To mieszkanie zostało kupione za moje pieniądze. A twój syn nie ma tu żadnych praw, jasne? – warknęła teściowa Katia.

Wiatr ciskał w okna mżawką, a Ludmiła Arkadiewna z irytacją zaciągała ciężkie zasłony.

Za każdym razem, gdy przyjeżdżała do tego miasta, pogoda zdawała się celowo pogarszać, jakby sabotując jej wizytę.

Jednak Nowosybirsk nie wydawał się jej gościnny nawet w pogodne dni – za duży, za głośny, za daleko od jej rodzinnego Tomska.

„Długo jeszcze będziesz się wygłupiać?” krzyknęła w stronę kuchni, poprawiając idealnie dopasowany piaskowy garnitur. „Herbata zaraz wystygnie!”

Jej syn Andriej, wysoki, trzydziestopięcioletni mężczyzna z cofającą się linią włosów i smutnymi brązowymi oczami, wyglądał nie na miejscu w fartuchu.

Nerwowo przekładał ciasteczka na talerz, próbując ułożyć je w kółko, tak jak zawsze robiła to jego matka.

Jego palce, przyzwyczajone do klawiatury komputera, poruszały się niezgrabnie, a ciasteczka nie chciały leżeć płasko.

„Już idę, mamo” – w jego głosie pobrzmiewały pochlebne tony, które każdego zewnętrznego obserwatora przyprawiłyby o zawrót głowy.

– Czemu się tak kręcisz jak Tiutkin-Kajutkin! – Ludmiła Arkadiewna postukała palcami w poręcz fotela. – Nie przyjechałam na jeden dzień, na wszystko starczy nam czasu.

„Lubisz, kiedy jest pięknie” – uśmiechnął się z poczuciem winy Andriej, pojawiając się w drzwiach z tacą. Filiżanki cicho zagrzechotały w jego dłoniach.

„Odłóż to już, bo upuścisz” – zmarszczyła brwi matka.

Zadzwonił dzwonek do drzwi. Ludmiła Arkadiewna wyprostowała się na krześle i poprawiła kołnierzyk bluzki. Andriej skrzywił się, o mało nie upuszczając tacki. Filiżanka z ciasteczkami brzęknęła o spodek, a jedno ciastko i tak potoczyło się po podłodze.

„Katerina wróciła” – mruknął, nerwowo stawiając tacę na stole i zdejmując fartuch. „Wcześniej niż zwykle”.

Ludmiła Arkadiewna zacisnęła usta.
– No to idź i otwórz drzwi żonie. Czemu jesteś zamarznięta jak słup soli?

Szybko zerknęła na swoje odbicie w lustrze – schludny kok z delikatnym siwym pasemkiem, jaskrawa szminka, uważne spojrzenie pod delikatnie podkreślonymi brwiami. W wieku pięćdziesięciu ośmiu lat Ludmiła Arkadiewna wyglądała na zdrową i szanowaną. Wszystko jak przystało na zastępcę dyrektora tomskiego liceum, w którym pracowała przez ostatnie dwadzieścia lat.

Minutę później do pokoju weszła Katerina – niska, krucha kobieta z krótko przyciętą fryzurą i uważnymi szarymi oczami. Jej delikatne rysy twarzy, wysokie kości policzkowe i prosty nos upodabniały ją do arystokratki ze starego portretu. Miała na sobie prostą bordową sukienkę, ale leżała na niej, jakby kosztowała fortunę. Buty na średnim obcasie, minimalistyczny makijaż, srebrne kolczyki. Wszystko było stonowane i pełne smaku.

„Dobry wieczór, Ludmiło Arkadiewna” – powiedziała spokojnym głosem, w którym ledwo wyczuwalna była ironia. „Co za niespodzianka. Nie uprzedzili mnie o wizycie”.

– Powinnam? – Ludmiła Arkadiewna demonstracyjnie popijała herbatę. – Mój syn mnie zaprosił, przyszłam. Mój syn tu mieszka, jeśli nie zapomniałeś.

Zapadła cisza. Andriej przestępował z nogi na nogę, stając między żoną a matką, jakby zastanawiając się, po której stronie stanąć.

Katerina rzuciła torbę na sofę i zdjęła buty.

– Jak mówisz. Andriej, obiecałeś dziś zanieść dokumenty Markowiczowi. Nie zapomniałeś?

Andriej rzucił się między dwie kobiety niczym przestraszony gołąb między dwa drapieżniki.

— Myślałam, że jutro… Mama przyjedzie…

„Myślałam, że się dogadaliśmy” – głos Kateriny stał się twardy. „Ale sama cię zawiozę. Przebiorę się i pójdę”.

„Po prostu usiądź” – Ludmiła Arkadiewna machnęła ręką. „Odpocznij. Andriusza sam pójdzie, prawda, synu?”

– Ja… tak, oczywiście – uśmiechnął się winnie Andriej do żony. – Dam mamie tylko herbatę i zaraz pójdę.

– Świetnie – uśmiechnęła się triumfalnie Ludmiła Arkadiewna. – A Katia i ja na razie pogawędzimy po babsku. Ona jest taka zajęta, ciągle gdzieś pędzi. I tak rzadko się widujemy…

„I tym razem też tego nie planowaliśmy” – zauważyła sucho Katerina.

Ludmiła Arkadiewna udawała, że ​​nie słyszy.

– A co to za dokumenty? Znów coś z twoim projektem, Andryusha?

– Tak, mamo – ożywił się Andriej. – Wiesz, pracujemy właśnie nad systemem inteligentnego domu dla osób z niepełnosprawnościami. Jest tam tyle ciekawych rzeczy! Sterowanie głosowe, czujniki ruchu, automatyka…

– Andriej, – przerwała mu cicho Katerina, – dokumenty. Leżą na stole w biurze, w niebieskiej teczce.

– Dokładnie! – Andriej uderzył się w czoło. – Już przyniosę.

Szybko wyszedł z pokoju, a obie kobiety zostały same. Katerina westchnęła ze zmęczeniem i poszła do kuchni. Ludmiła Arkadiewna skrupulatnie rozejrzała się po pokoju. Wszystko było jak zwykle – ani odrobiny kurzu, wszystko na swoim miejscu. Tylko inaczej ułożone. Znów.

„Znowu przestawiałeś meble?” krzyknęła. „Myślałam, że ostatnio sofa stała przy oknie?”

„Stało tam” – odpowiedziała cicho Katerina, wracając z filiżanką kawy. Z filiżanki unosił się intensywny aromat espresso. „Skończyliśmy remont, więc ją przenieśliśmy. Andriejowi podoba się tak”.

– Andriusza? – zaśmiała się Ludmiła Arkadiewna. – Nie dba o to, gdzie co jest. Nie jest wybredny w takich sprawach. Byle komputer działał i internet nie wariował.

Andriej, który wrócił z teczką dokumentów, nerwowo kaszlnął.

– Mamo, dlaczego to robisz…

– Co się stało? – Ludmiła Arkadiewna była szczerze zdziwiona. – Mówię prawdę. Zawsze byłaś obojętna na wystrój. Jako dziecko w jego pokoju zawsze panował bałagan – zwróciła się do Katarzyny. – Wszystko sprzątałam, wszystko sprzątałam… Wyrósł na takiego niechluja, że ​​czasami myślałam – może zostanie artystą z takim twórczym bałaganem! – zaśmiała się z własnego żartu.

„Pamiętam, że mi mówiłaś” – Katerina skinęła głową. „Prawdopodobnie ze dwadzieścia razy”.

Uśmiech Ludmiły Arkadiewny zgasł.
– No cóż, przepraszam, że ci przypomniałam. Zapomniałam, że masz tu swoje życie, swoje rozmowy.

„Mamo, co ty…” zaczął Andriej, ale Katerina mu przerwała:

– Andriej, czas na ciebie. Markowicz nie będzie czekał, a to ważne dokumenty. Wysiadaj już, zdążysz przed korkiem.

Andriej szybko chwycił kluczyki do samochodu.
„Jadę. Wrócę za jakąś godzinę. Jesteś tutaj… no, jesteś…”

„Nie martw się, nie pozabijamy się” – zaśmiała się Katerina.

– Co za bzdura! – prychnęła Ludmiła Arkadiewna. – Idź już, Andriuszo. Posiedzimy i pogadamy. Jak kulturalni ludzie.

Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, w mieszkaniu zapadła dźwięczna cisza. Katerina spokojnie piła kawę. Ludmiła Arkadiewna obracała filiżankę w dłoniach. W końcu przerwała ciszę:

– No i jak się masz? Andriusza strasznie wychudził, schudł. Ostatnio wyglądał lepiej.

„Wszystko w porządku” – odpowiedziała Katerina z rezerwą. „Ostatnio mieliśmy dużo pracy. Obie”.

– Praca, praca… – Ludmiła Arkadiewna pokręciła głową. – A pomyśleć o rodzinie? Jesteśmy małżeństwem od pięciu lat, a dzieci wciąż nie mamy. Nie boisz się, że będzie za późno?

„Nie boimy się” – odpowiedziała spokojnie Katerina.

– No tak, oczywiście. Co cię to obchodzi, znikasz w biurze całymi dniami. Ale mój Andriusza potrzebuje prawdziwej rodziny. Nie tylko żony, która przyjeżdża na noc.

Katerina powoli postawiła filiżankę na stole.

– Ludmiła Arkadiewna – wymawiała każde słowo wyraźnie, jakby dyktowała z nagrania. – Umówmy się. Jesteś matką Andrieja. Ja jestem jego żoną. Każdy z nas ma swoją rolę. Nie ma potrzeby próbować odgrywać mojej.

– Mówisz mi, jak mam się komunikować z moim synem? – Ludmiła Arkadiewna aż podniosła się oburzona.

– Nie – Katerina pokręciła głową. – Proszę cię, nie ingeruj w nasze relacje z Andriejem. Jeśli schudł, widzę to. Jeśli potrzebuje pomocy, jestem przy tobie. A jeśli będziemy mieli dzieci, to też nasza decyzja.

– Decyzja! – prychnęła Ludmiła Arkadiewna. – Po prostu nie chcesz rezygnować z kariery! Myślisz, że tego nie widzę? Mój Andriej marzy o dzieciach, tylko boi się to powiedzieć!

„Powiedział ci o tym?” – zapytała Katerina, unosząc brwi.

– Co, mamy czekać, aż nam powie? – Ludmiła Arkadiewna rozłożyła ręce. – Widzę, jak patrzy na cudze dzieci. Spójrz, mój sąsiad miał wnuka, a kiedy Andriusza przyszedł, to się nim opiekował, nosił na rękach. I pytał o swoje – myślisz, że dam radę? Jasne, że dasz, powiedziałam! Gdyby tylko moja żona myślała o czymś innym niż te swoje prezentacje i spotkania!

Katerina przyjrzała się uważnie swojej teściowej, po czym cicho się zaśmiała.

– Wiesz – powiedziała, odchylając się na krześle – najzabawniejsze jest to, że sam Andriej nie wie, czego chce. Bo nigdy nie pozwalasz mu samemu decydować. Gdyby nie ja, nadal pracowałby w tym biurze, do którego go załatwiłaś przez znajomych. Za grosze. I z perspektywą wrzodu od stresu.

– Ale jest stabilnie! – warknęła Ludmiła Arkadiewna. – A teraz? On biega po świecie projektów i nie śpi po nocach. To ty go wciągnęłaś w tę przygodę ze startupem!

„Wspierałam jego pragnienie robienia tego, co naprawdę go interesowało” – odparła Katerina. „Kiedy się poznaliśmy, był jak robot. Wstawał o szóstej, szedł do biura, siedział tam do ósmej wieczorem, wracał do domu i padał trupem. I tak dalej, dzień po dniu. Czy kiedykolwiek go pytałaś, czy jest szczęśliwy?”

„Żył normalnie” – mruknęła Ludmiła Arkadiewna. „Jak wszyscy. A tak przy okazji, spędziłam trzydzieści lat w tej samej szkole i nie narzekam”.

– Bo tobie się podobało. A jemu nie.

– Skąd wiesz? Przecież go wtedy nie widziałeś!

– Powiedział mi. I pokazał zdjęcia. Przedstawiały chudego, wyczerpanego młodego mężczyznę o matowym spojrzeniu.

– Ale szczęśliwy? – Ludmiła Arkadiewna uśmiechnęła się gorzko. – Spójrz na niego! Cały nerwowy, cały nerwowy.

„Dam sobie radę” – powiedziała Katerina z przekonaniem. „Damy sobie radę. Uruchomienie nowego projektu zawsze jest trudne. Ale to minie. Przynajmniej robi to, co kocha, a nie siedzi w biurze, nienawidząc każdej minuty.

Ludmiła Arkadiewna nagle pochyliła się do przodu i zniżyła głos:
„Wiesz, Katiu, czasami żałuję, że on się z tobą ożenił”.

„Wiem” – Katerina spokojnie skinęła głową.

– Nie rozumiesz go tak jak ja. Nie czujesz jego potrzeb. Słuchaj, przestawiłem meble, ale jemu podobało się tak jak było. Wiem, że nie lubi zmian.

„To nieprawda” – Katerina pokręciła głową. „Andriej sam zaproponował taką zmianę aranżacji. Po tym, jak wyremontowaliśmy sypialnię, powiedział, że fajnie byłoby odświeżyć też salon. I to on wybrał nowe ustawienie mebli”.

– Sama? – zapytała z niedowierzaniem Ludmiła Arkadiewna. – Nie rozśmieszaj mnie! Znam mojego syna. Nigdy nie interesował się architekturą wnętrz.

„Może przed spotkaniem ze mną” – zgodziła się Katerina. „Ale ludzie się zmieniają. Po prostu nie chcesz tego zauważyć”.

Za oknem rozległ się grzmot – nadciągała burza. Katerina wstała i zamknęła okno. Cienkie firanki lekko się kołysały pod wpływem ruchu powietrza.

– Wiesz, Ludmiło Arkadiewna, rozumiem twoje obawy. Ale kocham twojego syna. A on kocha mnie. Jest nam dobrze razem. Budujemy nasze życie tak, jak uważamy za stosowne. I byłoby wspaniale, gdybyś uszanowała nasz wybór. Również ten dotyczący dzieci.

– On kocha… – przeciągnęła Ludmiła Arkadiewna. – Kto by się sprzeciwił? Tylko on kocha jak dziecko. Nie rozumiejąc, co jest dla niego naprawdę najlepsze.

– I rozumiesz, oczywiście?

– Jasne! Matka zna swoje dziecko lepiej niż ktokolwiek inny. Czuję, kiedy coś z nim nie tak. Mam to we krwi, rozumiesz? Serca matki nie da się oszukać.

Katerina pokręciła głową.
– Andriej ma trzydzieści pięć lat. Nie jest już dzieckiem. I proszę, traktujcie go jak dorosłego mężczyznę, zdolnego do podejmowania decyzji.

– Tak, tak, oczywiście – uśmiechnęła się sarkastycznie Ludmiła Arkadiewna. – Dopiero gdy te decyzje doprowadzą go do ślepego zaułka, pamiętaj o moich słowach.

„Jeśli tak się stanie, damy sobie radę. Razem” – powiedziała Katerina stanowczo.

Ludmiła Arkadiewna machnęła ręką.
– Chcę tylko, żeby ci nie przeszkadzano. Wiem, jak się krzywisz, kiedy przychodzę. I za każdym razem, kiedy wychodzę, przestawiasz meble.

– Co cię tak skłania do myślenia?

— rzekła sprzątaczka.

– Sprzątaczka? – zdziwiła się Katerina. – Nie mamy sprzątaczki.

Ludmiła Arkadiewna była zawstydzona, ale szybko się otrząsnęła:
– Konsjerż! Rozmawiałyśmy ostatnio. Powiedziała, że ​​widziała, jak przestawiałaś meble dzień po moim wyjeździe.

„Obawiam się, że nasz concierge coś pomylił” – odpowiedziała chłodno Katerina. „Przestawialiśmy meble tydzień po twoim wyjeździe. I nie z twojego powodu, ale dlatego, że robiliśmy remont”.

Katerina milczała, patrząc przez okno na ciężkie chmury. W końcu powiedziała:
– Każda twoja wizyta kończy się tak samo: Andriej jest załamany, przygnębiony i niepewny siebie. Za każdym razem muszę go podnosić kawałek po kawałku. I tak, wolałabym, żebyś przychodziła rzadziej. Albo dzwoniła wcześniej. Bo widok dorosłego mężczyzny zmieniającego się w prześladowanego chłopca obok ciebie jest bolesny.

– Naprawdę! – Ludmiła Arkadiewna aż się z oburzenia zakrztusiła. – Czyli matka musi prosić o pozwolenie na odwiedzenie syna?!

– Muszę cię uprzedzić, że przyjdę. To zwykła uprzejmość.

– Nie muszę ci niczego raportować!

– Przy mnie może nie. Ale przy Andrieju myślę, że warto. Przecież on jest teraz nie tylko twoim synem, ale i moim mężem. Mamy własne życie, własne plany.

– No tak, twoje plany to święta krowa! – Ludmiła Arkadiewna podniosła głos. – A plany matki to drobiazg! Wielka rzecz, tęskniła za synem, chciała zrobić niespodziankę!

„Niespodzianki są dobre, kiedy wszyscy się z nich cieszą” – powiedziała cicho Katerina. „Ale szczerze mówiąc, nie przychodzi się wtedy, kiedy się nudzi, tylko wtedy, gdy chce się sprawdzić, czy wszystko idzie zgodnie z planem”.

Ludmiła Arkadiewna otworzyła usta, żeby zaprotestować, lecz nie znalazła odpowiedzi.

Katerina westchnęła.
– Dobrze. To porozmawiajmy szczerze. To mieszkanie jest zarejestrowane na moje nazwisko. Kupiłam je za własne pieniądze przed ślubem z Andriejem. Zgodnie z prawem jest całkowicie moje. I mam prawo decydować, kto i kiedy w nim będzie.

Ludmiła Arkadiewna zrobiła się purpurowa.
– Więc to wszystko! Więc wytykasz mężowi mieszkanie?!

– Nie – Katerina pokręciła głową. – Wytykam ci to. Bo nadużywasz naszej gościnności. Andriej jest zawsze mile widziany w tym mieszkaniu. Ale twoje nagłe wizyty, po których popada w depresję na tydzień, szczerze mówiąc, nie należą do najprzyjemniejszych.

– Jak śmiesz! – Ludmiła Arkadiewna zerwała się na równe nogi. – Czy wiesz, że gdyby nie ja, Andriej nigdy nie poszedłby do instytutu? Nie zdobyłby wykształcenia? Nie stałby się tym, kim jest?!

„Wiem” – Katerina skinęła głową. „Jesteś bezinteresowną matką, która poświęciła się swojemu synowi. I to zasługuje na szacunek. Ale może czas pozwolić mu odejść? Pozwolić mu samemu zdecydować, jak dalej żyć?”

– Gościnność! – Ludmiła Arkadiewna uniosła ręce. – Wiecie, poświęciłam całe życie synowi! Dałam mu wszystko! A wy… Co mu daliście oprócz tych metrów kwadratowych?

„Wolność” – odpowiedziała Katerina po prostu. „Dałam mu wolność bycia sobą”.

Ludmiła Arkadiewna zamilkła, zaciskając usta w cienką linię. Na jej policzkach pojawiły się czerwone plamy.

„Mogę go nie kochać tak jak ty” – kontynuowała Katerina. „Ale to nie znaczy, że kocham go mniej. Po prostu inaczej. Nie próbuję uczynić go takim, jakim chcę, żeby był. Akceptuję go takim, jaki jest. Ze wszystkimi jego dziwactwami, słabościami i wadami.

„Łatwo rozumować, mając prestiżową pracę i mieszkanie w rezerwie” – zauważyła sarkastycznie Ludmiła Arkadiewna. „Ale zastanawiam się, co byś zrobił, gdybyś musiał, tak jak ja kiedyś, przeżyć z małym dzieckiem na rękach? Bez żadnego wsparcia? Kiedy liczy się każdy grosz? Kiedy musisz pożyczać do wypłaty, żeby kupić dziecku nowe buty?”

Katerina milczała przez chwilę.
„Podziwiam, że udało ci się wychować Andrieja samotnie. To prawda. Jesteś silną kobietą i zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Ale to nie daje ci prawa do kontrolowania jego życia na zawsze. Nawet z najlepszymi intencjami”.

– Co ty rozumiesz! – Ludmiła Arkadiewna gwałtownie wstała. – Siedzisz tu i kłócisz się… Ale beze mnie on by dawno zniknął! Kto mu pomógł na studiach? Kto wynajął mu mieszkanie, kiedy studiował? Kto mu dał zaliczkę na samochód? Ja! Cała ja!

„I jest ci za to wdzięczny” – powiedziała spokojnie Katerina. „Ale nie dałeś mu życia po to, żeby uczynić go swoją własnością. Prawda?”

– Własność! – oburzyła się Ludmiła Arkadiewna. – Jak się masz… Co ty…

„Bądźmy szczerzy” – przerwała jej Katerina. „Za każdym razem, gdy Andriej próbuje coś zrobić samodzielnie, przypominasz mu, jak wiele w niego zainwestowałaś i jak bardzo jest ci wdzięczny. To szantaż, Ludmiło Arkadiewna. Szantaż emocjonalny.

W pokoju zapadła ciężka cisza. Ludmiła Arkadiewna spojrzała na Katarzynę, jakby widziała ją po raz pierwszy. W końcu pokręciła głową.

– Nie szantażuję mojego syna. Po prostu przypominam mu, że są ludzie, którzy go naprawdę kochają. I którym nie zależy na tym, co się z nim stanie.

„Czy mnie to obchodzi?” zapytała cicho Katerina.

– Jego kariera jest dla ciebie ważna. Jego sukces. Jego status. Ale sam Andriej… wątpię.

– Dlaczego tak zdecydowałeś?

„Bo inaczej dawno byś urodziła jego dziecko” – warknęła Ludmiła Arkadiewna. „I nie zmuszałabyś go do harówki w stresującej pracy”.

Katerina wzięła głęboki oddech.
„Więc, twoim zdaniem, kochanie kogoś oznacza zamienianie go w posłuszną marionetkę? Zmuszanie go do porzucenia marzeń w imię twoich pomysłów na to, jak powinien żyć?”

Ludmiła Arkadiewna chciała zaprotestować, ale się powstrzymała. Podeszła do okna i długo patrzyła na ulicę, gdzie deszcz przerodził się w prawdziwą ulewę. Strugi wody spływały po szybie, zniekształcając widok na wieczorne miasto.

„Wiesz” – powiedziała w końcu, nie odwracając się – „kiedy Andriej był mały, ciągle chorował. Miał słabe płuca. Lekarze mówili, że nie będzie silny i zdrowy. A ja przysięgłam sobie, że zrobię wszystko, żeby przeżył. Żeby miał wszystko. Żeby nikt go nie skrzywdził”.

Jej głos zadrżał.
„Spałam trzy godziny dziennie, pracowałam na dwóch etatach. Karmiłam go łyżeczką, nawet kiedy potrafił jeść sam. Po prostu bałam się… bałam się, że się zadławi. Że nie skończy jeść. Że się przeziębi.

Katerina skrzyżowała ramiona na piersi. Słyszała tę historię wiele razy i za każdym razem, gdy ją słyszała, wypełniała ją nowymi, dramatycznymi szczegółami.

– Każdej zimy chorował na zapalenie płuc. Trzy razy był na krawędzi. Siedziałam w szpitalu, trzymałam go za rękę i obiecywałam, że wszystko będzie dobrze. Że mama jest blisko. Że mama nigdzie nie pójdzie – Ludmiła Arkadiewna zniżyła głos do szeptu, jakby dzieliła się straszną tajemnicą.

„A teraz myślisz, że jest ci winien życie?” – zapytała sucho Katerina.

Ludmiła Arkadiewna odwróciła się gwałtownie.
„Nie miałam tego na myśli!”

„Właśnie o to chodzi” – Katerina skinęła głową. „Ciągle mu przypominasz, jak wiele dla niego zrobiłeś. To tak, jakbyś wystawiał mu rachunek, którego nigdy nie będzie w stanie zapłacić”.

Ludmiła Arkadiewna zacisnęła usta.
„Ty po prostu nie rozumiesz, co to znaczy być matką”.

„Ale nie rozumiesz, co to znaczy puścić dziecko” – odparła Katerina. „Używasz macierzyństwa jak pałki. »Urodziłam cię, wychowałam, teraz jesteś mi winna«. Klasyczna manipulacja”.

„Łatwo ci mówić!” – w głosie Ludmiły Arkadiewny zabrzmiała niechęć. „Nie widziałaś, jak on…”

– Przestań – Katerina uniosła rękę. – Wiem, co będzie dalej. Powiesz mi, jak strasznie było, ile nieprzespanych nocy, a potem powiesz, że po tym wszystkim zasługujesz na bezwarunkowe poddanie się Andrieja. I oczekujesz, że będę płakała i uznawała twoją świętość.

Ludmiła Arkadiewna cofnęła się, jakby została uderzona.

– Jak śmiesz! Chciałem tylko, żebyś zrozumiał…

– Co mam rozumieć? – Katerina zmrużyła oczy. – Że to mieszkanie może być zarejestrowane na moje nazwisko, ale Andriej nie ma prawa w nim mieszkać, bo jest twoim synem i musi żyć tak, jak mówisz?

„Nigdy tego nie powiedziałam!” – Ludmiła Arkadiewna podniosła głos.

– Nie? – Katerina wstała i podeszła do okna. Deszcz walił w szybę ze zdwojoną siłą. – Pamiętasz, jak przyjechałaś zaraz po naszym ślubie? Bez ostrzeżenia. I powiedziałaś, że ten dom jest za mały dla Andrieja. Że potrzebuje czegoś „solidniejszego”. I że znalazłaś już mieszkanie w Tomsku, żebyśmy mogli być bliżej ciebie.

– Chciałem tego, co najlepsze!

– Dla kogo? – Katerina odwróciła się gwałtownie. – Dla Andrieja, który wreszcie robi to, co kocha? Czy dla siebie – żeby twój chłopak był pod ręką?

Ludmiła Arkadiewna odwróciła wzrok.

— Pamiętasz, jak próbowałaś go przekonać, żeby nie odchodził z poprzedniej pracy? — kontynuowała Katerina. — Jak mówiłaś, że startup to kaprys i strata czasu? Jak mówiłaś, że nie poradzi sobie bez twojego wsparcia? I że przedszkole — nawiasem mówiąc, prywatne, drogie przedszkole — było jedynym miejscem, gdzie naprawdę go doceniano?

– Martwiłem się! Startupy upadają każdego dnia!

„Ale on nie jest” – warknęła Katerina. „W ciągu trzech lat jego firma rozrosła się z zera do dwudziestu osób. Mają trzech głównych klientów i kontrakt z gminą. A wszystko dlatego, że w końcu robi to, co kocha. Nie czekając na twoją aprobatę”.

Ludmiła Arkadiewna milczała, bawiąc się paskiem bluzki.

„Wiesz, ile czasu zajęło mi przekonanie go, że może podejmować własne decyzje?” – Katerina mówiła cicho, ale każde słowo dźwięczało stanowczo. „Sześć miesięcy. Sześć miesięcy codziennych rozmów o tym, jak ważne jest jego zdanie. Że nie musi spełniać twoich oczekiwań. Że ma prawo chcieć czegoś dla siebie, a nie dla ciebie.

– Co ci z tego wszystkiego? – zapytała nagle Ludmiła Arkadiewna. – No, powiedzmy, że rzucił pracę i założył własny biznes. Po co ci to?

Katerina zachichotała.
– To naprawdę ciekawe. Nie możesz sobie nawet wyobrazić, że po prostu chcę, żeby był szczęśliwy. Że lubię widzieć go zainspirowanego, energicznego, pełnego pomysłów. Myślisz, że wszystko na tym świecie dzieje się tylko dla zysku?

„Mówisz, że nie masz nad nim kontroli?” – zapytała Ludmiła Arkadiewna, nie kryjąc sarkazmu.

– Popieram go. To jest różnica.

– Naprawdę? – prychnęła Ludmiła Arkadiewna. – A moim zdaniem po prostu mnie zastąpiłeś. Wcześniej robił to, co kazałam, a teraz robi to, co ty.

– W tym cały problem – Katerina pokręciła głową. – Nie widzisz trzeciej opcji: Andriej robi, co chce. Nie dlatego, że ja tak powiedziałam, i nie dlatego, że ty tak powiedziałeś. Ale dlatego, że to jego życie i jego wybór.

W korytarzu rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Obie kobiety zamilkły i odwróciły się w stronę wejścia do pokoju. Minutę później na progu pojawił się przemoczony Andriej.

– Uff, co za ulewa! – Strząsnął wodę z kurtki. – Ledwo zdążyłem. Co ty tu masz? Co ty robiłeś?

Katerina i Ludmiła Arkadiewna wymieniły spojrzenia.

„Rozmawialiśmy” – powiedziała Katerina z rezerwą, wstając, żeby go powitać. „Daj mi swoją kurtkę, powieszę ją do wyschnięcia”.

– Tak, sam to zrobiłem – uśmiechnął się niezręcznie. – Mamo, jak się czujesz? Może napijesz się gorącej herbaty?

Ludmiła Arkadiewna spojrzała na syna, jakby widziała go po raz pierwszy. Wysoki, lekko zgarbiony mężczyzna z cofającą się linią włosów i zmarszczkami wokół oczu. Kiedy stał się taki… dorosły? I co najważniejsze, dlaczego ona tego nie zauważyła?

– Nie, dziękuję, Andriuszu – uśmiechnęła się z trudem. – Wiesz co, chyba pójdę dziś do domu. Jestem trochę zmęczona po drodze.

– Teraz? – zdziwił się Andriej. – W taki deszcz? Może przenocujesz u nas?

„Nie, nie” – wstała stanowczo. „Już zamówiłam taksówkę”.

„Ale ty nawet nie odebrałeś telefonu…” zaczął Andriej.

„Zamówiłam to przez aplikację” – warknęła Ludmiła Arkadiewna i spojrzała surowo na syna. „Testujesz swoją matkę?”

Andriej od razu stracił zapał.
„Nie, co ty mówisz… Po prostu się martwię”.

Katerina zacisnęła pięści niezauważalnie. Jeden krótki, znajomy wyrzut – i pewny siebie mężczyzna znów zmienił się w chłopca, który bał się zdenerwować matkę.

„Taksówka będzie tu za jakieś piętnaście minut” – Ludmiła Arkadiewna zaczęła pakować torbę. „Katio, mogę cię prosić na chwilę?” Skinęła głową w stronę kuchni.

Katerina pytająco uniosła brwi, ale posłusznie poszła za teściową. Andriej patrzył na nich z zakłopotaniem.

W kuchni Ludmiła Arkadiewna zatrzymała się przy oknie, patrząc na swoje odbicie w ciemnym szkle. Katerina czekała, krzyżując ramiona na piersi.

„Wiesz” – powiedziała w końcu Ludmiła Arkadiewna, nie odwracając się – „moja teściowa była prawdziwą harpią. Uważała, że ​​nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna. A po jego śmierci…” – zawahała się – „obwiniała mnie o wszystko. Mówiła, że ​​gdybym była lepszą żoną, nie pracowałby tyle. Nie przemęczałby się”.

„Jeśli próbujesz wzbudzić we mnie współczucie dla tej historii, nie rób tego” – odpowiedziała chłodno Katerina. „Każdy ma swój ból i swoje trudności”.

Ludmiła Arkadiewna odwróciła się, a na jej twarzy malowało się zdziwienie.

„Przysięgłam, że nigdy nie będę taka jak ona” – kontynuowała Ludmiła Arkadiewna. „Że będę wspierać wybór mojego syna. Że będę… dobrą teściową”.

„Ale to się nie udało” – dokończyła za nią Katerina.

„Więc naprawdę uważasz mnie za potwora?” Twarz Ludmiły Arkadiewny wyrażała gorycz.

— Widzę kobietę, która nie potrafi zapomnieć o synu. Która używa miłości macierzyńskiej jako broni. Która pojawia się bez zapowiedzi i myśli, że może wszystko, bo jest matką.

Ludmiła Arkadiewna milczała przez chwilę, a potem nagle zapytała zupełnie innym, rzeczowym tonem:
„Czy go kochasz?”

„Bardzo” – odpowiedziała po prostu Katerina.

– I nie złamiesz tego?

– W przeciwieństwie do ciebie, nie próbuję go przerobić.

Ludmiła Arkadiewna zadrżała, jakby ją ktoś uderzył. Potem wyprostowała ramiona i skinęła głową, jakby podjęła jakąś decyzję.

– No cóż – powiedziała z godnością. – Widzę, że nie będziemy mogli rozmawiać. Niech będzie po twojemu. To mieszkanie zostało kupione za twoje pieniądze. A mój syn nie ma tu żadnych praw, jasne? – Rzuciła te słowa jak wyzwanie.

Katerina spojrzała na nią spokojnie i lekko drwiąco.

– Nie, Ludmiło Arkadiewna. To mieszkanie jest naszym domem z Andriejem. A ty jesteś tu tylko gościem. I od tej pory proszę cię o jedno: przychodź, kiedy cię zaproszą.

Ludmiła Arkadiewna po cichu opuściła kuchnię, zostawiając Katarzynę samą z odgłosem deszczu za oknem.

Kiedy drzwi zamknęły się za Ludmiłą Arkadiewną, Andriej ze zdumieniem spojrzał na żonę.

– Co to było? Pokłóciliście się, kiedy mnie nie było?

„Nie” – Katerina pokręciła głową. „W końcu porozmawialiśmy bez kłamstw”.

Andriej zmarszczył brwi z niedowierzaniem.
„Mama odeszła sama? Bez skandalu? Bez cienia niewdzięczności?”

– Wyobrażać sobie.

– A co jej powiedziałeś?

Katerina uśmiechnęła się tajemniczo.
– Powiedziałam to, co powinnam była powiedzieć już dawno: że to mieszkanie zostało kupione za moje pieniądze. A twoja matka nie ma tu żadnych praw. Czy wszystko jasne?

Andriej spojrzał na żonę jak na kosmitę.
„I ona… po prostu odeszła?”

„No cóż, oczywiście, było trochę dramatu” – Katerina wzruszyła ramionami. „Ale tak, po prostu odeszła. Chyba w końcu zrozumiała, że ​​stare sztuczki na mnie nie działają”.

— Jakie techniki?

— Manipulacja. Presja. Historie o tym, jak trudno było jej cię wychować. To wszystko są sztuczki z arsenału szantażu emocjonalnego.

Andriej opadł na kanapę, przeczesując palcami włosy.
„Nie mogę w to uwierzyć. Zazwyczaj po takich rozmowach nie dzwoni przez tydzień, a potem bombarduje mnie wiadomościami o tym, jak źle się czuje”.

„Tym razem będzie inaczej” – powiedziała stanowczo Katerina, siadając obok niej. „Bo teraz wie, że się na to nie nabiorę. Nie będę cię naciskać, żebyś do niej zadzwoniła. Nie będę się czuła winna. I nie pozwolę jej rządzić naszym domem”.

Andriej zacisnął usta, wyraźnie przyswajając tę ​​informację.

„Wiesz, zawsze myślałem, że to w porządku” – powiedział cicho. „Że tak miało być. Że jestem jej na zawsze dłużnikiem.

„Dzieci nie mają obowiązku być wiecznie wdzięcznym rodzicom za to, że je wychowali” – odpowiedziała cicho Katerina. „Rodzice decydują się na posiadanie dzieci. Dzieci nie dokonują tego wyboru”.

Za oknem burza zaczęła cichnąć. Krople deszczu nie tłukły już z furią o szybę, lecz cicho spływały, zostawiając kręte ścieżki.

„Damy radę, Andriej” – powiedziała Katerina, biorąc go za rękę. „Tylko przestań patrzeć na nią wstecz przy każdej decyzji. Jesteś dorosły i masz własne życie”.

Andriej mocno ścisnął jej dłoń.
„Nie wyobrażasz sobie, jak strasznie jest zacząć żyć własnym życiem po trzydziestce”.

„Mogę sobie wyobrazić” – Katerina uśmiechnęła się delikatnie. „Właśnie dlatego tu jestem”.

– A co jeśli się mylę?

– Wtedy naprawimy ten błąd razem. Albo po prostu przetrwamy to i pójdziemy dalej.

Andriej długo patrzył na żonę, jakby widział ją po raz pierwszy. Potem jego wzrok powędrował ku oprawionej fotografii – ich zdjęciu ślubnemu. Stali na tle morza: Katerina w prostej białej sukni, a Andriej w jasnym garniturze. Oboje się uśmiechali, patrząc nie w obiektyw, ale na siebie.

„Wiesz, co mnie uderzyło, gdy cię pierwszy raz zobaczyłem?” – zapytał nagle.

– Co?

– Twoja pewność siebie. Wiedziałeś, czego chcesz. I nie bałeś się tego chcieć.

Katerina wzruszyła ramionami.
„Od dzieciństwa uczono mnie, żebym sama wybierała swoją drogę”.

– I posłuchaj mnie.

Milczeli, każdy myśląc o swoich sprawach. Wtedy Andrzej nagle wstał i zdecydowanie podszedł do szafy.

„Co robisz?” zapytała Katerina.

„Czegoś takiego pragnąłem od dawna” – wyciągnął z szafy starą, zniszczoną tekturową teczkę. „Pamiętasz, jak ci opowiadałem o projekcie dla osób ze specjalnymi potrzebami? O systemie „inteligentnego domu”, który mógłby pomóc osobom niepełnosprawnym poczuć się bardziej niezależnymi?”

– Oczywiście. To twój ulubiony pomysł.

– Markowicz dał dziś zielone światło – Andriej otworzył teczkę, a jego oczy rozbłysły. – Wyobrażasz sobie? To będzie największe zamówienie w historii naszej firmy!

– Gratulacje! – Katerina była szczerze szczęśliwa. – To przełom! Czemu nie powiedziałeś tego od razu?

— Chciałem — zawahał się Andriej. — Ale kiedy zobaczyłem mamę… Nie wiem, po prostu nie mogłem się do tego zmusić. Ona zawsze powtarzała, że ​​startup to kaprys. Że powinienem szukać stabilnej pracy w dużej firmie.

„A teraz?” zapytała cicho Katerina. „Możesz jej powiedzieć?”

Andriej pomyślał, patrząc na rysunki i diagramy.
„Wiesz” – powiedział powoli – „po raz pierwszy w życiu zupełnie nie obchodzi mnie, co ona o tym myśli. Przecież to ja to wszystko wymyśliłem. Ja to zaprojektowałem. I ja to wdrażam”.

Spojrzał na żonę z wyrazem twarzy, który był dla niego zupełnie nowy – jednocześnie zaskoczony i zdecydowany.

– Niech mama myśli, co chce. To moje życie. Moja firma. Moja praca. I moja żona.

Katerina się uśmiechnęła.
„Teraz wierzę, że wszystko będzie dobrze”.

Na zewnątrz przestało padać. Wieczorne słońce wyszło zza chmur, malując mokre ulice na złociste odcienie. W mieszkaniu nie unosił się już zapach drogich perfum Ludmiły Arkadiewny, a powietrze wydawało się świeże i czyste, jak po burzy.

Katerina podeszła do okna i je otworzyła. Chłodne powietrze i odległy szum miasta, ożywający po deszczu, wdarły się do pokoju. Gdzieś w oddali zatrąbił samochód. Zaszczekał pies.

„Myślisz, że mama długo będzie obrażona?” – zapytał Andrzej, podchodząc od tyłu i obejmując żonę za ramiona.

„Nie wiem” – odpowiedziała szczerze Katerina. „Ale jej żale nie są już naszym problemem”.

Andrzej skinął głową w milczeniu, obserwując ostatnie krople deszczu spadające z gzymsu.

„Następnym razem będzie inaczej” – powiedział w końcu. „Obiecuję”.

„Wiem” – odpowiedziała po prostu Katerina, nakrywając jego dłoń swoją dłonią.

Długo stali przy oknie, obserwując zachodzące słońce, złocące mokry asfalt. Nie było potrzeby mówić na głos tego, co stało się dla nich obojga jasne: rozpoczął się nowy rozdział w ich związku. Rozdział, w którym tylko oni dwoje podejmują decyzje. Bez oglądania się na przeszłość i oczekiwania innych.

Za nimi, w kącie pokoju, cicho tykał stary zegar, który Ludmiła Arkadiewna przywiozła kiedyś jako prezent na parapetówkę. „To rodzinna pamiątka” – powiedziała wtedy. „Będzie ci przypominał, że czas mija i że musisz mieć czas na najważniejsze rzeczy w życiu”.

Cóż, nadszedł czas, aby w końcu zdecydować, co jest dla nich najważniejsze. I po raz pierwszy Andriej poczuł, że zna odpowiedź…

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *