„Wyobraź sobie, Weroczka z piątego wejścia już opiekuje się wnukami” – Nina Pietrowna zamieszała herbatę. „A jej Kola ma dopiero trzydzieści lat”.
Nie, taka synowa nie jest dla nas dobra, ja ją wychowam na nowo – oświadczyła teściowa, gdy przyszła nas odwiedzić.
„Tak, wiem, wiem” – Larisa Olegovna odsunęła kubek. „Za każdym razem mi o tym przypominasz”.
— No i co z tego? Mój jest żonaty od dawna, a jego dzieci dorastają. Swietka ma dwoje wnucząt. Córka Tamary spodziewa się drugiego. A twoje wciąż jest w jego Ameryce.
— Nawiasem mówiąc, pracuje tam. W dużej firmie.
— No i co? Nie mogę tam znaleźć żony? A może powinienem wrócić tutaj?
— Wróci, kiedy będzie trzeba.
„Kiedy, Lar? On ma już trzydzieści trzy lata. Słuchaj, Marinka z księgowości ciągle pyta…”
– Tylko nie zaczynaj! – Larisa Olegovna skrzywiła się. – Ile możesz dorównać? Albo Marinka, potem siostrzenica Swietki, a potem ktoś inny. Sam się domyśli.
„Kiedy on to zrozumie? Poświęciłaś mu całe życie. Twój mąż odszedł tak wcześnie, a byłaś jedyną osobą, która go wspierała. Posłałaś go do szkoły angielskiego, zatrudniłaś korepetytorów…”
„Co innego mogłem zrobić? To były lata dziewięćdziesiąte, wszystko się waliło. Widziałem, że to utalentowany facet, że zajdzie daleko”.
- No i jedzie. Do swojej Ameryki.
— A tak przy okazji, jest tam głównym programistą. Wiesz, ile zarabia?
„Wiem, że tak mówiłeś. Ale po co te wszystkie pieniądze? Pewnie siedzi sam w domu”.
— Dlaczego sam? Ma przyjaciół, kolegów…
— Tak, maniacy komputerowi są tacy sami. Siedzą przed monitorami w okularach…
- On naprawdę nosi soczewki.
Dzwonek telefonu przerwał ich kłótnię. Larisa Olegovna spojrzała na ekran:
„O, Romka woła!” Szybko nacisnęła zielony przycisk. „Halo, synu?”
- Mamo, cześć! Siedzisz?
„Co się stało?” zapytała zaniepokojona Larisa Olegovna.
- Nie, wszystko w porządku. To tylko ważne wieści.
— Czy coś się stało?
— Można tak powiedzieć. Wracam.
— Co… na zawsze?
— Tak. Firma otwiera tu oddział. Zostałem mianowany dyrektorem technicznym.
„O mój Boże, nareszcie!” Larisa Olegovna zamrugała gwałtownie. „Myślałam…”
- Czekaj, to nie wszystko.
- Co jeszcze?
— Nie wracam sam.
Larisa Olegovna zamarła:
- W jakim sensie?
- Mamo, wychodzę za mąż.
- Co?
— Wychodzę za mąż. A dokładniej, jestem już zaręczony. Chcę ci przedstawić moją narzeczoną.
— Z jaką panną młodą? Skąd jest panna młoda? Czemu nic nie wiem?
„Mamo, uspokój się. Przyjdź w sobotę wieczorem, koło siódmej. Wszystko ci opowiem, wszystko ci pokażę”.
— Nie, powiedz mi teraz! Kim ona jest? Gdzie się poznaliście?
„Mamo, mam jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia, za pięć minut mam spotkanie. Do zobaczenia w sobotę, dobrze? Kocham Cię, całuję!”
- Roma! Roma, zaczekaj!
Ale telefon już dzwonił. Larisa Olegovna powoli opuściła słuchawkę.
„Co się stało?” Nina Pietrowna pochyliła się do przodu.
- On się żeni.
- O czym ty mówisz?! O kim?
„Skąd mam wiedzieć?” Larisa Olegovna uniosła ręce. „Dzwoni i mówi: »Mamo, przylatuję i zaraz wychodzę za mąż, poznaj mnie«. A potem się rozłącza!”
— Czekaj, czekaj. On jest w Ameryce, prawda?
— Właśnie to ci mówię. Wraca. Będzie dyrektorem nowego oddziału.
- Może więc znalazł sobie Amerykankę?
„Nie daj Boże!” Larisa Olegovna złapała się za serce. „Wszystkie tam są… wszystkie…”
- Który?
— Tak, różne! Albo, co gorsza, złapał jakiegoś imigranta. Wiesz, jak to jest polować na bogaczy!
„Lar, po co popadasz w skrajności? Może to normalna dziewczyna”.
— Normalna kobieta już dawno by się ze mną spotkała! A tu bum, zaraz biorą ślub!
Larisa Olegovna była niespokojna przez cały tydzień, aż do soboty. Dzwoniła do syna codziennie, ale on celowo się rozłączał lub odpisywał jej zwięźle, na przykład: „Mamo, jestem zajęty, zadzwonimy później”.
„Nin, nie rozumiem, co się dzieje” – poskarżyła się przyjaciółce. „Kiedyś potrafił rozmawiać godzinami na wideorozmowach, ale teraz ciągle jest „zajęty” i „zajęty”.
— Więc może rzeczywiście jest zajęty? Skoro otwierają oddział…
„Nie masz czasu, żeby porozmawiać z matką przez trzy minuty?” Larisa Olegovna wyprostowała kołnierzyk bluzki. „Zobaczysz, to wszystko ma swój powód”.
W środę wieczorem nie wytrzymała i zadzwoniła ponownie:
„Rom, może powinnam przyjść trochę wcześniej? Mogę pomóc coś ugotować…”
„Nie ma potrzeby, mamo” – w głosie syna zabrzmiał uśmiech. „Alicja już wszystko zaplanowała”.
„Alicjo, Alijo…” – mruknęła Larisa Olegovna. „Powiedz mi chociaż, kim ona jest? Gdzie pracuje?”
„Dowiesz się wszystkiego jutro. I mamo…” Zrobił pauzę. „Po prostu tego nie róbmy…”
— Co to jest „to”?
- No wiesz… Jak to było z Maszą.
— Z jaką inną Maszą?
— Ta, z którą próbowałeś mnie zapoznać na trzecim roku. Córka twojego kolegi.
„O, ta…” Larisa Olegovna zacisnęła usta. „A tak przy okazji, jest teraz żoną głównego inżyniera!”
- Świetnie. Wszyscy zadowoleni. Do zobaczenia w sobotę, mamo.
W sobotę Larisa Olegovna zaczęła się szykować przy lunchu. Przymierzyła trzy garnitury i dwa razy poprawiła fryzurę. O 19:45 zadzwoniła po taksówkę – nie mogła jechać metrem w takim stanie.
Dokładnie o siódmej stanęła przed drzwiami mieszkania syna. Zza drzwi dobiegała muzyka – coś ciężkiego, z rytmem. „Nie, to nie piosenkarz rockowy” – pomyślała.
Zadzwoniła dzwonkiem. Za drzwiami rozległy się kroki – lekkie, szybkie.
Drzwi się otworzyły i Larisa Olegovna zamarła. W drzwiach stała dziewczyna. Wysoka – prawie tak wysoka jak Roman. Jej rude włosy były spięte w luźny kok, a pasma okalały twarz. Duże zielone oczy podkreślała ciemna kreska eyelinerem, a kości policzkowe podkreślał róż. Srebrny kolczyk w nosie lśnił. Jej ramiona, od nadgarstków po łokcie, pokryte były kolorowymi tatuażami – wzorami, napisami, portretami. Szmaragdowa sukienka ledwo zakrywała kolana.
„Halo” – w końcu udało jej się opanować głos. „Przyszłam do Romana. Pewnie jesteś z firmy sprzątającej?”
Dziewczyna oparła się o framugę drzwi, krzyżując ramiona. Rzuciła drwiące spojrzenie na elegancki szary kostium Larisy Olegovny, perłową broszkę i schludną fryzurę.
„A ty pewnie jesteś z firmy kurierskiej?” – wycedziła. „Chociaż nie, to zbyt… pruderyjne jak na kuriera”.
„Co to za chamstwo?” Larisa Olegovna poczuła, że oblewa się rumieńcem. „Jestem matką Romana!”
„A ja jestem jego narzeczoną” – uśmiechnęła się dziewczyna, ale uśmiech nie sięgnął jej oczu. „Alice. Wejdź, skoro już przyszłaś”.
Roman pojawił się w korytarzu – w lekkiej koszuli i dżinsach, taki przystojny i odnoszący sukcesy. Serce matki zamarło – za kogo więc miał się ożenić?
„Och, czy wy już się znacie?” Spróbował przytulić matkę, ale ona się odsunęła.
„Jeśli można to nazwać znajomością” – wycedziła Larisa Olegovna przez zaciśnięte zęby.
- Mamo, wejdź. Alicja przygotowała przepyszną kolację.
— Mam nadzieję, że bez twoich zagranicznych przypraw? Mam zapalenie błony śluzowej żołądka.
„Nie martw się” – powiedziała Alicja, kierując się w stronę kuchni. „Wzięłam pod uwagę wszystkie możliwe problemy zdrowotne. W twoim wieku to ważne”.
Roman kaszlnął:
- Alicja…
- Co? Okazuję zaniepokojenie.
Larisa Olegovna zacisnęła zęby. Ten wieczór zapowiadał się bardzo, bardzo długo.
W kuchni Roman posadził matkę na czele stołu. Alice rozstawiła talerze – białą porcelanę ze złotą obwódką.
„Co za interesujący zestaw” – Larisa Olegovna nie mogła się powstrzymać od powiedzenia. „Antyk?”
„A to?” Alicja odstawiła sosjerkę. „Z pchlego targu. Uwielbiam takie miejsca; można tam znaleźć tyle niezwykłych rzeczy”.
„Z pchlego targu?” Larisa Olegovna zacisnęła usta. „A ja myślałam, że to jakaś rodzinna pamiątka”.
„Nie” – Alicja wzruszyła ramionami. „Nie mam żadnych rodzinnych pamiątek”.
— Co masz na myśli mówiąc „nie”? A rodzice…
„Mamo” – przerwał Roman – „nie róbmy tego teraz”.
— A kiedy? Muszę wiedzieć, do jakiej rodziny się wybierasz…
„Nie mam żadnej rodziny” – warknęła Alicja. „Dorastałam w sierocińcu. Masz jeszcze jakieś pytania?”
Zapadła cisza. Larisa Olegovna spojrzała na syna z zakłopotaniem. Nalewał wino do kieliszków, starannie unikając jej wzroku.
- Przepraszam, nie wiedziałem…
„Oczywiście, że nie wiedziałeś” – Alicja położyła na stole talerz z mięsem. „Nawet nie zapytałeś. Od razu uznałeś, że się nie nadaję”.
- Tego nie powiedziałem!
— Czy to nie to, co miałaś wypisane na twarzy, kiedy zobaczyłaś moje tatuaże?
„Alice” – Roman położył jej dłoń na ramieniu. „Zjedzmy po prostu kolację, dobrze?”
„Oczywiście” – uśmiechnęła się do niego. „Mam nadzieję, że wszystkim się spodoba”.
Larisa Olegovna patrzyła, jak jej syn pomaga tej… tej dziewczynie nakładać jedzenie na talerze. Sposób, w jaki się do niej uśmiechał, sposób, w jaki odgarniał jej z twarzy niesforny kosmyk włosów. Pamiętała, jak ojciec Romy uśmiechał się właśnie w ten sposób – te same dołeczki, to samo spojrzenie…
„Co robisz?” zapytała, próbując rozładować sytuację.
— Rysuję.
— Co masz na myśli mówiąc… artysta?
— Mam na myśli ilustratora. Mam własną galerię internetową.
— I dużo za to płacą?
- Wystarczająco dużo, żeby nie myśleć o pieniądzach.
„Ale to nic poważnego!” Larisa Olegovna odłożyła widelec. „Dziś są rozkazy, a jutro ich nie ma. Potrzebujesz stabilizacji, zwłaszcza jeśli zakładasz rodzinę”.
- Mama!
— A co z mamą? Mówię prawdę! Córka mojej przyjaciółki…
„Który z nich jest księgowym?” przerwała Alicja. „A który jest kierownikiem? Cóż, mój roczny dochód jest wyższy niż ich razem wzięte. Nie potrzebuję biura i nie mam szefa, który by nade mną wisiał”.
— Ale wszystko jest w internecie! A co, jeśli internet przestanie działać?
Alicja wybuchnęła śmiechem:
„A co, jeśli spadnie meteoryt? Wiesz, Lariso Olegovno, myślałam, że nauczyciele matematyki mają większą wiedzę o współczesnym świecie”.
„Gdzie…” Larisa Olegovna spojrzała na syna ze zmieszaniem. „Powiedziałeś mi?”
„Nie” – Alicja wstała od stołu. „Właśnie wyszukałam w Google. Wiesz, w internecie można znaleźć mnóstwo ciekawych rzeczy. Na przykład o tym, jak przez piętnaście lat uczyłaś w liceum fizyki i matematyki. Jak otrzymałaś certyfikat za szkolenie zwycięzców olimpiady. Jak potem odeszłaś, bo…”
„Dość” – przerwał mu ostro Roman. „Alice, nie rób tego”.
Larisa Olegowna zbladła. Przypomniała sobie tamten rok – trudny rozwód Swietłany, jej najlepszej przyjaciółki i dyrektorki liceum, skandal, list rezygnacyjny…
„Myślisz, że tylko ty potrafisz zbierać informacje o ludziach?” Alice skrzyżowała ramiona, a tatuaże na jej przedramionach zdawały się ożywać. „Spędziłam trzy dni czytając fora twoich byłych uczniów. Wielu wciąż cię pamięta. Zwłaszcza Sasza Nikitin, który…”
„Przestań!” Roman uderzył dłonią w stół. Kieliszki zabrzęczały. „Zgodziliśmy się”.
- Nie, to ty to zorganizowałeś. Ja tylko zgodziłem się na tę kolację.
Larisa Olegovna powoli wstała:
— Więc tak to jest? Grzebanie w czyjejś przeszłości?
„A ty wolisz oceniać ludzi, nawet ich nie znając?” Alicja pochyliła się do przodu. „«Niepoważna praca», «niestabilny dochód»… A ty? Skończyłaś szkołę i gdzie teraz uczysz? Nigdzie! Siedzisz w domu i wychowujesz syna, który już dawno jest dorosły”.
„Alice!” Roman złapał ją za rękę. „Dość”.
„Nie, pozwól jej mówić” – Larisa Olegovna wyprostowała się dumnie. Perłowa broszka na klapie marynarki błyszczała matowo. „Niech nam opowie, jak wyobraża sobie nasze przyszłe życie. Z tatuażami, piercingiem i… całą tą swoją sztuką”.
„Właśnie o tym mówię” – powiedziała Alicja, uwalniając rękę. „Nawet nie widziałaś moich prac. Nie wiesz, czym się zajmuję. Ale już uznałaś, że to nic poważnego. Wiesz, ile jest wart mój najnowszy obraz?”
— A co mają z tym wspólnego pieniądze?
— A poza tym! Boisz się tego, prawda? Że twój syn zwiąże się z dziewczyną z domu dziecka? Bez „porządnej” rodziny, bez „stabilnej” pracy…
- Chcę dla niego jak najlepiej!
— A pytałeś, czego chce?
Stali naprzeciwko siebie – wysoka, rudowłosa dziewczyna w szmaragdowej sukni i niska, siwowłosa kobieta w eleganckim garniturze. Roman spoglądał to na jedną, to na drugą.
„Mamo” – powiedział w końcu. „Kocham ją”.
Larisa Olegovna wzdrygnęła się, jakby dostała policzek.
— Kocham Alicję. I poślubię ją, nawet jeśli ty będziesz temu przeciwny.
- Ale ty nie wiesz…
„Wiem” – powiedział, stając obok Alice i obejmując ją ramieniem. „Wiem, że jest utalentowaną artystką. Że połowę swoich zarobków oddaje sierocińcom. Że jej tatuaże to historia jej życia, a nie tylko zdjęcia. I że nigdy cię nie zdradzi ani nie porzuci w potrzebie”.
Larisa Olegovna poczuła gulę w gardle. Jej syn spojrzał na nią tym samym upartym spojrzeniem, jakim kiedyś patrzył na nią jego ojciec.
„No cóż” – wyprostowała ramiona. „Widzę, że podjąłeś decyzję”.
- Tak, mamo. Już zdecydowałem.
- No to… nie mam tu nic do roboty.
Skierowała się do wyjścia. Na korytarzu wyjęła z torebki lusterko i przetarła oczy chusteczką. Kątem oka zobaczyła, jak Alice szepcze coś do Romana, który pokręcił głową.
„Zabiorę cię tam” – jej syn zrobił krok w jej stronę.
- Nie ma potrzeby. Zrobię to sam.
Już przy drzwiach się odwróciła:
- Wiesz, twój ojciec też nigdy nie słuchał rad innych ludzi.
- I postąpił słusznie.
Drzwi się zamknęły. Larisa Olegovna powoli zeszła po schodach. Na zewnątrz mżył deszcz. Wyjęła telefon i wybrała numer.
„Nina? To katastrofa. Nie, taka synowa nam nie służy. Zrehabilituję ją…”
„Lar, może nie powinniśmy?” Nina Pietrowna postawiła filiżankę herbaty przed przyjaciółką pół godziny później. „Pamiętasz, jak to się skończyło ostatnim razem?”
„Ostatnim razem sytuacja była inna” – Larisa Olegovna nerwowo postukała palcami w stół. „Przynajmniej tamta dziewczyna pochodziła z porządnej rodziny. A ta? Dziewczyna z sierocińca, cała w makijażu, bezczelna…”
— Jej syn ją kocha.
„Synu!” prychnęła Larisa Olegovna. „Co on wie? Zobaczył ładną buzię…”
- Piękny?
„No cóż…” Larisa Olegovna zawahała się. „Byłabym, gdyby nie te… jej ozdoby. I jej osobowość! Wyobraź sobie, dowiedziała się o mnie wszystkiego z internetu! O szkole, o tym incydencie z Nikitinem…”
— Co w tym złego? Wszyscy to teraz robią.
- Ale nie po to, żebyś mi to później wciskał do twarzy!
Dzwonek telefonu przerwał ich rozmowę. Larisa Olegovna spojrzała na ekran:
„Roma” – wzięła głęboki oddech i przyjęła wyzwanie. „Tak, synu?”
- Mamo, musimy porozmawiać.
„O czym?” Starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie.
— Wiesz, o co mi chodzi. A co do wieczora…
— A jak minął wieczór? Myślę, że wszystko poszło wspaniale. Zwłaszcza ta część o mojej przeszłości.
- Mamo, przestań. Alicja tylko się broniła.
— Bronisz się? Przed czym, jeśli mogę zapytać?
„Z twojego osądu! Nawet nie próbowałeś jej poznać. Zacząłeś od razu: praca jest błaha, dochody niestabilne…”
- Co, czy się mylę?
„Nie!” – rozległo się ciężkie westchnienie w telefonie. „Mamo, ona zarabia więcej ode mnie. Ma wystawy na całym świecie. Kolekcjonerzy kupują jej prace”.
„Roman” – Larisa Olegovna zniżyła głos. „Czy kiedykolwiek pomyślałeś, że ona… no cóż… poluje na twoje pieniądze?”
- Co?!
- No cóż, pomyślcie: dziewczyna z sierocińca, bez rodziny, bez plemienia…
„Mamo” – głos syna stał się lodowaty. „Jeśli natychmiast nie przestaniesz, po prostu się rozłączę. I nie będziemy już rozmawiać. W ogóle”.
- Romoczka…
— Mówię poważnie. Albo zaakceptujesz mój wybór, albo… albo koniec.
Linia zaczęła dzwonić. Larisa Olegovna powoli opuściła słuchawkę.
„Co on powiedział?” Nina Pietrowna podeszła bliżej.
„Mówi, że albo zaakceptuję jego wybór, albo…” nie dokończyła.
„Może naprawdę powinnam to zaakceptować? Skoro on już podjął taką decyzję…”
„Nie” – Larisa Olegovna wstała stanowczo. „Musimy działać. Masz jeszcze numer telefonu Mariny? Tej, która pracuje w salonie ślubnym?”
- Po co ci to?
„Dowiem się, jakie są aktualne trendy, co noszą porządne panny młode. Potem pójdę do Give Roche, niech polecą jakieś porządne kosmetyki. A poza tym…”
- Lar, co planujesz?
„Nie rozumiesz? Musimy doprowadzić dziewczynę do porządku. Nie możemy mieć takiego ślubu!”
— Czy ona wie o twoich planach?
„Tak będzie” – uśmiechnęła się Larisa Olegovna. „Już niedługo”.
Trzy dni później Larisa Olegovna stała w drzwiach mieszkania syna z dużą paczką w dłoniach. Tym razem drzwi otworzył Roman.
- Mamo? Czemu nie zadzwoniłaś?
„Co, nie mogę?” Wślizgnęła się do korytarza. „Postanowiłam wpaść i przyniosłam prezenty”.
Z biura dobiegł głos Alicji:
- Kto tam, Rom?
- Moja matka.
Chwila ciszy. Potem dźwięk odsuwanego krzesła.
Alicja pojawiła się w drzwiach, ubrana w luźny T-shirt z angielskimi hasłami i dżinsy z dziurami na kolanach. Włosy miała związane w luźny kucyk, a na twarzy nie było śladu makijażu. Jedynie tatuaże na ramionach wciąż przyciągały jej wzrok.
„Dzień dobry” – skinęła głową. „Przepraszam, pracuję”.
„Och, w samą porę!” – uśmiechnęła się Larisa Olegovna. „Właśnie szłam na zakupy. Znalazłam tyle ciekawych rzeczy! Spójrzcie…”
Zaczęła wyjmować pudełka z torby.
„To jest podkład – całkowicie zakrywa wszelkie… niedoskonałości skóry. A to paleta cieni do powiek, bardzo subtelne odcienie. I szminka, naturalny róż…”
„Mamo” – Roman zmarszczył brwi. „Co robisz?”
— Co masz na myśli? Pomagam! Dziewczyna musi wyglądać schludnie. Zwłaszcza na weselu.
Alicja powoli podeszła. Podniosła jedno z pudełek i obróciła je w dłoniach.
— „Rysunki skóry”? Masz na myśli moje piegi?
— Co mają z tym wspólnego piegi? Mówię o tych wszystkich… rysunkach. Trzeba je jakoś ukryć. To niemożliwe…
„Czego nie możesz?” Alicja zmrużyła oczy. „Nie możesz być sobą?”
- Alicjo, dziewczyno, zrozum…
„Nie jestem dziewczyną. I nie mów mi, jak mam wyglądać”.
— Ale ty jesteś panną młodą! Musisz jej sprostać…
„Co?” Alicja cofnęła się o krok. „Twoje pojęcie przyzwoitości?”
— Społeczeństwo ma pewne standardy…
— Jakie towarzystwo? Koleżanki z pokoju nauczycielskiego? A może sąsiedzi z budynku?
„Mamo” – Roman położył rękę na ramieniu Alicji. „Dlaczego po prostu nie weźmiesz tych wszystkich… kosmetyków i nie pójdziesz do domu?”
„Co masz na myśli?” Larisa Olegovna zmieszana rozejrzała się po pudełkach rozrzuconych na stole. „Ale starałam się dla ciebie jak mogłam! Chciałam tego, co najlepsze!”
„Lepiej dla kogo?” – zapytała cicho Alicja. „Dla mnie? Czy dla twojego wyobrażenia o tym, jaka powinna być żona twojego syna?”
- Nie rozumiesz…
„Nie, nie rozumiesz. Nie jestem lalką, którą możesz przebierać i malować. Jestem żywą osobą. Z własną historią, własnym charakterem, własnym stylem. I wiesz co?” Podniosła głos. „Jestem dumna ze swoich tatuaży. Każdy z nich jest częścią mojego życia”.
- Ale…
„Ten” – Alicja podwinęła rękaw, odsłaniając wzór na przedramieniu – „zrobiłam go, sprzedając swój pierwszy obraz. A ten” – wskazała na kwiat na nadgarstku – „jest ku pamięci jedynego nauczyciela, który we mnie wierzył. Który powiedział, że nie liczy się wygląd – liczy się to, co w środku”.
Larisa Olegovna milczała, patrząc na misterny rysunek.
„A tutaj” – Alicja przesunęła palcem po ozdobnym napisie na lewym przedramieniu – „znajdują się imiona dzieci, którym moje obrazy pomogły przezwyciężyć choroby. Przez trzy lata pracowałam jako arteterapeutka na oddziale onkologicznym”.
Larisa Olegovna poczuła, że jej usta drżą zdradziecko:
— W którym? Czy dobrze usłyszałem?
— Tak. Wiesz, tam są wyjątkowe dzieci. Nie myślą o tym, jak inni wyglądają. Dla nich ważniejsze jest to, co ktoś robi, jak go traktuje.
„Mamo” – powiedział cicho Roman – „nigdy nie pytałaś, gdzie się poznaliśmy”.
- A gdzie?
— W szpitalu. Napisałam dla nich program do śledzenia oddawania krwi. A Alicja…
„I rysowałam z dziećmi” – przerwała Alicja. „I wiesz co? Kiedy przykute do łóżka dziecko nagle zaczyna się uśmiechać, patrząc na twoje rysunki, to jest warte wszystkich spojrzeń z ukosa na świecie”.
Larisa Olegovna opadła na krzesło. Po raz pierwszy od dawna nie wiedziała, co powiedzieć.
„Myślisz, że nie rozumiem twoich obaw?” Alicja usiadła obok niej. „Oczywiście, nie wyglądam na idealną synową. Nie mam prestiżowego dyplomu, nie mam „odpowiedniej” rodziny, nie mam tego ogłady, którą uważasz za konieczną. Ale mam coś jeszcze”.
- A co dalej?
— Miłość do syna. I chęć uczynienia go szczęśliwym.
„Ona naprawdę jest wyjątkowa, mamo” – Roman położył dłonie na ramionach Alice. „Pamiętasz, jak zawsze mówiłaś, że wygląd może mylić? Że najważniejsza jest dusza?”
„Mówiłam ci” – szepnęła Larisa Olegovna.
- Więc dlaczego teraz…
„Bo się boję!” – wyrzuciła nagle z siebie. „Boję się, że zwiążesz swoje życie z mężczyzną, którego nie rozumiem. Że odejdziesz do innego świata, gdzie będę obca”.
„Lariso Olegovno” – Alicja pochyliła się do przodu, a w jej zielonych oczach błysnęło coś na kształt współczucia. „Czy kiedykolwiek myślałaś o tym, żeby po prostu… poznać ten świat?”
— W moim wieku?
— A co ma z tym wspólnego wiek? Chcesz, żebym pokazał ci moją pracownię? Opowiedział, jak powstają obrazy? Przedstawił ci moich uczniów?
— Ze studentami?
— Tak, mam pracownię. Uczę dzieci rysunku. I wiesz, wśród nich są bardzo utalentowani matematycy. Tak jak ty kiedyś…
Tydzień później Larisa Olegovna stanęła przed niepozornymi drzwiami starego budynku w centrum miasta. Na szyldzie widniał napis: „A.M. Art Studio”.
„Zmieniłeś zdanie?” zapytał Roman, stojący obok.
„Co jeszcze mogę zrobić?” Wygładziła kurtkę. „Skoro już mnie zaprosiłeś…”
Drzwi się otworzyły i z wnętrza dobiegł potok dziecięcych głosów:
— Alisa Maximovna! Patrz, co stworzyłam! — I skończyłam tego dinozaura! — Czy mogę dostać jeszcze trochę czerwonej farby?
Larisa Olegovna zatrzymała się w drzwiach. Przestronny pokój z wysokim sufitem był zalany słońcem wpadającym przez ogromne okna. Wzdłuż ścian stały sztalugi, na których pracowały dzieci w różnym wieku. Na ścianach wisiały obrazy – jasne, niezwykłe i przyciągające wzrok.
Alicja stała pośrodku sali, otoczona uczniami. Ubrana w prosty czarny sweter i dżinsy, z włosami spiętymi w wysoki kucyk, wyglądała zupełnie inaczej – nie była już tą samą bezczelną dziewczyną z ich pierwszego spotkania.
„O, przyszedłeś!” – uśmiechnęła się. „Wejdźcie. Chłopaki, poznajcie matkę Romana Andriejewicza, ona…”
„Nauczyciel matematyki!” wykrzyknął piegowaty chłopiec, około dwunastu lat. „Znam cię, uczyłeś w czterdziestym drugim liceum. Mój brat tam się uczył!”
„Naprawdę?” Alicja uniosła brew. „A jak się uczyłaś?”
— Mówi, że byli surowi, ale dobrze wszystko wyjaśnili.
Larisa Olegovna poczuła, jak jej policzki nabierają rumieńców:
- No cóż, oni nadal pamiętają…
„Alisa Maksimovna” – wtrąciła dziewczyna z zabawnymi warkoczykami – „czy to prawda, że wychodzisz za mąż?”
- To prawda, Masza.
„I teraz będziesz spędzał z nami mniej czasu?” – zapytał ktoś smutno z najdalszego kąta.
„O nie!” zaśmiała się Alicja. „Nigdzie się nie wybieram. Będę tylko z Romanem Andriejewiczem. On, nawiasem mówiąc, może cię nauczyć rysować na komputerze”.
„Naprawdę?” Dzieci natychmiast otoczyły Romana. „A co z modelami? A co z tworzeniem gier?”
„Dobra” – Alicja klasnęła w dłonie – „wszyscy do pracy! Mamy dziś ważnego gościa. Pokażmy Larisie Olegovnie, czego się nauczyliśmy!”
Dzieci pobiegły na swoje miejsca. Alicja zwróciła się do teściowej:
„Wejdź, pokażę ci studio. To nasza młodsza grupa, 10-12 lat. A tam, w sąsiednim pokoju, uczą się starsi”.
Szli powoli wzdłuż ścian, oglądając dzieła. Larisa Olegovna zatrzymała się przed jednym obrazem – jasnym, z niezwykłymi geometrycznymi detalami.
„Piękne, prawda?” zapytała cicho Alicja. „Narysował je Misza, ten sam chłopak, który cię rozpoznał. Ma niesamowite wyczucie proporcji. I jest dobry z matematyki”.
— Dlaczego jest tutaj, a nie w szkole artystycznej?
Alicja milczała:
„Wiesz… nie wszystkie dzieci pasują do systemu. Niektóre potrzebują innego podejścia, innej atmosfery. Tutaj mogą być sobą”.
„Bądź sobą…” – powtórzyła zamyślona Larisa Olegovna, patrząc na obrazy. „Jak się masz?”
Alicja się odwróciła:
- Co?
„Ty też… byłeś sobą. A ja próbowałem cię zmienić. Nawet nie pytałem, po co te tatuaże, po co ten styl…”
– Hej, Aliso Maksimowna! – krzyknął Misza. – Mogę ci pokazać ten projekt? No, który jest dla szpitala?
„Jaki projekt?” zapytała ciekawie Larisa Olegovna.
Alicja wzięła z półki duży folder:
— Z dziećmi przygotowujemy mural do działu dziecięcego. Chcesz go zobaczyć?
Szkice były niesamowite – jasne, życzliwe i pełne życia. Wzory matematyczne przekształciły się w kwiaty, cząsteczki chemiczne w zabawne zwierzęta.
„To jest…” Larisa Olegovna poprawiła okulary. „To jest wzór złotego podziału, prawda?”
„Aha!” Misza podskoczył. „I ciąg Fibonacciego. Alisa Maksymiwna powiedziała, że piękno jest zawsze matematyczne”.
„Wiesz” – uśmiechnęła się Alice – „może powinnyśmy połączyć siły? Twoje doświadczenie w nauczaniu i moje podejście do sztuki…”
Larisa Olegovna podniosła wzrok znad szkiców. Przed nią stała nie tylko dziewczyna z tatuażami, ale osoba, która odnalazła swoją drogę i pomagała innym odnaleźć ich własną.
„Może…” Zdjęła okulary i przetarła szkła. „Może masz rację. Ale pod jednym warunkiem.”
- Jakiego rodzaju?
— Może trochę luźniej? Przecież jesteśmy teraz rodziną…
Miesiąc później, na otwarciu wystawy na oddziale dziecięcym szpitala Nina Pietrowna nie mogła odnaleźć swojej przyjaciółki.
„Gdzie jest Larisa?” zapytała Romana.
- Ach, są z Alicją w sąsiednim budynku. Omawiają nowy projekt.
— Jaki inny projekt?
— Matematyka. Mama będzie uczyć geometrii, a Alisa rysunku. Wyobraź sobie, że już podzieliliśmy się na dwie grupy.
Nina pokręciła głową:
— Pamiętasz, jak to się wszystko zaczęło? „Taka synowa nam nie służy, będę ją reedukować”.
Roman zaśmiał się:
— Tak. I w końcu oboje mnie reedukowali. Wczoraj kazali mi pomalować ścianę w pracowni.
- Ale mama jest szczęśliwa.
„Oczywiście. Mówi, że w końcu znalazła swoje miejsce. I wiesz co?” Zniżył głos. „Potajemnie powiedziała, że też chce sobie zrobić tatuaż”.
- Pospiesz się!
— Mała, na nadgarstku. Wzór złotego podziału.
— A co z Alicją?
— A co z Alicją? Mówi, że najważniejsze, żeby płynęła prosto z serca.