„Poznaj Lenoczkę, synku!” – teściowa z dumą przedstawiła dziewczynkę tuż przy rodzinnym obiedzie, zupełnie ignorując synową.
Na dworze już robiło się ciemno. Galina Pietrowna położyła na stole kolejny talerz gorących pasztecików i spojrzała na syna znacząco, chytrym, przebiegłym wzrokiem.
„Nasza Lenoczka to sportsmenka, członkini Komsomołu i po prostu piękność.
A wyobraźcie sobie, w wieku dwudziestu sześciu lat jest już zastępcą dyrektora banku! Ile inteligencji trzeba mieć, żeby osiągnąć tak wysokie stanowisko? Nie da się jej porównać z niektórymi”.
Uniosła palec wskazujący i mrużąc oczy, rzuciła szybkie spojrzenie synowej. Była wściekła. Teściowa nie tylko pozwalała sobie na zapraszanie bezczelnych, wymalowanych dziewczyn na rodzinne obiady, ale też nie stroniła od obelg! Marina nagle poczuła desperacką ochotę, by rzucić w nią talerzem sałatki. Zasłużyła na to, na Boga.
„Mamo, proszę” – westchnął Andriej, starannie smarując chleb masłem. „Kariera Lenoczki mnie nie interesuje”.
Unikał patrzenia na śliczną dziewczynę naprzeciwko. Lenoczka założyła kosmyk włosów za ucho, zarumieniła się i wymamrotała coś niewyraźnie.
„Jaka ‘mama’?” zaprotestowała Galina Pietrowna. „Mówię tylko o córce mojej starej przyjaciółki. Co w tym takiego wyjątkowego? A tak przy okazji, Lena świetnie gotuje; skończyła szkołę kulinarną. Prawda, Lena?”
„Tak” – powiedziała Lena zawstydzona.
Marina, siedząca obok męża, mocniej ścisnęła widelec, żeby nie stracić panowania nad sobą i nie powiedzieć teściowej czegoś niemiłego. To był już trzeci niedzielny obiad z rzędu, na którym pojawiła się kolejna „córka przyjaciela”. Najpierw przyszła Swietoczka, młoda, ale już znana prawniczka, a potem Aneczka, początkująca, ale obiecująca pianistka.
- Andryusha, weź kolejną sałatkę, Lenochka sama to zrobiła.
Galina Pietrowna nałożyła synowi więcej jedzenia, jakby przypadkowo uderzyła łokciem talerz Mariny.
„Dziękuję, jestem najedzona”. Andriej przykrył dłoń żony pod stołem i lekko ją ścisnął. „A tak w ogóle, wiesz, że nie jemy majonezu”.
Wiktor Nikołajewicz, który w milczeniu przyglądał się tej scenie, westchnął ciężko:
- Galya, może już wystarczy?
„Co, dość?” – warknęła Galina Pietrowna. „Po prostu opiekuję się synem. Chcę, żeby miał kontakt z dobrymi ludźmi i poszerzał grono znajomych. Nie może siedzieć bezczynnie w domu”.
Marina głośno uderzyła sztućcami o talerz.
„Dziękuję za lunch, Galino Pietrowna” – powiedziała z udawaną uprzejmością. „Mogłybyśmy zostać dłużej, zwłaszcza że towarzystwo jest tak miłe, ale musimy iść. Mam jeszcze pracę do zrobienia dziś wieczorem”.
„Oczywiście, oczywiście” – zażartowała teściowa, uśmiechając się szeroko. „Ciągle pracujesz, nie masz nawet czasu ugotować obiadu dla męża. W przeciwieństwie do Lenoczki, udaje jej się zbudować karierę i poświęcić czas rodzinie. I całkiem nieźle zarabia!”
„Mamo!” – przerwał jej gwałtownie Andriej i wstał od stołu. „Pójdziemy. Tato, dziękuję za obiad”.
Marina milczała w samochodzie, patrząc przez okno na pędzące domy. Trzy lata małżeństwa, a jej teściowa wciąż nie pogodziła się z wyborem syna. Zwykła dziewczyna ze zwykłej rodziny – jakby to była zbrodnia. Czasami było to tak przygnębiające, że płakała. Marina nie mogła zrozumieć, co zrobiła źle i dlaczego uparcie odmawiali jej przyjęcia do rodziny. Byli szczęśliwi z Andriejem, prawda? Bardziej niż szczęśliwi. Czego innego mogliby chcieć rodzice dla swojego jedynego syna?
„Przykro mi z powodu mamy” – powiedział Andriej, włączając kierunkowskaz. „Porozmawiam z nią”.
„Rozmawiasz z nią już trzy lata” – Marina uśmiechnęła się smutno. „Wiesz, twój tata jest zupełnie inny. Czasami patrzę na nich i nie pojmuję, jak oni w ogóle mogą być razem”.
Andriej skręcił w nieoświetloną alejkę prowadzącą do ich domu i zaśmiał się:
„Tata zawsze był pod butem mamy. To ona jest naszym szefem w życiu”.
Marina zamyślona obróciła obrączkę. Kto by pomyślał, jak bardzo zmęczyły ją apodyktyczne ataki Galiny Pietrowny! Nie miała już siły, żeby się jej przeciwstawić, a Andriej nie mógł raz na zawsze sprowadzić matki na ziemię – zbyt przywykł do słuchania jej i posłuszeństwa.
Następnego dnia Marina została dłużej w biurze. Celowo. Tuż przed snem wpadła na ciekawy pomysł, który mogła wypróbować – pokazać swojej nadgorliwej teściowej, gdzie jej miejsce.
Otworzyła media społecznościowe i zaczęła metodycznie szukać kolegów z klasy swojego teścia. Wiktor Nikołajewicz wielokrotnie wspominał, że uczęszcza do jedynej szkoły w ich małym miasteczku. To uprościło poszukiwania.
Dwie godziny później znalazła to, czego szukała. Grupowe zdjęcie z zakończenia roku szkolnego z 1983 roku. Klasa wyglądała jak każda inna – dziewczyny w fartuchach, chłopcy w garniturach. Z tą różnicą, że na zdjęciu Wiktor Nikołajewicz nie patrzył w obiektyw, a na koleżankę z długim warkoczem.
„Spóźniłaś się dzisiaj” – Andriej spotkał żonę na korytarzu. „Zaczynałem się martwić”.
Marina stanęła na palcach i pocałowała męża w policzek.
— Projekt jest pilny. A tak przy okazji, przeglądałem stare zdjęcia twojego taty…
„Jakie zdjęcia?” Andriej nie zrozumiał.
— Pamiętasz, jak pokazywał nam swój album w zeszłym Nowym Roku? Były tam też jego zdjęcia ze szkoły.
- O, racja. I co z tego?
„Wiesz, na wszystkich zdjęciach obok niego była dziewczyna. Chyba Vera. Właśnie zauważyłem.”
Andriej wzruszył ramionami:
— Pierwszy raz o niej słyszę. Tata nigdy o niej nie wspominał.
„Zapytajmy go? Pojedziemy do ich daczy w sobotę i tam porozmawiamy”.
Na daczy Marina odczekała chwilę, aż Galina Pietrowna zniknie, i usiadła obok teścia. Spokojnie popijał herbatę w ciepłej, ogrzewanej kuchni; na okrągłym stole stały dwa małe wazony – jeden z dżemem, a drugi z tabliczkami czekolady. W kącie szumiał telewizor. Leciał jakiś koncert przedsylwestrowy.
Marina przez chwilę patrzyła w milczeniu na młodego mężczyznę z mikrofonem, krzywiącego się na scenie oświetlonej wielobarwnymi światłami, po czym zwróciła się do Wiktora Nikołajewicza. Grudzień był już w pełni, w powietrzu wisiał silny mróz, a porywisty wiatr smagał jej twarz lodowatymi mackami. Z ponurego nieba co chwila padał śnieg. Teść obserwował przez okno, jak drobne płatki śniegu bezszelestnie opadały na mokrą ziemię.
„Wiktorze Nikołajewiczu, czy mógłbyś nam opowiedzieć o swojej szkole?” – zapytała swobodnie Marina. „Jak się uczyłeś? Gdzie?”
„Co tu opowiadać?” – uśmiechnął się teść, wyrywając się z zamyślenia. „To była zwykła szkoła, w naszym mieście była tylko jedna”.
— A co z twoimi kolegami z klasy? Czy przyjaźniłeś się z kimś?
Wiktor Nikołajewicz na chwilę zamarł, przypominając sobie.
— Oczywiście, że mieliśmy przyjaciół. Ale to było dawno temu.
„A Vera?” Marina wymieniła imię i spojrzała uważnie na teścia, nie chcąc przegapić jego reakcji. „Co się między wami wydarzyło?”
Wiktor Nikołajewicz zbladł:
- Skąd wiesz?
— Widziałem zdjęcia. Ona jest wszędzie z tobą.
Teść milczał przez dłuższy czas, patrząc prosto przed siebie niewidzącym wzrokiem.
„Były uczucia, tak. Silne. Dopiero wtedy pojawiła się Galya. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak ani skąd się wzięła. W zasadzie powiedziała mi, że Wiera nie jest dla mnie. Że moja rodzina jest prosta, że nie mam perspektyw. A ojciec Gali był dyrektorem fabryki. I tak to się wszystko potoczyło” – dodał, wzruszając ramionami.
„I tak po prostu się zgodziłeś?” – zapytała zaskoczona Marina. „Nie walczyłeś o swoje szczęście?”
„Byłam młoda i głupia. Galia zawsze miała silny, asertywny charakter. Ale Wiera… była zupełnie inna. Cicha, spokojna. Potem wyjechała do Moskwy i poszła na studia. Nigdy więcej jej nie widziałam”.
— Chciałbyś to zobaczyć?
Wyraz twarzy Wiktora Nikołajewicza uległ zmianie. Odwrócił się ostro do synowej i spojrzał na nią uważnie spod zmarszczonych, krzaczastych brwi.
- Marina, o czym myślisz?
„W porządku” – uśmiechnęła się i uniosła obie ręce. „Czasami los po prostu daje ci drugą szansę. Znalazłam ją, Wiktorze Nikołajewiczu. Wiera Aleksandrowna jest teraz właścicielką sieci sklepów i mieszka w Moskwie. Nigdy nie była mężatką”.
- Dlaczego mi to mówisz?
— Bo twoja żona próbuje zniszczyć szczęście twojego syna. Tak jak kiedyś zniszczyła twoje.
W tym momencie Galina Pietrowna weszła do przedpokoju. Zatrzasnęła drzwi, tupnęła nogami, żeby strząsnąć drobny śnieg, przeklęła pod nosem pogodę i skierowała się do kuchni.
— O czym szepczecie?
„No cóż, moja synowa pytała o moją młodość”. Spojrzał na zegar ścienny, wziął pilota do telewizora i nacisnął czerwony przycisk. „Czas iść. Jestem zmęczony”.
Następnego ranka Marina zadzwoniła pod numer, który znalazła u wspólnych znajomych.
„Wiero Aleksandrowna? Cześć, nazywam się Marina. Jestem synową Wiktora Nikołajewicza Sokołowa. Czy możemy się spotkać? Mam bardzo ważną sprawę do omówienia.”
Tydzień później, w małej kawiarni w centrum miasta, Marina usiadła naprzeciwko eleganckiej kobiety w wieku około pięćdziesięciu pięciu lat.
„Więc mówisz, że Witia nadal jest mężem Galii?” Wiera Aleksandrowna uśmiechnęła się smutno. „I ciągle się zastanawiałam, dlaczego wtedy nawet nie próbował ze mną rozmawiać. Po prostu pewnego dnia przestał dzwonić i przychodzić. A miesiąc później dowiedziałam się, że żeni się z Galią”.
„Wiero Aleksandrowno, mam dla ciebie propozycję. Za miesiąc jest rocznica ślubu Galiny Pietrowny”.
„Nie” – kobieta pokręciła głową. „Nawet o tym nie myśl. To było dawno temu”.
— Po prostu przyjdź na imprezę. Jak stary przyjaciel. Nie musisz nic robić, nic mówić. Po prostu bądź.
- Po co ci to?
— Bo czasami trzeba przypominać ludziom, co mogą stracić, jeśli nadal będą rujnować szczęście innych.
Urodziny Galiny Pietrowna rozpoczęły się od hucznego świętowania. Goście mieli się zebrać w wiejskiej restauracji o szóstej wieczorem, ale solenizantka pojawiła się wcześnie rano, aby sprawdzić nakrycie stołu, aranżację i dekoracje. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby na przyjęciu nie pojawiła się inna, „bardziej odpowiednia” kandydatka na żonę Andrieja.
„Andriuszo, patrz, kogo zaprosiłam!” Galina Pietrowna powitała gości na sali, promieniejąc. „Pamiętacie Oleczkę? Jest teraz czołową specjalistką w ministerstwie! I jaka śliczna, śliczna dziewczyna”.
Marina stała trochę dalej, obserwując, jak jej teściowa po raz kolejny próbuje przedstawić jej syna jakiejś młodej damie, i raz po raz niecierpliwie zerkała na zegarek.
Gość zjawił się punktualnie, dokładnie o szóstej, zgodnie z umową. Marina pospieszyła, by ją powitać. Wiera Aleksandrowna pojawiła się w swoim najpiękniejszym wydaniu – w eleganckiej niebieskiej sukience, która idealnie opinała jej szczupłą sylwetkę, z perfekcyjnie ułożoną fryzurą i delikatnym makijażem.
„Galina, wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy!” zaśpiewała melodyjnie, wręczając solenizantce bukiet. „Tyle lat, tyle zim!”
Galina Pietrowna zamarła z lekko otwartymi ustami.
— Vera? Jak się tu czujesz? Kto cię zaprosił?
„Marina mnie zaprosiła. Czy kolega z klasy mojego męża ma prawo pogratulować staremu znajomemu?”
Wiktor Nikołajewicz, który do tej pory rozmawiał o czymś z pozostałymi gośćmi, odwrócił się gwałtownie, słysząc znajomy głos. Ich oczy się spotkały.
„Witaj, Witia” – Wiera Aleksandrowna lekko się uśmiechnęła.
„Witaj, Vero” – zrobił krok naprzód. „W ogóle się nie zmieniłaś”.
- A ty nadal się rumienisz, gdy jesteś zdenerwowana.
Galina Pietrowna przeniosła wzrok z męża na niespodziewanego gościa.
— Dobrze, chwila uwagi! Chodźmy wszyscy do stołu, chcę wznieść toast!
Ale goście już zajmowali swoje miejsca i Wiera jakimś cudem znalazła się obok Wiktora Nikołajewicza. Rozmawiali cicho, od czasu do czasu śmiejąc się ze wspólnych wspomnień.
„Marino” – Galina Pietrowna chwyciła synową za łokieć. „To twoja sprawka?”
- Co się stało, mamo? Myślałam, że ucieszysz się na widok starych przyjaciół.
- Nie baw się ze mną! Doskonale rozumiem, co zamierzasz.
— Naprawdę? Ale nie rozumiem, co robisz, zapraszając Andrieja na każdą niedzielę nowe „dziewczyny”.
Galina Pietrowna zbladła.
— Chcę tylko tego, co najlepsze dla mojego syna.
„Jesteś pewien, że wiesz, co jest dla niego najlepsze? Tak jak wtedy, gdy zdecydowałeś, że wiesz, co jest najlepsze dla Wiktora Nikołajewicza?”
- Nie waż się!
„Odważę się, mamo. Bo kocham twojego syna. I w przeciwieństwie do ciebie, chcę, żeby był szczęśliwy, a nie żeby spełniał czyjeś wyobrażenia o prestiżu”.
Przez cały wieczór Galina Pietrowna obserwowała, jak jej mąż ożywiająco rozmawia z Wierą. Rozmawiali o pracy, podróżach i książkach. Okazało się, że nadal mają podobne gusta i zainteresowania. A co najważniejsze, śmiali się. Wiktor Nikołajewicz śmiał się tak, jak nie śmiał się od wielu lat.
„Dziękuję za wspaniały wieczór” – pożegnała się pierwsza Wiera Aleksandrowna. „Galina, jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy. Witia, miło było cię widzieć”.
Kiedy wyszła, w pokoju zapadła ciężka cisza.
„Kochanie” – Galina Pietrowna próbowała wziąć męża pod ramię. „Wyglądasz na zmęczonego. Może powinniśmy wrócić do domu?”
„Nie, Galya” – powiedział, delikatnie, ale stanowczo się odsuwając. „Nie jestem zmęczony. Dopiero dziś, po raz pierwszy od trzydziestu lat, uświadomiłem sobie, jaki popełniłem błąd”.
- Witia, nie rozumiesz…
„Nie, nie rozumiesz. Całe życie próbowałaś kontrolować wszystko. Mnie, mojego syna, a teraz jego rodzinę. Ale nie możesz decydować za wszystkich, Galya. To nie jest twoje życie”.
Tydzień po rocznicy Andrzej zebrał rodziców w salonie.
„Tato, mamo, musimy porozmawiać. Marina i ja już wszystko ustaliliśmy.”
Galina Pietrowna podskoczyła:
— Co postanowiłeś?
— Przeprowadzamy się. Do nowego mieszkania, w innej dzielnicy.
— Ale dlaczego? Masz cudowne mieszkanie tuż obok nas!
— Właśnie dlatego, mamo. Potrzebujemy przestrzeni. Naszego własnego życia.
„Czy ona cię do tego namówiła?” Galina Pietrowna gwałtownie wstała. „Czy to był jej pomysł?”
„Nie, mamo. To moja decyzja. A wiesz dlaczego? Bo kocham Marinę. Nie jakąś twoją idealną synową z idealną pracą i idealnym rodowodem. Ale tę – moją żonę, która umie kochać, umie wybaczać i akceptuje ludzi takimi, jacy są”.
Wiktor Nikołajewicz położył rękę na ramieniu żony.
- Usiądź, Galya. Posłuchaj swojego syna.
„Mamo” – Andriej kucnął przed matką. „Widzisz, co się dzieje, prawda? Swoimi czynami odpychasz wszystkich. Najpierw pozbawiłaś tatę szansy na bycie z mężczyzną, którego kochał. Teraz próbujesz zniszczyć moją rodzinę”.
— Ja nie… Ja po prostu chciałem…
„Czego chciałaś, mamo? Żebym był szczęśliwy? Jestem szczęśliwy. Z Mariną. A ty próbujesz zniszczyć to szczęście.”
Galina Pietrowna zakryła twarz dłońmi.
„Nie chciałam nikogo urazić. Po prostu jesteście tacy niezależni. A ja boję się samotności”.
„Galio” – Wiktor Nikołajewicz objął żonę ramieniem. „Nikt cię nie opuszcza. Wszyscy tu jesteśmy, wszyscy cię kochamy. Ale musisz nauczyć się odpuszczać. Pozwalać innym żyć własnym życiem”.
Marina, która w milczeniu przyglądała się tej scenie, powiedziała cicho:
„Mamo, nie opuszczamy miasta. Chcemy po prostu żyć własnym życiem. I zawsze będziemy przy tobie, jeśli nauczysz się szanować nasze granice”.
Galina Pietrowna podniosła zapłakaną twarz.
— Naprawdę? Nie odejdziesz na dobre?
„Oczywiście, że nie” – uśmiechnął się Andriej. „Przyjedziemy z wizytą. Ale bez swatania i aluzji, dobrze?”
„Dobrze.” Otarła oczy. „Spróbuję. Naprawdę.”
Miesiąc później Andriej i Marina przeprowadzili się do nowego mieszkania. Galina Pietrowna, choć starała się pomóc w remoncie, dotrzymała słowa – na rodzinnych obiadach nie pojawiały się już żadne inne kobiety.
A miesiąc później Wiktor Nikołajewicz po raz pierwszy od trzydziestu lat zdecydował się na poważną rozmowę z żoną.
„Galya, chciałbym czasem spotkać się z Verą. Po prostu porozmawiać. Rozumiesz, że nigdzie się nie wybieram, prawda?”
Galina Pietrowna milczała przez długi czas, a potem cicho powiedziała:
- Rozumiem. Teraz rozumiem.
Tego wieczoru sama zadzwoniła do Mariny po raz pierwszy.
„Córeczko, może chciałabyś wpaść do nas na weekend? Upiekłam ciasto. Tak po prostu, bez żadnych podpowiedzi i znajomych. Naprawdę.”
To był pierwszy krok ku nowemu życiu. Życiu, w którym miłość okazała się silniejsza niż kontrola, a zrozumienie ważniejsze niż ambicja.