— Złożyliśmy pozew o rozwód trzy miesiące temu. Nie jestem już twoją żoną. Dlaczego miałabym po tobie sprzątać?
„Czy trudno ci umyć naczynia? Robisz wszystko celowo, żeby mnie wkurzyć!”
„Słuchaj, śni ci się czasem, że się dusisz? Jakby ściany się zaciskały…”
Wasilina pocierała skronie ze zmęczeniem, patrząc przez okno ośrodka odnowy biologicznej, w którym pracowała jako administratorka.
Angelina, moja przyjaciółka i koleżanka, uniosła brwi ze zdziwienia:
„Nie, śnią mi się różne bzdury. I czemu nagle mówisz o ścianach?”
Wasilina wzruszyła ramionami, niepewna, jak wytłumaczyć to uczucie. Ta ciasna przestrzeń prześladowała ją nie tylko w snach – zadomowiła się w jej duszy, w jej domu. Życie z Matwiejem już dawno stało się klatką o przezroczystych, ale solidnych ścianach. Czekali na rozwód od trzech miesięcy, nadal mieszkając razem, rozdzieleni niewidzialną granicą.
„Och, tylko…” Spojrzała na zegarek. „Muszę iść. Jutro musimy oddać listę obecności, pamiętasz?”
Angelina skinęła głową:
„Pamiętam, pamiętam. Jeśli coś się stanie, zadzwoń do mnie. I nie zwracaj uwagi na koszmary – to tylko nerwy”.
„Gdyby moje nerwy dało się zwinąć w jedną kulę, mogłabym nimi owinąć kulę ziemską” – pomyślała Wasilina, wychodząc na marcową breję. Droga do domu ostatnio zawsze wydawała się zbyt krótka.
Wejście powitało ją zapachem spalenizny i dźwiękiem telewizora grającego w ich mieszkaniu. Wasilina wzięła głęboki oddech, jakby miała zanurkować w wodzie, i przekręciła klucz w zamku.
Matwiej leżał na kanapie pośród chaosu czasopism, okruchów i brudnych naczyń. Telewizor ryczał na cały regulator – jakieś zawody sportowe. Jej mąż – wkrótce były mąż, dzięki Bogu – nawet nie odwrócił głowy w jej stronę.
„Czy mogłabyś chociaż pozmywać naczynia?” zapytała Wasilina zmęczonym głosem, zdejmując buty.
„Nie mogłeś wydawać rozkazów?” mruknął Matwiej, jeszcze bardziej podkręcając głośność.
Wasilina podeszła i wyłączyła telewizor. Jej cierpliwość pękła jak naciągnięta struna.
— Złożyliśmy pozew o rozwód trzy miesiące temu. Nie jestem już twoją żoną. Dlaczego miałabym po tobie sprzątać?
Matwiej zerwał się z sofy. Jego twarz poczerwieniała – znak zbliżających się kłopotów, znany Wasilinie z piętnastu lat małżeństwa.
„Czy trudno ci umyć naczynia? Robisz wszystko celowo, żeby mnie wkurzyć!”
Wasilina zaśmiała się gorzko, bez cienia humoru:
„Posłuchaj siebie! Cały dzień jestem w pracy, wracam do domu, a ty leżysz w swoim chlewie i się do mnie skarżysz!”
„Czyja to wina, że pracujesz? Mogłeś zostać w domu; nie protestowałem!” Matwiej chwycił pilota i włączył telewizor z powrotem, ale jeszcze głośniej.
„A z czego mam żyć? Z twojej pensji, którą przegrywasz na zakładach?” Wasilina znowu wyłączyła telewizor.
Matwiej podskoczył, zaciskając pięści. Jego oczy zwęziły się, a głos niemal podniósł się do krzyku: „Wiesz co?! Po rozwodzie sprzedam swoją część mieszkania Uzbekom! A ty zamieszkasz z nimi! Zobaczymy, jak ci się spodoba!”
Wasilina skrzyżowała ramiona na piersi. Ta groźba, która najwyraźniej miała ją przestraszyć, tylko ją zmęczyła.
— Sprzedałbym to Marsjanom, byleby ciebie tu nie było.
Matwiej zamarł, najwyraźniej nie spodziewając się takiej reakcji. Liczył na łzy, na błagania, a spotkała go obojętność. Zatrzasnąwszy drzwi łazienki, zniknął, a woda niemal natychmiast zaczęła bulgotać.
Wasilina rozejrzała się po ich niegdyś przytulnym salonie. Jedną ścianę pokrywały zdjęcia, które osobiście wybrała i oprawiła, drugą plakaty drużyn sportowych, które przyniósł Matwiej. Podzielony pokój, podzielone życie. Sprzątanie można było zacząć od tego symbolicznego bałaganu.
Tej nocy, leżąc w sypialni, Matwiej spał na kanapie w salonie. Wasilina wpatrywała się w sufit i myślała, że jest gotowa na każdą zmianę. Nic nie mogło być gorsze niż ta tortura życia z mężczyzną, który jej nie szanował.
„Czy tam jest cicho?” zapytała Angelina, wypełniając rejestr gości.
Wasilina się uśmiechnęła. Rozwód został sfinalizowany dwa tygodnie temu, a Matwiej przeprowadził się do brata, zabierając ze sobą swoją cenną kolekcję plakatów i kufli do piwa.
„Wreszcie mogę spać we własnym łóżku, nie myśląc o tym, że w sąsiednim pokoju jest tykająca bomba, gotowa wybuchnąć na każde moje słowo.
„A co z mieszkaniem? Ma udziały, prawda?” Angelina zawsze interesowała się praktyczną stroną rzeczy. „Co on planuje z nim zrobić?”
„Jeszcze nie wiem. Milczy. Na razie wystarczy mi, że zniknął z mojego życia”.
Telefon zadzwonił tak niespodziewanie, że Wasilina podskoczyła. Na ekranie wyświetlił się napis „Matwiej”. Wzięła głęboki oddech i odebrała, przełączając połączenie na tryb głośnomówiący.
- Słucham.
„Wasilina, znalazłem kupców na moją część” – zaczął były mąż bez powitania. „Uzbecy. Rodzina. Wydają się porządni, papierkowa robota w porządku. Pojutrze podpisujemy umowę”.
Wasilina zamarła. Myślała, że to tylko groźba rzucona w ferworze kłótni.
- Mówisz poważnie?
— Oczywiście. Dają dobre pieniądze, ale potrzebuję pieniędzy na wkład własny. Chcę kupić mieszkanie w nowej dzielnicy.
Angelina, która słyszała całą rozmowę, szeroko otworzyła oczy i rozpaczliwie zaczęła machać rękami.
„Mateuszu, ale my…” Wasilina nie zdążyła dokończyć.
„Co? Boisz się mieszkać z żółtkami? Ale sam to mówiłeś – nawet jeśli to byli Marsjanie!” – w jego głosie słychać było złośliwość. „Pojutrze o drugiej u notariusza. Wyślę ci adres w wiadomości.”
Rozłączył się nie czekając na odpowiedź.
„Czy on oszalał?!”. wykrzyknęła Angelina. „Uzbecy? W twoim mieszkaniu? Wyobrażasz sobie, co się stanie? Te zapachy, te zwyczaje! Doprowadzą cię do szału!”
Wasilina wpatrywała się w nieruchomy punkt. Gdzieś głęboko w niej narastała panika, ale przykrywała ją warstwa znużonej obojętności.
„Wiesz, Angelino, na pewno nie będzie gorzej niż z Matwiejem” – uśmiechnęła się słabo. „A może nawet będzie lepiej”.
„Ojej!” – moja przyjaciółka zacisnęła dłonie. „Mówią, że mają dziesięcioro dzieci w rodzinie! Wypełnią całe mieszkanie!”
Tego wieczoru Wasilina zadzwoniła do matki. Reakcja Aleksandry Jurjewny była przewidywalna:
„Wasiu, moja droga, to koszmar! Ten potwór robi to tylko po to, żeby ci zrobić na złość. Może uda nam się z nim dojść do porozumienia? Może twój prawnik, Leonid, coś ci doradzi?”
Leonid nie był „jej” prawnikiem – tylko sąsiadem, który czasami pomagał w sprawach prawnych. Wasilina westchnęła:
„Mamo, nie wiem. Zobaczymy pojutrze. Może to wszystko puste groźby”.
Dzień później, w kancelarii notarialnej, Wasilina po raz pierwszy zobaczyła Raszida Nuritdinowa. Wysoki, szczupły mężczyzna około czterdziestki, ubrany w formalny garnitur i z starannie przystrzyżoną brodą, mówił po rosyjsku niemal bez akcentu i zachowywał się z godnością.
„Wasilino, bardzo miło mi cię poznać” – powiedział, wyciągając rękę. „Moja rodzina i ja będziemy twoimi sąsiadami. Mamy dwójkę dzieci – dwunastoletnią córkę Azizę i ośmioletniego syna Timura. Moja żona, Gulnara, jest pielęgniarką w klinice, a ja pracuję przy budowie nowego osiedla mieszkaniowego”.
Matwiej obserwował wprowadzenie z ledwo skrywanym rozczarowaniem. Najwyraźniej spodziewał się, że Wasilina będzie zdezorientowana spotkaniem z „dzikimi Azjatami”, ale teraz rozmawiała z uprzejmym, wykształconym mężczyzną.
„Mam nadzieję, że będziemy mogli żyć w pokoju i wzajemnym szacunku” – dodał Raszyd, a Wasilina pomyślała, że celowo podkreślił ostatnie słowo, patrząc na Matwieja.
W domu Wasilina znalazła wiadomość od Leonida: „Jak poszło? Jeśli będziesz potrzebował pomocy, dzwoń o każdej porze”.
Opadła ciężko na sofę. Cóż, wyglądało na to, że będzie musiała przyzwyczaić się do nowego życia. I może do nowych ścian.
Nowi sąsiedzi wprowadzili się tydzień później. Wasilina była zdenerwowana, sprzątała swoją część mieszkania i zastanawiała się, jak potoczą się sprawy. Pamiętała ostrzeżenia Angeliny i matki, choć spotkanie z Raszidem pozostawiło po sobie miłe wrażenie.
Pierwszy wieczór minął w niezręcznej ciszy. Dzieci szeptały, Gulnara – niska kobieta o łagodnych oczach – uśmiechała się tylko uprzejmie, a Rashid pracował do późnego wieczora.
Drugiego dnia mały Timur zapukał do drzwi pokoju Wasiliny:
— Przepraszam, czy mógłby mi pan pomóc? Mój komputer się nie włącza.
Wasilina pomogła chłopcu uporządkować kable, a on był tak autentycznie szczęśliwy, że nie mogła powstrzymać uśmiechu. Timur okazał się dociekliwym i grzecznym dzieckiem.
Trzeciego dnia Aziza podeszła do niej w kuchni:
— Mogę ci pomóc umyć naczynia? Mama mówi, że goście powinni pomagać.
„Ale wy nie jesteście gośćmi, wy tu mieszkacie” – odpowiedziała Wasilina – „teraz jesteśmy sąsiadami”.
Dziewczyna skinęła głową z powagą:
- To tym bardziej powinniśmy pomagać, skoro jesteśmy sąsiadami.
Życie powoli się poprawiało. Nowi sąsiedzi nie sprawiali żadnych problemów; byli spokojni, uprzejmi i schludni. A jeśli pojawiały się jakieś trudności, starali się znaleźć rozwiązanie, które odpowiadałoby wszystkim.
Tydzień później doszło do wypadku: w łazience pękła rura, zalewając część pokoju Wasiliny. Hydraulik z biura mieszkaniowego wycenił naprawę na taką kwotę, że zbladła. Niedawny rozwód uszczuplił jej finanse.
Wieczorem Rashid zapukał do drzwi:
„Wasilina, widziałem, że chciałbym pomóc w remoncie. W końcu jestem budowlańcem, mogę zrobić wszystko”.
„Ale materiały…” zaczęła Wasilina.
„Wiem, gdzie kupić tanio i wysokiej jakości. Nie martw się, zrobimy wszystko jak należy”.
Podczas gdy Wasilina rozmawiała z Raszidem, podeszła Gulnara i przyniosła jej talerz pilawu:
— Pewnie jesteście zmęczeni po pracy. Zrobiłem trochę dla wszystkich, proszę, weźcie.
Pilaw okazał się niesamowicie pyszny.
Następnego dnia Wasilina upiekła swój popisowy placek jabłkowy i podzieliła się nim z sąsiadami. Tak rozpoczął się ich konkurs kulinarny, który stopniowo przerodził się w przyjacielskie spotkania w kuchni.
Aleksandra Jurjewna przybyła bez zapowiedzi, aby sprawdzić, jak czuje się jej córka. Zastając Gulnarę i Wasilinę przygotowujące razem obiad, nie wiedziała, co powiedzieć. A kiedy spróbowała uzbeckiego lagmana przygotowanego przez Gulnarę, była kompletnie zdezorientowana:
- Och, kochanie, nauczysz mnie tego przepisu? Nigdy nie jadłam niczego tak pysznego.
Dzieci polubiły Wasilinę szybciej niż ktokolwiek inny. Timur często wpadał, żeby zadać jej pytania o technologię lub po prostu pogadać, a Aziza pomagała w sprzątaniu. Pewnego dnia dziewczynka zapytała:
- Dlaczego nie masz dzieci?
Wasilina zamarła:
— Po prostu tak wyszło… Jakoś nie wyszło.
„Szkoda” – powiedziała poważnie Aziza. „Byłabyś dobrą matką”.
Na urodziny Timura Wasilina podarowała mu zestaw konstrukcyjny, o którym od dawna marzył. Widząc jego radość, poczuła ciepło, którego nie czuła od dawna.
W jej życiu pojawiła się jeszcze jedna radość: Leonid wpadał coraz częściej. Najpierw z poradą prawną, potem po prostu na filiżankę herbaty. Aż pewnego dnia Wasilina dostrzegła znaczące spojrzenie Gulnary, gdy sąsiadka przyniosła jej ciasto „ot tak”.
„To dobry człowiek” – powiedziała Gulnara, kiedy zostali sami. „A na ciebie patrzy szczególnie”.
Wasilina się zarumieniła:
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
„Oczywiście, oczywiście” – uśmiechnęła się Gulnara – „Rashid i ja byliśmy też „tylko przyjaciółmi”.
„Nie mogę uwierzyć, że tak się z nimi zaprzyjaźniłaś!” – wykrzyknęła Angelina, kiedy spotkały się w centrum handlowym. „Myślałam, że cię zniewolą!”
Wasilina się zaśmiała:
„Wiesz, to najżyczliwsi i najporządniejsi ludzie, jakich kiedykolwiek spotkałam. Rashid naprawił wszystko w mieszkaniu, Gulnara fantastycznie gotuje, a dzieciaki… Towarzystwo z nimi to czysta przyjemność”.
„Mówili, że dziesiątki krewnych przybiegną i będą dyktować swoje zasady” – powiedziała Angelina nieśmiało.
„Ludzie mówią różne rzeczy” – Wasilina wzruszyła ramionami. „Przyjedź, a sam się przekonasz”.
Wiosną cała improwizowana „komuna”, jak żartował Leonid, wybrała się na piknik. Aleksandra Juriewna, która już wtedy nazywała Gulnarę „kochanie”, upiekła kilka ciast. Rozłożyli koc na trawie, a Raszid zrobił grupowe zdjęcie – Wasilinie, Leonidowi, Gulnarze z dziećmi, Aleksandrze Juriewnej i samemu Raszidowi. Nastawił minutnik w telefonie, który leżał na misce z sałatką.
„Dobre zdjęcie” – powiedział Leonid, zerkając przez ramię Wasiliny. „Powinienem je wydrukować i powiesić w salonie”.
Wasilina skinęła głową. Po raz pierwszy od dawna poczuła się… jak w domu.
Kiedy Aleksandra Jurjewna zachorowała na grypę, Gulnara opiekowała się nią jak własną matką. Wasilina odkryła, że ich „wspólna ściana” – ta dzieląca mieszkanie – stopniowo nabierała symbolicznego znaczenia. Coraz częściej razem gotowały, oglądały filmy i pomagały dzieciom w odrabianiu lekcji.
Minął rok. Wasilina stała przy oknie, patrząc, jak Timur bawi się na podwórku z przyjaciółmi. Jej telefon zapiszczał – wiadomość od Matwieja: „Jak tam u sąsiadów? Nie przeszkadzają ci?”
Wasilina uśmiechnęła się i spojrzała na zdjęcie z pikniku, które teraz stało na półce. Przy stole Leonid pomagał Azizie w matematyce, a z kuchni dobiegał śmiech Gulnary i zapach świeżo wypiekanych ciast.
Nie odpowiedziała Matwiejowi. Zamiast tego podeszła do Leonida i lekko dotknęła jego ramienia.
„To zabawne, jak czasami to, czego się boisz, okazuje się najlepszą rzeczą, jaka mogła się wydarzyć”.
Leonid podniósł wzrok i uśmiechnął się – ciepło, ze zrozumieniem. Zadzwonił dzwonek do drzwi – Raszid wrócił z pracy z dużym arbuzem. Timur wpadł z ulicy, głośno ogłaszając swoje zwycięstwo w meczu piłkarskim.
Ściany przestały się zamykać. Rozprzestrzeniały się, mieszcząc nową, nieoczekiwaną rodzinę. I w tej przestrzeni Wasilina wreszcie mogła odetchnąć głęboko.