli, patrząc mu prosto w oczy, a on mimowolnie się cofnął, jakby cofał się przed niewidzialną siłą.

— Próbowałem z tobą porozmawiać, wytłumaczyć. Myślałem, że jesteś ojcem. Myślałem, że zrozumiesz. Ale się myliłem. Nie rozumiesz. I najwyraźniej nie zamierzasz. Wybierasz swoją matkę, jej sadystyczne metody, swój spokój kosztem dobra naszych dzieci. Dobrze. Twój wybór.

Siergiej otworzył usta, żeby zaprotestować, żeby znów zacząć swoją opowieść o „starej szkole” i „dyscyplinie”, ale Anna nie pozwoliła mu wypowiedzieć ani słowa.

  • To posłuchaj mnie uważnie, Siergieju. Bo nie będę się powtarzał.
  • Więc?

– Nasze dzieci nigdy więcej nie pójdą do twojej matki, moja droga! Pamiętaj o tym! A jeśli je do niej zabierzesz, to ja zabiorę dzieci i odejdę!

Ostatnie słowa wypowiedziała wyraźnie, rozdzielając je, a w ciszy mieszkania zabrzmiały jak strzały z pistoletu. Ultimatum zostało postawione. Surowo, kategorycznie.

Twarz Siergieja zmieniła kolor z karmazynowego na niemal purpurowy. Zamarł na chwilę, trawiąc to, co usłyszał, a potem eksplodował.

  • Co ty… co ty robisz? – warknął, pochylając się do przodu, zaciskając pięści tak mocno, że aż zbielały mu kostki. – Będziesz mi dyktować, co mam robić?! Mnie?! Co mam robić z dziećmi i matką?! Zapomniałeś, kto tu rządzi?

Nie krzyczał, ryczał jak zranione zwierzę. Cały jego znajomy, wygodny mały świat, gdzie był centrum wszechświata, a jego matka niekwestionowanym autorytetem, rozpadał się na jego oczach. I to była jej wina, jego żony, która ośmieliła się rzucić mu wyzwanie.

„To moje dzieci, nie mniej niż twoje!” – kontynuował, machając rękami, a jego głos się łamał. „I sam będę decydował, kogo będą widywać i jak je wychować! Moja matka je kocha! Nie zrobi im krzywdy! Wymyślasz to wszystko, nakręcasz aferę! Chcesz mnie nastawić przeciwko niej, dzieci przeciwko własnej babci! Zniszczyć moją rodzinę!”

Anna stała nieruchomo, nie odwracając wzroku. Jej spokój zdawał się tylko dolewać oliwy do ognia jego wściekłości.

  • Twoja matka im szkodzi, Siergieju. Fizycznie i psychicznie. A ty to pochwalasz. Nazywasz to miłością i wychowaniem. Nie, to nie ja niszczę rodzinę. To ty to robisz. Swoją ślepą upartością, niezdolnością lub niechęcią do ochrony własnych dzieci.

— Chronić ich?! Przed kim?! Przed własną babcią, która jest gotowa oddać za nich życie?! — Prawie się dusił ze złości. — Tylko ona ich ciągnęła, podczas gdy ja… gdy my pracowaliśmy! Ona im da ostatnią szansę! A ty… jesteś po prostu niewdzięczny! Niczego nie cenisz! Wymyślasz sobie straszne historie i się nimi przejmujesz!

Krążył po pokoju jak tygrys w klatce, a jego ciężki oddech był słyszalny nawet w pokoju dziecięcym. Anna milczała, pozwalając mu dać upust wściekłości, wiedząc, że każde jej słowo zostanie odebrane jako kolejna prowokacja. Ale nie zamierzała się poddać. Stawka była zbyt wysoka – bezpieczeństwo i spokój ducha jej dzieci.

– Nie odważysz się! – krzyknął, gwałtownie zatrzymując się przed nią. – Nie zabierzesz mi moich dzieci! Nie pozwolę ci! Zobaczą babcię, czy będą tego chciały, czy nie! Bo ja tak powiedziałem! I ja tak postanowiłem!

W jego oczach błysnęły błyskawice. Próbował ją stłumić gniewem, swoim męskim autorytetem, bo prawdopodobnie był przyzwyczajony do tłumienia wszelkich przejawów niezgody. Ale Anna patrzyła na niego z jakąś obojętną litością. Nadal nie rozumiał. Nadal nic nie rozumiał. Był ślepy i głuchy jak jego matka.

„Nie pozwolę, żeby moje dzieci zostały okaleczone, Siergieju” – powtórzyła stanowczo, a w jej głosie nie było cienia wątpliwości. „Ani ona, ani ty, za twoim przyzwoleniem. Jeśli ważniejsze jest dla ciebie udowodnienie swoich racji i zadowolenie matki niż zdrowie i szczęście Miszy i Soni, to naprawdę nie mamy o czym rozmawiać. Wybierz. Ale pamiętaj, że wszystko zależy od twojego wyboru.

Siergiej spojrzał na żonę, na jej spokojną, niemal obojętną twarz, i w środku aż kipiał ze złości. Jej ultimatum, tak zimne i ostateczne, uderzyło w to, co bolało najbardziej – w jego dumę, w jego wyobrażenie o sobie jako głowie rodziny, której słowo jest prawem. Nie mógł, po prostu nie mógł pozwolić, żeby tak do niego mówiła, żeby stawiała mu takie warunki.

Jego matka… była świętą. A Anna… Anna była po prostu buntowniczą kobietą, która nie rozumiała swojego miejsca. Wściekłość, zmieszana z niezrozumiałym, tępym strachem przed utratą kontroli, popchnęła go do działań, które uważał za zdecydowane.

Odwrócił się gwałtownie, podszedł do stolika, na którym leżał telefon, i chwycił go z demonstracyjną nonszalancją. Anna patrzyła na niego w milczeniu, a jej milczenie jeszcze bardziej go rozwścieczyło. Szybko wybrał numer matki, czując pulsowanie krwi w skroniach. Słuchawka została podniesiona niemal natychmiast.

– Cześć, mamo! – powiedział głośno i z namysłem, rzucając Annie, jak mu się zdawało, zwycięskie spojrzenie. – Jak się masz? Tak, u nas wszystko w porządku, nie martw się… Słuchaj, dzwonię z potwierdzeniem: przywiozę Miszkę i Sonię w sobotę, tak jak się umówiliśmy, dobrze? Niech zostaną u ciebie na jeden dzień, baw się dobrze.

— Zatrzymał się, słuchając odpowiedzi matki, po czym dodał, lekko zniżając głos, ale tak, żeby Anna wciąż mogła wyraźnie słyszeć: — A tu… wiesz, niektórzy uważają, że wychowujesz ich zbyt surowo. Kompletna bzdura, oczywiście. Wiesz, jak powinno być, mnie wychowałaś. Więc czekaj, będziemy tam w sobotę.

Odłożył słuchawkę, a jego twarz zamarła w wyrazie człowieka, który właśnie zrobił coś ważnego i słusznego. Udowodnił to. Pokazał, kto tu rządzi. Spodziewał się, że Anna wybuchnie krzykiem, wyrzutami, może nawet płaczem. Ale ona stała nieruchomo, tylko jej wzrok stał się jeszcze bardziej odległy, jakby patrzyła na niego przez grubą warstwę matowego szkła.

„Dobrze, Siergieju” – powiedziała w końcu, jej głos był równy, pozbawiony emocji. Tylko dwa słowa, ale bardziej ostateczne niż wszystkie jej wcześniejsze gniewne tyrady. „Dokonałeś wyboru. To znaczy, że ja też dokonam swojego”.

Bez słowa Anna odwróciła się w milczeniu i weszła do pokoju dziecięcego. Siergiej pozostał na środku pokoju, a jego ostentacyjna pewność siebie powoli topniała, ustępując miejsca niejasnemu niepokojowi. Co ona planowała? Czy mówiła poważnie?

Kilka minut później Anna wyszła z pokoju dziecięcego z małą torbą podróżną w rękach. Następnie poszła do sypialni i równie cicho i szybko wrzuciła do torby kilka swoich rzeczy – te najpotrzebniejsze.

Misza i Sonia, obudzeni nie tyle hałasem, co przytłaczającą atmosferą, wyszli z pokoju i z przerażeniem skulili się u jej stóp. Misza spojrzał na ojca szeroko otwartymi oczami, w których kryło się nieme pytanie i strach. Sonia po prostu cicho szlochała, chowając twarz w spódnicy matki.

Anna ubrała dzieci i wzięła je za ręce. Siergiej obserwował to zgromadzenie jak zaczarowany. Jego gniew gdzieś wyparował, pozostawiając po sobie pustkę i narastającą panikę. Chciał coś powiedzieć, powstrzymać ją, ale słowa uwięzły mu w gardle. Nagle zdał sobie sprawę, że to nie jest zabawa, kolejna kłótnia, po której wszystko wróci do normy. To było coś innego, strasznego i nieodwracalnego.

Gdy Anna, trzymając dzieci za ręce, przeszła obok niego w kierunku drzwi wejściowych, w końcu udało mu się wycisnąć:

  • Anya… ty… dokąd idziesz?

Nawet nie odwróciła głowy. Jej głos, gdy odpowiedziała, dotarł do niego niemal z progu, równie spokojny i zimny:

– Możesz cieszyć się swoją matką i metodami wychowania. Ale nie zobaczysz moich dzieci, dopóki nie zrozumiesz, co zrobiłeś. I to nie jest groźba, Siergieju. To fakt.

Drzwi zamknęły się za nimi. Nie rozległ się żaden trzask, żaden głośny dźwięk zamka. Tylko ciche, ostateczne zamknięcie. Siergiej został sam na środku mieszkania, które nagle wydało mu się ogromne i rozbrzmiewające echem. Cisza, przerywana jedynie tykaniem zegara ściennego, dawała mu się we znaki. Wszedł do pokoju dziecięcego. Nieporządne zabawki, małe łóżeczka, rysunki na ścianach – wszystko to wydawało się teraz obce, opuszczone.

Usiadł na skraju łóżka Miszy. W tej chwili czuł się jak zwycięzca, obroniwszy swoją rację, swój autorytet. A teraz… teraz czuł tylko lodowatą pustkę w środku i spóźnione, gorzkie uświadomienie sobie, że właśnie własnymi rękami zniszczył wszystko, co było mu naprawdę drogie.

Chciał pokazać, kto tu rządzi, ale ostatecznie został sam w tym domu, na spalonym polu rodzinnego życia, gdzie nie rozbrzmiewał już dziecięcy śmiech, a jego „słuszność” okazała się nikomu niepotrzebna…

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *