Myślisz, że skoro jesteśmy małżeństwem, ty i cała twoja rodzina macie prawo mną rozkazywać i mnie wykorzystywać? Nie ma mowy! Nikt mnie w to nie wciągnie.

– Christine, zapomniałaś, że w niedzielę jedziemy do rodziców? Mama prosiła cię, żebyś upiekła ciasto czekoladowe. – Marat rozłożył się na kanapie, przeglądając wiadomości w telefonie.

Kristina zamarła przy kuchence z chochlą w dłoni.

To był wyczerpujący dzień – dwie rozprawy sądowe z rzędu, potem spotkanie z ważnym klientem, a na koniec szef kazał jej pilnie przygotować dokumenty na poranek.

Ledwo znalazła siłę, żeby ugotować obiad, a teraz mąż przypominał jej o niedzielnych „obowiązkach”, jakby nic się nie stało.

– Marat, myślałem, że nigdzie nie pójdziemy w tę niedzielę. Jestem zawalony pracą, chciałem spędzić weekend w domu.

Mąż podniósł wzrok znad telefonu, a na jego twarzy pojawił się wyraz szczerego zdziwienia:

– Czemu nie pójdziemy? Zawsze jeździmy do rodziców w niedzielę. To już tradycja. Wiesz, jak mama na nas czeka.

„Czeka, aż pomogę jej w gotowaniu i sprzątaniu” – Christina westchnęła ze znużeniem. „Ale naprawdę nie mam siły”.

– No, daj spokój! – Marat odłożył słuchawkę. – Mama po prostu chce, żebyśmy byli jedną rodziną. Tak trudno ci pomóc? Przecież to moja matka.

Kristina milczała. Nie miała ani siły, ani ochoty się kłócić. Przez sześć miesięcy małżeństwa stopniowo dostrzegała, jak zmieniało się nastawienie Marata i jego rodziny. Przed ślubem spotykali się z Maratem przez trzy lata, a potem wszystko się zmieniło. Kochała go szczerze – impulsywnego, pogodnego, troskliwego. Kiedy się poznali, jej przyszła teściowa zawsze pytała o jej sukcesy w pracy, częstowała ją domowymi wypiekami, a Kristina z uśmiechem oferowała jej pomoc. Teraz jednak pomoc przerodziła się w obowiązek.

– A tak przy okazji – kontynuował Marat – Rustam poprosił cię o opiekę nad dziećmi w sobotę. On i Aliną chcą iść do kina.

– W sobotę? – Christina o mało nie upuściła talerza. – Marat, mówiłam ci, że jadę do spa z dziewczynami. Planujemy ten wyjazd od miesiąca.

– I co z tego? – mąż wzruszył ramionami. – Odwołasz. To mój brat, Christine. Gdzie twoja rodzinna solidarność?

– Gdzie szacunek dla moich planów? – Christina postawiła przed nim talerz z obiadem. – Ja też jestem człowiekiem, mam swoje zainteresowania.

– Jakie zainteresowania? – Marat podniósł widelec. – Czy malowanie paznokci i kąpiel parowa są ważniejsze niż pomaganie krewnym? Jesteś teraz częścią naszej rodziny, co oznacza, że ​​musisz podtrzymywać więzi. Tak to się robi w naszej rodzinie.

„Część rodziny” – pomyślała z goryczą Christina. A raczej darmowa usługa dla całej rodziny.

Pierwszy dzwonek ostrzegawczy zadzwonił dwa tygodnie po ślubie. Podczas rodzinnego obiadu u rodziców Marata, kiedy wszyscy już zjedli, mężczyźni weszli do salonu, a teściowa powiedziała nonszalancko:

– Krystyna, pomożesz mi z naczyniami, dobrze? Jestem dziś strasznie zmęczona gotowaniem.

Wtedy wydawało się to naturalne. Jednak z każdą niedzielą „pomoc” przeradzała się w pracę na pełen etat. Teściowa powitała ją słowami: „Dobrze, że przyszłaś, oto lista rzeczy do zrobienia na dziś”. I Kristina spędziła cały dzień gotując, sprzątając, prając, porządkując spiżarnię – wszystko, na co sama teściowa, jak sama to określiła, „nie miała czasu przez tydzień”.

– Tak, i jeszcze jedno – głos Marata przywrócił ją do rzeczywistości – zawołała ciocia Zarema. Ma jakieś problemy z lokatorką mieszkania. Powiedziałem, że jej pomożesz. Jesteś naszym prawnikiem.

„Marat, nie specjalizuję się w sporach mieszkaniowych” – Christina zmęczona pocierała skronie.

„Ale jesteś prawnikiem” – uparcie powtarzał mąż. „Musisz pomagać swoim”.

Kristina usiadła na krześle naprzeciwko. Przypomniała sobie, jak zaledwie miesiąc temu ciotka Zarema, unosząc z gracją brwi, powiedziała przy rodzinnym stole: „Oczywiście, nie każdy mężczyzna jest w stanie utrzymać rodzinę tak, żeby jego żona siedziała w domu. Ale w naszej rodzinie wszystkie kobiety są przede wszystkim gospodyniami domowymi”.

To był subtelny uszczypliwy komentarz pod jej adresem, jedynej pracującej kobiety w rodzinie. Kristina w milczeniu przełknęła obelgę, a Marat tylko skinął głową na znak zgody.

„Jestem już dorosłą, niezależną kobietą, a czuję się jak służąca” – mruknęła pod nosem.

„Co powiedziałeś?” Marat zmarszczył brwi.

„W porządku” – Christina wstała. „Idę wziąć prysznic. Jestem dziś zmęczona”.

Wchodząc po schodach, przypomniała sobie, jak pół roku temu promieniała szczęściem, zakładając białą sukienkę. Nie miała wtedy pojęcia, że ​​pierścionek na jej palcu, zamiast symbolu miłości, stanie się oznaką przynależności.

Słońce ledwo wzniosło się nad horyzont, gdy Kristina stała już w kuchni rodziców Marata. Wyrabiała ciasto na ciasto, choć marzyła tylko o jednym – o wyspaniu się w swój ustawowy dzień wolny. Wczoraj musiała odwołać długo oczekiwany wyjazd do spa z przyjaciółkami. Brat Marata niespodziewanie przyprowadził dwójkę dzieci, mówiąc tylko: „Na parę godzin”. W rezultacie te „godziny” ciągnęły się do późnego wieczora, a Marat nawet nie uznał za konieczne, by zapytać ją o zdanie.

– Krystynko, zaczęłaś już? Sprytna dziewczyno, – teściowa Zulfija Rawilewna wpłynęła do kuchni w jedwabnym szlafroku. – Wymyśliłam coś jeszcze. Zróbmy gołąbki przy okazji. Tata je tak uwielbia.

Teściowa usiadła przy stole, mieszając cukier w filiżance herbaty. Christina zacisnęła zęby, ale uśmiechnęła się:

– Zulfiya Ravilevna, zgodziliśmy się tylko co do tortu.

– O co tyle hałasu? Masz dwie ręce, mnóstwo czasu – machnęła teściowa. – Jak będziesz miała dzieci, to zrozumiesz, co to prawdziwe zmęczenie.

Christina milczała. Już wiedziała, że ​​kłótnie z teściową tylko zrujnują związek. A ten związek już się rozpadał.

– A tak w ogóle, co tam u twoich dzieci? Minęło już pół roku, a brzuch ci nie rośnie – teściowa patrzyła na brzuch synowej.

„Nie mamy jeszcze żadnych planów” – odpowiedziała krótko Christina, energiczniej zagniatając ciasto.

– Co masz na myśli, mówiąc, że nie planujesz? – Zulfija Rawilewna o mało się nie zakrztusiła herbatą. – Co masz na myśli, mówiąc, że nie planujesz? W naszej rodzinie wszystkie kobiety rodzą w pierwszym roku po ślubie.

„Moja kariera teraz nabiera rozpędu” – Christina starała się mówić spokojnie. „Za rok lub dwa będziemy myśleć o dzieciach”.

Teściowa odstawiła filiżankę i pokręciła głową:

— Kariera, kariera… Jaka kariera jest ważniejsza od rodziny? A jaką karierę ma kobieta? Przekładanie papierów? Mój Ravil, to on jest żywicielem rodziny. Ale kobieta powinna rodzić i dbać o dom.

Marat pojawił się w kuchni, przeciągając się po śnie.

– O czym mówimy?

– No cóż, próbuję przekonać twoją żonę, że nadszedł czas na dzieci – teściowa rozłożyła ręce. – I myśli o jakiejś karierze.

Marat podszedł do Christiny i objął ją za ramiona:

– Mamo, nie martw się. Wszystko będzie tak, jak być powinno. Christina zna swoje obowiązki.

I to patrzenie na nią z góry, ten protekcjonalny ton. Jakby była czymś kupionym, a teraz mówią jej, jak ma funkcjonować.

Wieczorem, gdy wracali do domu, zadzwonił telefon Christiny. Spojrzała na ekran – jej szef.

– Tak, Oleg Pietrowicz? Tak, oczywiście, pamiętam o jutrzejszym spotkaniu. Wszystkie dokumenty są gotowe.

Kątem oka zauważyła, że ​​Marat skrzywił się z niezadowolenia.

„Tak, będę tam o dziewiątej” – zakończyła rozmowę Christina.

„Znowu do pracy?” – mruknął Marat, nie odrywając wzroku od drogi. „To wszystko, co masz na myśli”.

„To mój szef” – odpowiedziała spokojnie Christina. „Jutro ważne spotkanie”.

– Co jest ważniejsze – praca czy rodzina? – Marat gwałtownie zahamował na światłach. – Mama mówi prawdę: za bardzo pochłonęła cię ta kariera. A co z dziećmi? A co ze mną?

– A ty? – Christina poczuła, jak w jej wnętrzu narasta fala gniewu. – Żądasz, żebym pomagała wszystkim twoim bliskim, ale jednocześnie moja praca jest dla ciebie nieistotna.

– Bo to tylko praca, a nie rodzina! – Marat podniósł głos. – Nie rozumiem, co w tym takiego trudnego – gotowanie, pomaganie rodzinie, wychowywanie dzieci. Miliony kobiet dają sobie z tym radę!

„Oni pracują i rozwijają się jako jednostki” – odparła Christina.

– Jaka inna osobowość? – Marat z irytacją uderzył w kierownicę. – Jesteś moją żoną! To twoja główna osobowość!

Christina odwróciła się do okna. W tym momencie zadzwonił telefon Marata.

– Tak, ciociu Zarema – odpowiedział. – Tak, Krystyna zajmie się twoją sprawą. Oczywiście, za darmo, o czym ty mówisz! Ona zrobi wszystko, nie martw się.

Rzucił Christinie krótkie spojrzenie, jakby ostrzegając ją przed daremnością sprzeciwu. Zaraz potem zadzwonił jego brat Rustam.

– Tak, bracie. W środę? Nie ma problemu. Christina zajmie się dziećmi. Tak, cały dzień, oczywiście.

Kiedy zakończył rozmowę, Christina zapytała:

– Nie chcesz najpierw zapytać, czy mogę? Mam spotkanie z klientem w środę, nawiasem mówiąc.

– Więc ją przenieś – warknął Marat. – To mój brat. Nie możesz odmówić rodzinie.

„Czy mogę odmówić?” zapytała cicho Christina. „Jestem obca, prawda?”

Marat spojrzał na nią ze zdziwieniem:

– Jesteś moją żoną. Jak to możliwe, że jesteś obcą osobą? Jesteś częścią naszej rodziny, a to oznacza, że ​​powinnaś pomagać.

„Część rodziny” – pomyślała z goryczą Christina. „A może siła robocza dla całej rodziny?”

Samochód zatrzymał się przed ich domem. Marat wysiadł, demonstracyjnie trzaskając drzwiami. Kristina pozostała na miejscu, wpatrując się w ciemność. Wydawało jej się, że ta ciemność powoli, ale nieubłaganie wypełnia jej życie.

„Christine, mój ojciec poprosił mnie, żebym pomógł mu z zeznaniem podatkowym” – Marat nawet nie podniósł wzroku znad talerza, jakby rozmawiali o czymś tak zwyczajnym, że nie było to warte dodatkowych emocji.

Widelec w dłoni Christiny zamarł w połowie drogi do ust. Zmęczenie napływało falami – dziś spędziła sześć godzin w sądzie, a potem kolejne trzy godziny przygotowując dokumenty na jutrzejszą rozprawę. A w domu, zamiast odpoczynku, czekał ją kolejny obowiązek.

– Marat, nie jestem księgowym. Jestem prawnikiem.

– No i co? Studiowałeś podatki na uniwersytecie, sam tak mówiłeś – kontynuował metodyczne żucie. – Dla ciebie to bzdura.

„To nie bzdura” – Christina odłożyła widelec obok talerza. „To kilka godzin pracy nad czyimiś dokumentami. A ja mam swoją własną pracę”.

– No, daj spokój – Marat w końcu podniósł wzrok. – Co, tak trudno pomóc? To mój ojciec.

Christina wzięła głęboki oddech, próbując stłumić irytację. Za każdym razem było tak samo. „To mój ojciec”, „to mój brat”, „to moja ciocia”… A kiedy chodziło o rodziców albo o pracę, Marat natychmiast znajdował tysiące wymówek.

„A Aizilya poprosiła o pomoc w przeprowadzce w ten weekend” – dodał swobodnie Marat. „Nie ma tam zbyt wielu rzeczy, szybko się z tym uporasz”.

– W ten weekend? – Christina poczuła, że ​​coś w niej pęka. – Marat, mam spotkanie z klientem. Mówiłam ci o tym trzy dni temu.

– No i co? Przeżyjesz – wzruszył ramionami. – Aizilya już na ciebie liczy.

– Na mnie? – uśmiechnęła się Christina. – Twoja kuzynka, którą widziałam dwa razy w życiu, oczekuje, że to ja będę nosić jej pudełka, a nie na ważne spotkanie służbowe?

– Co się stało? – Marat zmarszczył brwi. – Teraz nosisz nasze nazwisko. To znaczy, że jesteś częścią rodziny. A w naszej rodzinie zawsze sobie pomagamy.

– Pomóc? – Kristina pokręciła głową. – Marat, w ciągu sześciu miesięcy naszego małżeństwa pomagałam twoim krewnym dziesiątki razy. A czy kiedykolwiek pytałeś, czy potrzebuję pomocy? Moich rodziców?

– Co twoi rodzice mają z tym wspólnego? – Odsunął talerz zirytowany. – Oni mają ciebie. A moi mają ciebie i mnie.

– Czyli mam pomóc i twojemu, i mojemu? A ty tylko swojemu?

– Christina, nie zaczynaj – Marat skrzywił się. – Mężczyzna w rodzinie jest żywicielem rodziny. Twoi rodzice mnie nie obchodzą! Ja zarabiam pieniądze…

„Ja też zarabiam pieniądze” – przerwała Christina. „I, nawiasem mówiąc, nie mniej niż ty”.

– Dość! – Marat uderzył dłonią w stół. – Mam dość twojego ciągłego niezadowolenia. W naszej rodzinie kobiety nigdy się nie kłóciły. Rozumiały swoje miejsce i obowiązki.

– Co? – Christina poczuła, jak w jej wnętrzu płonie ogień. – Bycie nieodpłatną służącą całej twojej rodziny – czy to moja odpowiedzialność?

„Nie powinnaś tego tak odbierać” – Marat zacisnął usta. „Wszystkie normalne kobiety pomagają rodzinie swojego męża”.

— Czy pomagają? Tak. Kiedy są proszeni w humanitarny sposób. Kiedy szanuje się ich czas i interesy. Kiedy pomoc jest wzajemna! — Christina nie mogła już dłużej powstrzymywać emocji. — A nie wtedy, kiedy są pomiatani jak służący.

Marat pokręcił głową z irytacją:

– Nie rozumiem, co się z tobą dzieje. Zmieniasz się i to mi się nie podoba. Wcześniej nie byłeś taki… uparty.

„Nigdy wcześniej nie próbowałeś zrobić ze mnie swojej niewolnicy” – odparła Christina.

– Chcę tylko, żebyś była taka jak wszystkie kobiety w naszej rodzinie!

– I nie chcę być taka jak wszystkie kobiety w twojej rodzinie! – Christina poczuła, jak łzy napływają jej do gardła, ale je powstrzymała. – Chcę być sobą. Z własnymi zainteresowaniami, własną karierą, własnym zdaniem.

Marat spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy:

– Posłuchaj, moja droga… Jeśli nie akceptujesz naszych rodzinnych zasad, to może nie pasujesz do tej rodziny.

Christina zamarła. To było to. To, na co podświadomie czekała przez te wszystkie miesiące – ultimatum.

— Czy grozisz mi rozwodem, bo nie chcę składać zeznań podatkowych twojego ojca?

„Mówię tylko, że jeśli egoizm jest dla ciebie ważniejszy od rodziny, to nie możemy się rozstać” – odpowiedział chłodno Marat.

Coś w Christinie pękło i nagle wszystko stało się jasne i wyraźne.

– Myślisz, że skoro jesteśmy małżeństwem, to ty i cała twoja rodzina macie prawo mną rozkazywać i mnie wykorzystywać? Nie ma mowy! Nikt mnie nie zmusi do takich ograniczeń!

Marat zrobił się fioletowy:

– Co powiedziałeś?

– Słyszałaś, – Christina wstała od stołu. – Poślubiłam ciebie, a nie twoich krewnych. I mam dość bycia darmową usługą dla całej twojej rodziny.

– Niewdzięczny! – Marat uderzył pięścią w stół tak mocno, że talerze podskoczyły. – Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiliśmy…

„A co ty dla mnie zrobiłeś, Marat?” zapytała Christina, patrząc mu prosto w oczy. „Co dokładnie?”

Otworzył usta, ale nie mógł znaleźć nic, co mógłby powiedzieć.

Cisza była tak wielka, że ​​słychać było tykanie zegara na ścianie. Marat i Christina patrzyli na siebie, jakby między nimi wyrosła niewidzialna ściana.

„Dzwonię do rodziców” – powiedział w końcu Marat. „Niech przyjdą. Musimy rozwiązać ten problem”.

– O jakie inne pytania? – Christina uśmiechnęła się gorzko. – Czy nasza relacja to tylko kwestia, którą musisz rozwiązać z mamą i tatą?

Marat nie odpowiedział, tylko demonstracyjnie wyjął telefon i wybrał numer. Kristina obserwowała, jak rozmawia z rodzicami, przedstawiając sytuację w korzystnym świetle. „Tak, odmawia pomocy… Nie, mówi, że praca jest dla niej ważniejsza niż rodzina… Tak, chodź, porozmawiamy”.

Pół godziny później w ich mieszkaniu zebrała się prawdziwa narada rodzinna. Przybyli rodzice Marata, jego brat Rustam z żoną, a nawet ciotka Zarema, choć nikt jej nie zaprosił. Kristina stała przy oknie z rękami skrzyżowanymi na piersi i patrzyła, jak siadają w salonie, niczym sędziowie gotowi wydać na nią wyrok.

– Krystyna, moja córko – zaczęła Zulfiya Ravilevna słodkim głosem. – Wszyscy bardzo się martwimy. Marat mówi, że nie chcesz być częścią rodziny, odmawiasz pomocy.

„Nie odmawiam pomocy” – odpowiedziała spokojnie Christina. „Nie pozwolę się wykorzystywać”.

– Używana? – teściowa dramatycznie przycisnęła rękę do piersi. – Co to za słowa? Jesteśmy rodziną!

„Rodzina to wzajemna pomoc i szacunek” – Christina spojrzała na wszystkich obecnych. „A nie wykorzystywanie siebie nawzajem”.

– Jak śmiecie! – odezwał się ojciec Marata. – Mój syn dał ci swoje nazwisko, dach nad głową!

– Raszicie Achmetowiczu, sama zarabiam na ten dach – mówiła spokojnie Krystyna, choć w środku aż kipiało. – I nie po to wzięłam twoje nazwisko, żeby zostać twoją służącą.

„To jest współczesna edukacja” – prychnęła ciotka Zarema. „Żadnego szacunku dla starszych, żadnego szacunku dla tradycji. Myślą tylko o sobie”.

„Ale czy nie myślisz o sobie, kiedy żądasz ode mnie darmowej porady prawnej?” – zapytała Christina. „A może o tobie” – zwróciła się do brata Marata – „kiedy zostawiasz dzieci u mnie bez ostrzeżenia i znikasz na cały dzień?”

„Ale my jesteśmy krewnymi!” – oburzył się Rustam.

„Krewni, nie właściciele” – powiedziała stanowczo Christina. „A mój czas, moja siła, mój zawód zasługują na szacunek”.

Marat, który w milczeniu przysłuchiwał się tej wymianie zdań, nagle wstał:

– Dość. Rozumiem wszystko. Wybrałeś swoją drogę – zimna furia zamarła w jego oczach. – Nie chcesz być częścią naszej rodziny.

„Nie chcę być tym, za kogo mnie uważasz” – wyjaśniła Kristina. „Jestem człowiekiem, Marat. Z własnymi pragnieniami, celami, planami. Myślałam, że kochasz mnie dokładnie taką, jaka jestem. A nie jako projekt, który trzeba przerobić, żeby dopasować do standardów twojej rodziny.

– Standardy? – Pokręcił głową. – Miłość, troska, wzajemna pomoc – czy to są dla ciebie standardy?

– Nie – podeszła bliżej Christina. – To wspaniałe wartości. Tylko w twoim przypadku troska przerodziła się w kontrolę, a wzajemna pomoc w jednostronną eksploatację.

Zulfiya Ravilevna podniosła ręce:

– Jak możesz tak mówić! Przyjęliśmy cię jak swojego!

„Przyjąłeś mnie jako sługę” – odpowiedziała cicho Christina. „A wiesz, co jest najgorsze? Prawie uwierzyłam, że tak musi być. Że muszę znosić, być posłuszna, poświęcać się dla twojego komfortu.

Marat spojrzał na nią z nieskrywaną pogardą:

– Po prostu nie masz nic do poświęcenia. Jesteś pusty, samolubny. Nawet nie masz dzieci!

„I nie zrobisz tego” – odpowiedziała spokojnie Christina, zdając sobie sprawę, że te słowa oznaczają punkt, z którego nie ma odwrotu.

Na chwilę wszyscy zamarli. Wtedy ojciec Marata wstał:

– Chodźmy, synu. Nie mamy tu nic do roboty. Ta kobieta nie jest godna naszej rodziny.

Jeden po drugim członkowie rodziny Marata opuszczali mieszkanie, rzucając Christinie potępiające spojrzenia. Marat wyszedł ostatni.

„Złożę pozew o rozwód” – powiedział, stojąc w drzwiach. „I wszyscy się dowiedzą, jaka jesteś niewdzięczna”.

„Niech się dowiedzą” – Christina skinęła głową. „A ja w końcu dowiedziałam się, jaki naprawdę jesteś”.

Kiedy drzwi zamknęły się za Maratem, Kristina nie czuła ani żalu, ani rozpaczy. Jedynie ulgę, jakby ogromny ciężar spadł jej z ramion. Podeszła do okna i zobaczyła rodzinę Marata wsiadającą do samochodów. Dyskutowali o czymś zawzięcie, machając rękami. Prawdopodobnie to ona, ta „niewdzięczna” i „samolubna”.

Ale po raz pierwszy od wielu miesięcy Christina uśmiechnęła się szczerze. Była wolna. Nikt nie będzie decydował za nią, jak żyć, komu pomagać i co poświęcać. Żadnej dobroczynności na jej szkodę, żadnego wyrzeczenia dla dobra innych.

Wyjęła telefon i wybrała numer swojej przyjaciółki:

– Lena? Pamiętasz, jak zaprosiłaś mnie na ten weekendowy wypad? Jadę z tobą.

Przez okno Christina widziała, jak samochody z rodziną jej byłego męża rozpływają się w wieczornym zmierzchu. Odjeżdżali w przeszłość, a ona pozostała w teraźniejszości, gotowa budować przyszłość. Swoją własną, bez dyktatu czyjejś woli…

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *