Gdzie jesteś? Twoi rodzice siedzą głodni? – syknął mój mąż, kiedy jechałam do rodziców na wieś.

  • Czy rozumiesz, że to mój pierwszy weekend od dwóch miesięcy? – Głos Mariny drżał ze zmęczenia i oburzenia. – W pracy panował straszny ruch, pracowałam codziennie do jedenastej, a ty mi mówisz, że nie mogę odpocząć?

Andriej nie podniósł głowy znad telefonu, leżąc na kanapie w starym T-shircie.

„I co z tego?” mruknął. „Wytrzymasz jeden wieczór. Przyjdą twoi rodzice, zjemy kolację i to wszystko”.

  • Pewnego wieczoru? – Marina stała pośrodku ich małego, wynajętego mieszkania, gdzie metry kwadratowe kosztowały ich połowę pensji. – Andriej, mówisz serio? Muszę w trzy godziny przygotować cały stół, posprzątać mieszkanie, nakryć do stołu, obsłużyć wszystkich, a potem zmywać naczynia do północy!

„Nie przesadzaj” – zbył to mąż machnięciem ręki. „Mama przyniesie sałatkę”.

  • Jaką sałatkę? – Marina zaśmiała się gorzko. – Twoja mama od pięciu lat nie przyniosła nawet chleba! Przychodzi tu jak do restauracji, siada przy stole i czeka, aż ją obsłużą!

Andriej oderwał się wreszcie od ekranu i spojrzał na żonę z irytacją.

  • To moi rodzice. To normalne, że nas odwiedzają.
  • Wizyta? – Marina usiadła na skraju krzesła, a jej ręce lekko drżały ze zmęczenia. – Andrieju, goście uprzedzają o swoim przybyciu. Goście nie żądają trzech rodzajów dań. Goście nie krytykują gospodyni za to, że zupa jest niedosolona, ​​a mięso przesuszone.

„Znowu dramatyzujesz” – mruknął Andriej. „Oni po prostu chcą spędzić czas z rodziną”.

– Z twoją rodziną? – Głos Mariny stał się cichszy, ale brzmiał w nim niebezpiecznie. – Przychodzą tu jeść za darmo i krytykują mnie. A ty siedzisz z boku i milczysz, kiedy twoja matka mówi, że źle gotuję barszcz albo że w moim domu jest brudno.

  • Nie to miała na myśli…
  • Co miała na myśli? – Marina wstała i zaczęła chodzić po pokoju. – Kiedy powiedziała, że ​​za moich czasów gospodynie domowe umiały utrzymać dom w porządku? Czy kiedy zauważyła, że ​​współczesne kobiety nie potrafią gotować tak jak kiedyś?

Andrzej westchnął ciężko, jakby rozmowa z żoną była dla niego ciężarem nie do zniesienia.

  • Marin, po co czepiasz się słów? Ona jest staromodna, nie zna innego sposobu.

– A ty? – Marina zatrzymała się przed mężem. – Też jesteś staroświecka? Też uważasz, że to normalne, że pracuję tak ciężko jak ty, przynoszę połowę forsy do domu i zostaję służącą?

„Nikt cię nie nazywa służącą” – Andriej wstał z sofy, ale w jego ruchach dało się wyczuć pewną ospałość. „Jesteś moją żoną. To naturalne, że dbasz o dom.

  • Naturalnie? – Marina pokręciła głową. – A czyż nie jest naturalne, że mi pomagasz? Pójść do sklepu, obrać ziemniaki, nakryć do stołu?

„Bolą mnie plecy po pracy” – odpowiedział automatycznie Andriej.

– Boli mnie coś? – Głos Mariny stał się cichszy. – Moje zdanie, moje samopoczucie, moje zmęczenie? To wszystko nie ma znaczenia?

  • To ważne, ale…

– Żadnych „ale”! – Marina podeszła bliżej. – Andriej, jestem zmęczona. Jestem bardzo zmęczona. Nie mam siły, żeby ciągle zamieniać nasze mieszkanie w restaurację dla twoich rodziców.

„To ugotuj coś prostego” – zasugerował mąż, jakby to miało rozwiązać wszystkie problemy.

– Proste? – Marina zaśmiała się bez radości. – Pamiętasz, co się stało, kiedy podawałam makaron z kiełbasą? Twoja matka przez pół godziny opowiadała, jak w młodości nawet psu nie dawano takiego jedzenia.

Andrzej milczał, bo z tym argumentem nie dało się dyskutować.

„Dobrze” – powiedziała Marina po chwili milczenia. „Ugotuję. Jak zawsze”.

Odwróciła się i poszła do kuchni, zostawiając męża stojącego przy oknie z winnym wyrazem twarzy, który szybko zmienił się w ulgę. Problem rozwiązany, mogła dalej przeglądać telefon.

Marina machinalnie wyjęła jedzenie z lodówki. Kurczak, ziemniaki, marchewka, cebula. To samo, co zawsze. Jej ręce poruszały się same, a myśli błądziły gdzieś daleko. Kiedy ostatni raz naprawdę odpoczęła? Kiedy ostatni raz ktoś zapytał ją, jak się czuje, nie tylko dla zasady, ale szczerze?

O siódmej wieczorem w mieszkaniu unosił się zapach domowego jedzenia. Na stole stały talerze. Kurczak w sosie śmietanowym. Puree ziemniaczane. Świeża sałatka. I domowe ciasto, które Marina upiekła w ostatniej chwili. Pamiętała, jak bardzo jej teściowa uwielbiała słodycze.

Dzwonek do drzwi zadzwonił dokładnie o wpół do ósmej. Rodzice Andrieja nigdy nie spóźniali się na obiad.

  • Andriuszenko! – Teściowa Walentina Iwanowna uściskała syna, nawet nie witając się z Mariną. – Jak się masz, synku? Schudłeś? Dobrze się odżywiasz?

Marina stała na korytarzu, trzymając w rękach kapcie dla gości, i milczała.

  • Marina, co ty tam stoisz? – mruknęła niezadowolona teściowa. – Jesteśmy głodni po drodze.

„Dobry wieczór” – powiedziała cicho Marina. „Proszę wejść, wszystko gotowe”.

Przy stole teść Mikołaj Pietrowicz od razu zaczął chwalić syna:

  • Dobrze, Andriej, widać, że dobrze się zadomowiłeś. Wynająłeś porządne mieszkanie, twoja żona dobrze gotuje.

„Tak, jasne” – dodała Walentyna Iwanowna, próbując kurczaka. „Chociaż mógłby być trochę bardziej solony”.

Marina wstała w milczeniu i przyniosła solniczkę.

– Andriusza zawsze był oszczędnym chłopcem – kontynuowała matka. – Pamiętam, jak pomagał mi w dzieciństwie, wszystko potrafił. Nie tak jak teraz, mężczyźni się rozleniwili.

Andriej uśmiechnął się z zadowoleniem, przyjmując pochwałę.

– Wiesz – Nikołaj Pietrowicz odłożył widelec – nasz sąsiad Pietka kupił nowy samochód. Dobry człowiek, utrzymuje rodzinę, jak należy.

„Zgadza się” – skinęła głową Walentyna Iwanowna. „Mężczyzna powinien być żywicielem rodziny. A kobieta powinna być gospodynią domową”.

Marina siedziała przy stole i obserwowała tę scenę, jakby oglądała film. Teściowa bierze dokładkę i nie dziękuje. Teść domaga się więcej chleba, nie podnosząc wzroku. Andriej opowiada o swoich sukcesach w pracy, a kiedy rodzice pytają o Marinę, odpowiada monosylabami: „Ma się dobrze”.

Nikt nie pytał, jak jej poszło w pośpiechu. Nikt nie pytał, czy trudno jej było ugotować obiad po ciężkim tygodniu. Nikt nie powiedział, że jedzenie było pyszne, mimo że wszyscy je pochłaniali.

Marina spojrzała na tych ludzi – na męża promieniejącego rodzicielską uwagą, na teściową, która krytycznie oceniała każdy szczegół wnętrza, na teścia, który już domagał się herbaty i ciastka – i zrozumiała, że ​​nie może już tego znieść.

Zmęczenie opadło na nią niczym ciężki koc. Nie tylko fizyczne zmęczenie gotowaniem i sprzątaniem. Psychiczne zmęczenie wynikające z faktu, że nie jest już osobą, a funkcją. Funkcją gotowania, sprzątania, serwowania, cichego znoszenia krytyki.

Kiedy ostatnio była po prostu Mariną? Nie żoną, nie synową, nie kucharką, nie pokojówką. Po prostu kobietą, która ma swoje pragnienia, swoje potrzeby, swoje prawo do odpoczynku i szacunku.

Marina w milczeniu wstała od stołu, żeby napić się herbaty i zdała sobie sprawę, że jest bardzo zmęczona byciem niewidzialną we własnym domu.

Marina postawiła czajnik na kuchence i oparła się o kuchenny stół. Ręce trzęsły jej się ze zmęczenia. Za ścianą rodzinny obiad trwał bez niej – rodzice Andrieja rozmawiali o sąsiadach, mąż kiwał głową. Nikt nie zauważył jej nieobecności.

W poniedziałkowy poranek Marina przyszła do biura z podjętą decyzją.

„Alla Viktorovna, muszę z tobą porozmawiać” – powiedziała do swojego szefa.

  • Marina, wejdź. Co się stało? – kierownik odłożył dokumenty.

— Chciałbym przejść na pracę zdalną. Na stałe. Mam teraz bardzo trudną sytuację w domu, potrzebuję więcej czasu…

  • Rozumiem – skinęła głową Ałła Wiktorowna. – Po tej pilnej robocie, pokazałaś się z dobrej strony. Myślę, że możemy spróbować. Od poniedziałku zaczynasz pracę z domu.

Marina odetchnęła z ulgą. Pierwszy krok został zrobiony.

Przez cały tydzień chodziła jak we mgle, mechanicznie wykonując swoje codzienne czynności. Gotowała, sprzątała, słuchała opowieści męża o pracy. Andriej nie zauważył jej obojętności – albo udawał, że nie zauważa.

W piątek wieczorem włożył kurtkę i wziął klucze.

„Idę do rodziców, zepsuła się hydraulika, pomogę ją naprawić” – powiedział, nawet nie patrząc na żonę. „Przyjdą do nas rano na śniadanie. Ugotuj coś sycącego, tata chce omlet z bekonem, mama naleśniki. I zrób dobrą kawę”.

Marina stała przy oknie, patrząc na szare domy za szkłem.

„Okej” – odpowiedziała cicho.

  • No to idę. Do zobaczenia jutro.

Drzwi zatrzasnęły się. Marina stała nieruchomo przez długi czas, wsłuchując się w ciszę panującą w mieszkaniu. Potem powoli weszła do sypialni i wyjęła z szafy starą torbę podróżną.

Było bardzo mało rzeczy. Kilka kompletów ubrań, książka, laptop, ładowarki. Życie w wynajętym mieszkaniu nie sprzyjało gromadzeniu majątku.

Rano Marina siedziała w pociągu, obserwując pola migające za oknem. Telefon milczał do dziesiątej rano.

Telefon ją zaskoczył, chociaż się go spodziewała.

  • Gdzie jesteś? – Głos Andrieja był pełen oburzenia. – Moi rodzice siedzą tam głodni. Na stole nic nie ma, lodówka jest pusta. Gdzie jesteś?

Marina wzięła głęboki oddech i spojrzała na przepływające drzewa.

„Postanowiłam trochę pożyć dla siebie” – powiedziała spokojnie.

  • Co to znaczy? – podniósł się głos męża. – Marina, gdzie ty w ogóle jesteś?

— Moja praca przeniosła mnie na pracę zdalną, więc jadę do rodziców. Przynajmniej na miesiąc, a potem może dłużej.

  • Zwariowałeś? A co z nami? A co z domem?
  • Andriej, – Marina zamknęła oczy, – twoi rodzice doprowadzają mnie do szału. Zaraz się załamię nerwowo przez to, a ty nigdy mnie nie wspierasz. Nie mogę tego znieść.

– Twoi rodzice nie mają z tym nic wspólnego! Jesteś po prostu rozpieszczony! Wracaj natychmiast!

„Nie” – Marina stanowczo odpowiedziała i wyłączyła telefon.

Miesiąc w domu rodziców minął jak jeden dzień. Rano mama przynosiła herbatę do pokoju, w którym Marina pracowała przy komputerze. Nikt nie żądał, żeby ugotowała trzy dania na obiad. Nikt nie krytykował ani nie oczekiwał stałej obsługi.

Wieczorami siadali na werandzie, pili herbatę z miodem i rozmawiali o pracy, książkach, życiu. Tata opowiadał nowinki ze wsi, mama dzieliła się planami dotyczącymi ogrodu. Po raz pierwszy od lat Marina była po prostu sobą.

Andriej dzwonił co dwa dni, domagając się jej powrotu. Najpierw był zły, potem błagał, a potem znowu się wściekał. Marina odpowiadała krótko i uprzejmie.

Miesiąc później wróciła do miasta, ale już tylko po swoje rzeczy.

Mieszkanie powitało ją stęchłym powietrzem i brudnymi naczyniami w zlewie. Andriej siedział na sofie, nieogolony i potargany.

  • Nareszcie! – Podskoczył, żeby ją powitać. – Marina, dość tych bzdur! Tęskniłem za tobą!

„Przyszłam zabrać resztę swoich rzeczy” – powiedziała, wchodząc do sypialni.

  • Jakie rzeczy? O czym ty mówisz?

Marina wyjęła z szafy małe pudełko z dokumentami i kilkoma rzeczami osobistymi.

— Andriej, składam pozew o rozwód. Nie pasujemy do siebie.

  • Mówisz poważnie? – Zastąpił jej drogę. – Z powodu jakiejś kłótni? Marina, jesteśmy rodziną!
  • Rodzina? – Pokręciła głową. – W rodzinie ludzie się wspierają. W rodzinie panuje szacunek. A my mamy tylko przyzwyczajenia.
  • Kocham cię!
  • Nie, Andriej. Lubisz wygodę. Lubisz, kiedy ludzie się tobą opiekują, kiedy ci gotują, kiedy cię podziwiają. I dawno nie widziałeś prawdziwego mnie.

Próbował ją przekonać jeszcze przez pół godziny. Ale Marina była nieugięta.

Marina wróciła do rodziców. Praca zdalna przynosiła dobre pieniądze. Nie musiałaby wydawać pieniędzy na czynsz. Zawsze będą w pobliżu ludzie, którzy naprawdę ją kochają. Nikt by jej nie wykorzystywał.

Była wolna. Wolna, by być sobą, żyć własnym życiem, podejmować własne decyzje. I to było piękne.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *