Czy uważasz, że to ludzkie, że ciągle płaczę, o wszystkim podejmuję decyzje, dźwigam ten ciężar, a ty to wykorzystujesz, jakby tak miało być?
Dzisiaj znowu wyjąłem portfel w supermarkecie.
Aleksiej stał nieopodal, oglądając gumę do żucia leżącą na ladzie przy kasie. Jego dłonie spoczywały spokojnie na wózku, a wzrok błądził gdzieś po wystawie słodyczy, jakby cała sprawa go nie dotyczyła.
Kasjer jak zwykle naliczał nasze zakupy: warzywa sałatkowe, chleb, ulubiony ser Aleksieja, który kosztował prawie dwa razy więcej niż zwykle, mięso na tydzień…
„Trzy tysiące osiemset pięćdziesiąt rubli” – oznajmiła, a ja machinalnie podałem jej kartę.
Znajomy ruch. Aż za dobrze znany.
„Marin, napij się jeszcze gumy” – Aleksiej skinął głową w stronę lady, uśmiechając się tym szczególnym uśmiechem, który kiedyś sprawiał, że uginały mi się kolana. „Lubię miętę”.
Dodałam gumę do żucia do listy zakupów. Kolejne pięćdziesiąt rubli to kropla w morzu potrzeb. Nie chodziło o pieniądze. Chodziło o to, że przez te dwa lata, które spędziliśmy razem, ta scena powtarzała się z przygnębiającą regularnością. Zmieniały się tylko ilości i asortyment produktów.
Torby były ciężkie. Aleksiej wziął dwie, a ja resztę. W drodze do domu opowiadał o swoim przyjacielu Michałku, który niedawno otworzył warsztat samochodowy.
„Wyobrażasz sobie, jaki z niego wspaniały facet! W dzisiejszych czasach, żeby odważyć się założyć własny biznes…” Jego głos był pełen szczerego podziwu.
„Nie chciałbyś?” – zapytałem ostrożnie. „Masz duże doświadczenie w naprawach…”
„Marin, o czym ty mówisz?” Zaśmiał się. „Jaki interes prowadzisz w wieku sześćdziesięciu trzech lat? Czasy są teraz ciężkie. Za dwa lata przechodzę na emeryturę…”
Milczałam. Przez ostatnie sześć miesięcy każda rozmowa o pracy, pieniądzach czy planach na przyszłość kończyła się tak samo: „Czasy są ciężkie”. Jakby to wyjaśniało, dlaczego czynsz, rachunki za telefon i internet, zakupy spożywcze, prezenty urodzinowe dla wnuków – wszystko to opłacałam ja. Pięćdziesięcioośmioletnia kobieta, której pensja księgowej nie wystarczała na luksus.
W domu rozpakowywałam zakupy, a w głowie wciąż odtwarzała mi się moja niedawna rozmowa ze Swietą. Siedziałyśmy w jej kuchni, a mieszając herbatę, nagle zapytała:
- Marin, czy kiedykolwiek pomyślałeś, że wspierasz dorosłego mężczyznę?
„Swieta, co ty mówisz?” – oburzyłem się wtedy. „Aleksiej… to dobry facet. Troskliwy. Tak, teraz nie radzi sobie najlepiej w pracy, ale…”
„Troskliwy?” Swietłana uniosła brew. „Twoim kosztem? Minęły już dwa lata, moja droga. Nawet nie podziękował, widzę.”
Zbyłam to machnięciem ręki, ale słowa mojej przyjaciółki utkwiły mi głęboko w pamięci. I teraz, układając zakupy na półkach, nagle złapałam się na myśli: kiedy ostatni raz Aleksiej powiedział „dziękuję”? Nie za obiad czy wyprasowaną koszulę, ale za wsparcie finansowe, które już dawno przestało być tymczasowe?
Drzwi wejściowe zatrzasnęły się – Aleksiej wyszedł zapalić. Na stole leżała nowa paczka miętowych gum do żucia. Spojrzałem na paczkę i coś we mnie niemiło zadrżało. Wyglądało na to, że Swieta miała rację. Rzeczywiście pojawiły się między nami pierwsze pęknięcia i nie miało to nic wspólnego z pieniędzmi.
Wszystko zaczęło się od rachunku za czynsz. Zazwyczaj po prostu płaciłem rachunki, nie zwracając na nie większej uwagi, ale tym razem kwota była znacząca – firma energetyczna podniosła stawki.
„Lyosha” – zawołałem, trzymając kartkę z liczbami, od której zakręciło mi się w głowie. „Czynsz za mieszkanie już wpłynął… Może podzielimy się na pół?”
Siedział na krześle, pochłonięty przewijaniem telefonu. Nawet nie podniósł wzroku na moje słowa:
„Marish, dlaczego znowu to zaczynasz?” W jego głosie pobrzmiewała znajoma nuta zmęczenia irytacji. „Takie drobiazgowe kalkulacje nie powinny istnieć między ludźmi, którzy się kochają. Znasz moją sytuację”.
Wiedziałem. Wiedziałem od dwóch lat. Chwilowe trudności, które jakimś sposobem stały się trwałe.
„Ale osiem tysięcy to nie jest mała kwota” – mój głos się załamał. „A w zeszłym miesiącu było ich sześć…”
„Co powinniśmy zrobić?” W końcu oderwał wzrok od telefonu. „Ceny rosną. Może powinniśmy poszukać innego mieszkania? Czegoś tańszego?”
Zamarłam. Mieszkanie było moje, odziedziczone po matce. Czy on naprawdę kazał mi się wyprowadzić, bo media były za drogie? Za które, nawiasem mówiąc, i tak płacę…
„Nie” – pokręciłem głową, składając paragon. „Spokojnie, damy radę”.
Tego wieczoru Sveta zadzwoniła i zaprosiła mnie do kawiarni. Chciałem odmówić – miałem inne zajęcia – ale nalegała: „Chodźmy na spacer, zaczerpnijmy świeżego powietrza. Utknąłeś kompletnie w swoim biurze księgowym”.
W kawiarni było ciepło i pachniało wanilią. Zamówiliśmy cappuccino i ciastka. Z przyzwyczajenia sięgnęłam po torebkę, gdy przyniesiono rachunek, ale Sveta stanowczo odepchnęła moją rękę.
- Leczę cię.
„No, daj spokój” – powiedziałem zdezorientowany. „Mam…”
„Wiem, że jest” – uśmiechnęła się. „Ale czasami tak miło jest po prostu przyjąć opiekę. Poczuć, że ktoś o tobie myśli. Że jesteś czymś więcej niż tylko portfelem na nogach”.
Zamarłem z szeroko otwartymi ustami. „Portfel na nogach” – te słowa uderzyły mnie w trzewia swoją prostotą i precyzją.
„Marin” – Swieta przykryła moją dłoń swoją. „Widzę, jak bardzo się zmieniłeś przez te dwa lata. Gdzie się podziała ta kobieta, która podróżowała, chodziła do teatru i kupowała sobie piękne sukienki?”
– Lesha przechodzi teraz trudny okres…
„Dwa lata, przyjacielu. Ten okres trwa już dwa lata. A ty wciąż go usprawiedliwiasz, zaciskasz pasa i… po co? Żeby mógł siedzieć cicho w domu i opowiadać o „ciężkich czasach”?”
Milczałam, mieszając zimną kawę. Obrazy przelatywały mi przed oczami: zakupy spożywcze, podczas gdy Aleksiej wybierał gumę; płacenie rachunków, podczas gdy on opowiadał o „drobnych kalkulacjach”; wydanie połowy mojej premii w zeszłym miesiącu na prezent dla wnuczki…
„Pamiętasz” – powiedziała nagle Swieta – „jak w zeszłym roku chciałaś zapisać się na kurs angielskiego?”
Pamiętam. Oczywiście, że pamiętam. Aleksiej powiedział wtedy: „Po co ci to w naszym wieku? Wybierzmy się nad morze”. Sam też zapłaciłem za tę wycieczkę.
„Wiesz, co mnie najbardziej zadziwia?” Swieta podeszła bliżej. „On nawet nie mówi „dziękuję”. Uważa wszystko, co robisz, za pewnik”.
„Nie powinno być żadnych kalkulacji między ludźmi, którzy kochają…” Jego słowa rozbrzmiewały mi w głowie. Ale czy powinna być wdzięczność? Czy powinno być chociaż zrozumienie, że nie muszę tego wszystkiego robić?
Wróciłem do domu w rozsypce. Aleksiej siedział przed telewizorem, oglądając mecz piłki nożnej. Nawet się nie odwrócił, kiedy wszedłem. Na stoliku obok niego leżało puste opakowanie po tej samej miętowej gumie do żucia – drobny dowód mojej hojności i jego… jego czego? Miłości? Wygody?
Poszłam do łazienki i odkręciłam wodę, żeby nie słyszeć telewizora. W lustrze odbijała się zmęczona kobieta o matowych oczach. Gdzieś w ciągu ostatnich dwóch lat zatraciłam się, zatraciłam w trosce o mężczyznę, który uważał tę troskę za rozsądną.
Nadszedł czas na zmianę. Ale co? I co najważniejsze, jak?
W piątek wieczorem Aleksiej zaproponował pójście do restauracji. Byłem zaskoczony – zazwyczaj to ja przejmowałem inicjatywę.
„Dawno nie byliśmy na mieście” – powiedział, obejmując mnie ramieniem. „Ta nowa restauracja nad brzegiem morza, co?”
Skinęłam głową, próbując stłumić drżenie nerwowe. Cały dzień myślałam o rozmowie ze Swietą, o swoim odbiciu w lustrze, o rachunkach i czekach, które sumiennie płaciłam przez te wszystkie miesiące. Coś we mnie pękło i domagało się reszty.
Restauracja okazała się przytulna, z widokiem na rzekę. Aleksiej był w dobrym humorze, opowiadając o swoim przyjacielu Michału, który niedawno zatrudnił kolejnego mechanika do swojego warsztatu samochodowego.
„Wyobraź sobie, lista oczekujących jest już długa na dwa tygodnie!” – wskazał gestem, wyjaśniając. „Misza mówi, że jeśli tak dalej pójdzie, będziemy musieli się powiększyć”.
Spojrzałam na niego i pomyślałam: dlaczego tak bardzo inspirują go sukcesy innych ludzi, a nic nie motywuje go do zmiany własnego życia?
„Nie chciałbyś do niego pójść?” – zapytałem, popijając wino. „Jesteś świetnym mechanikiem”.
„No, daj spokój” – machnął ręką. „W moim wieku jest już za późno, żeby cokolwiek zmienić. A teraz nadszedł czas…”
„Trudne?” – przerwałem. Po raz pierwszy od dawna w moim głosie zabrzmiała nuta goryczy.
Aleksiej uniósł brwi ze zdziwienia: „Co się stało?”
Kelner przyniósł danie główne. Jedliśmy w milczeniu. Czułam, jak narasta we mnie determinacja. Kiedy przyniesiono rachunek, nie sięgnęłam po torebkę. Aleksiej spojrzał z oczekiwaniem na skórzany folder z paragonem, ale po raz pierwszy od dawna po prostu usiadłam i czekałam.
Zapadła niezręczna cisza. Zaczął się wiercić na krześle, a na jego twarzy malowało się wyraźne napięcie.
„Marin” – powiedział w końcu, a jego głos nabrał pochlebczego tonu. „Chyba zostawiłem portfel w domu…”
„Nie, nie zrobiłem tego” – powiedziałem cicho. „Widziałem, że schowałeś to do kieszeni kurtki”.
Zamarł, w jego oczach pojawił się błysk paniki.
„Testujesz mnie?” Jego głos stał się bardziej szorstki. „Co to za gierki?”
„To nie są gierki, Lyosha. To życie. Nasze wspólne życie, w którym z jakiegoś powodu zawsze płaczę, a ty… po prostu to wykorzystujesz”.
„Co masz na myśli mówiąc »wykorzystując mnie«?” Podniósł głos i kilka osób przy sąsiednich stolikach odwróciło się. „Znasz moją sytuację! Myślałem, że jesteśmy razem, że jesteśmy rodziną!”
„Rodzina to wtedy, gdy jesteśmy razem. We wszystkim”. Czułam, że mój głos drży zdradliwie, ale kontynuowałam: „A co z nami? Płacę za czynsz, za zakupy, za prezenty dla twoich wnuków. Płacę nawet za twoją ulubioną gumę do żucia! A ty… kiedy ostatnio powiedziałeś „dziękuję”?”
Aleksiej się zarumienił: „Więc pieniądze są dla ciebie ważniejsze niż uczucia? Myślałem, że jesteś inny…”
„Nie chodzi o pieniądze” – pokręciłam głową. „Chodzi o szacunek. O wdzięczność. O chęć zrobienia czegoś dla osoby, którą kochasz”.
Milczał, wpatrując się w rachunek. Potem gwałtownie wyciągnął portfel, rzucił kilka banknotów na stół i wstał.
„Wiesz co?” Jego głos drżał z bólu i gniewu. „Skoro te kopiejki są dla ciebie takie ważne, proszę bardzo!” Wyciągnął więcej pieniędzy. „Proszę, na wszystkie twoje obiady i kolacje! Na twoje mieszkanie! Na opiekę, którą teraz postanowiłeś okazać!”
Ludzie otwarcie się na nas gapili. A ja siedziałem tam, patrząc na pieniądze rozrzucone na stole, czując dziwną pustkę. Jakby wyssano ze mnie całe powietrze.
„Wychodzę” – warknął. „Jeśli chcesz tylko pieniędzy… Myślałem, że jesteśmy zakochani. A ty… ty po prostu…”
Nie dokończył, odwrócił się gwałtownie i skierował do wyjścia. Patrzyłam, jak odchodzi, i wiedziałam: to jest to, moje „albo”. Albo będę dalej płacić za iluzję związku, albo…
Starannie złożyłem rozsypane przez niego pieniądze, poprosiłem kelnera o rachunek za wino – jedyne, co zamówiłem – i zapłaciłem. Czułem się pusty i lekki w środku, jakbym zrzucił ciężki plecak, który dźwigałem przez dwa lata.
Wychodząc z restauracji, wziąłem głęboki oddech chłodnego, wieczornego powietrza. Gdzieś w oddali, na nabrzeżu, grała muzyka, a na niebie migotały pierwsze gwiazdy. Wyjąłem telefon i wybrałem numer Svety.
Minęły trzy miesiące. Za oknem kwitły bzy – te same, które posadziłam, gdy jeszcze żyła moja mama. Siedziałam w kuchni, popijając poranną kawę i rozmyślając o tym, jakie dziwne jest życie. Czasem trzeba coś stracić, żeby odnaleźć siebie.
Po wieczorze spędzonym w restauracji Aleksiej zebrał swoje rzeczy. W milczeniu złożył koszule i spodnie, po czym wziął maszynkę do golenia z łazienki. Stojąc w drzwiach, powiedział:
– Mam nadzieję, że będziesz zadowolony ze swoich pieniędzy.
Nie odpowiedziałem. Co możesz powiedzieć? Dla niego wszystko, co się wydarzyło, dotyczyło pieniędzy. Dla mnie chodziło o godność.
Pierwszy tydzień był ciężki. Budziłem się w środku nocy, nasłuchując oddechu drugiej osoby z przyzwyczajenia. Gotowałem dla dwóch osób i zauważałem to dopiero, gdy byłem przy kuchence. Wszystko wokół przypominało mi go: kubek z ułamanym uchem, który ciągle chciał skleić, kanapa, na której lubił oglądać mecz, zapach jego wody po goleniu, który wciąż unosił się w łazience.
Sveta dzwoniła codziennie: „Jak się masz? Dasz radę?”
„Trzymam się”, odpowiedziałem i z każdym dniem w tym słowie było coraz więcej prawdy.
Stopniowo zacząłem zauważać zmiany. Miałem więcej pieniędzy w portfelu – okazało się, że wydawałem prawie połowę pensji na nasze „wspólne” wydatki. Miałem więcej czasu dla siebie – nie musiałem już gotować ogromnych obiadów, prać cudzych koszul ani dostosowywać się do cudzych nawyków.
Pewnego ranka obudziłem się i zdałem sobie sprawę, że chcę zmiany. Nie tylko w życiu codziennym, ale i w życiu. Wyciągnąłem starą skarbonkę i policzyłem oszczędności. Miałem ich aż nadto na lekcje angielskiego.
„Zwariowałaś?” – wykrzyknęła z podziwem Swieta, kiedy opowiedziałam jej o swojej decyzji. „W naszym wieku – i Angielką?”
„Czemu nie?” Uśmiechnęłam się, czując, jak rozlewa się we mnie dawno zapomniane ciepło oczekiwania. „Pamiętasz, jak zawsze marzyłam o wyjeździe do Anglii? Żeby zobaczyć te żywopłoty, posiedzieć w prawdziwym pubie…”
„I kup sobie kapelusz taki jak królowa!” dodała ze śmiechem.
Siedzieliśmy w tej samej kawiarni, w której Swieta kiedyś otworzyła mi oczy na mój związek z Aleksiejem. Tylko teraz byłam inna. Nauczyłam się mówić „nie”. Nauczyłam się cenić siebie. Nauczyłam się odróżniać miłość od wygody.
Wczoraj widziałam go w supermarkecie – stał przy kasie z jakąś kobietą. Ona wyjmowała portfel, a on mimochodem zerkał na gumę do żucia leżącą na ladzie. Nie zauważył mnie, ale ja… Czułam tylko wdzięczność. Za lekcję, której mnie nauczył. Za to, że pomógł mi zrozumieć prostą prawdę: miłość mierzy się nie pieniędzmi, ale czynami.
Mój telefon cicho zadzwonił – powiadomienie ze szkoły językowej. Zajęcia zaczynają się za tydzień. Uśmiechnęłam się, wyobrażając sobie naukę nowych słówek, poznawanie nowych ludzi, snucie nowych planów.
Mówią, że nigdy nie jest za późno, żeby rozpocząć nowy rozdział w życiu. Mam pięćdziesiąt osiem lat i w końcu rozpocząłem swój. Bez oglądania się za siebie i na „trudne chwile” innych. Bez prób kupienia miłości. Bez strachu przed samotnością.
Bo lepiej być samemu niż z kimś, kto sprawia, że czujesz się samotny.