„Byłam u mamy, dlatego się spóźniłam. Przepraszam, rozładował mi się telefon” – powiedziała Żenia.
„Rozumiem. Idziesz jeść? A może jadłeś u rodziców?” Usiadłem automatycznie, gotowy do podgrzania obiadu.
— Zjadłem, nie martw się, Masza. Obejrzymy trochę filmu, a potem pójdziemy spać. Jestem bardzo zmęczony.
Z Żenią pobraliśmy się dwa lata temu. W przeddzień ślubu pan młody przedstawił mnie swoim rodzicom. Mój teść był człowiekiem światowym, który, choć dorobił się fortuny dzięki własnej firmie produkującej części samochodowe, wcale się tym nie afiszował. Zachowywał uroczą prostotę i uważał mnie za wybrankę swojego syna, szanując mnie od pierwszego dnia. Z moją teściową sprawy okazały się jednak znacznie bardziej skomplikowane. Marina Giennadiewna uważała mnie za obywatelkę drugiej kategorii.
Pewnego razu ona sama, dziewczyna z małego miasteczka, przeprowadziła się do wielkiego miasta i poznała obiecującego młodzieńca, którego ostatecznie poślubiła. Ojciec Żeni, Siergiej Iwanowicz, miał talent do pieniędzy. Był jak magnes na ruble, a one posłusznie do niego lgnęły, wypełniając konta pokaźnymi sumami, które pozwalały rodzinie mojego męża żyć w luksusie. Moja teściowa tymczasem zarabiała na życie dzięki swojemu hobby – uprawiała egzotyczne kwiaty na sprzedaż w prywatnej szklarni, zbudowanej na zamówienie przez jej męża, obok ich przestronnego, dwupiętrowego domu. Dochód ten, w porównaniu z tym, jaki Siergiej Iwanowicz zarabiał w swojej firmie, był skromny, ale moja teściowa mogła sobie pozwolić na to, żeby w ogóle nie pracować.
Pochodziłem z prostej rodziny, a do tego ze wsi. Moja matka była wiejską nauczycielką, a ojciec agronomem. Żyliśmy skromnie, ale moi rodzice robili wszystko, co w ich mocy, żebym mógł studiować i iść na uniwersytet w dużym mieście. Dostałem się na studia dzięki stypendium, uczyłem się samodzielnie i nikt za mnie nie płacił. Początkowo mieszkałem w akademiku, a na ostatnim roku poznałem Żenię. Był człowiekiem, który nie patrzy na dochody, ale dostrzega w człowieku duszę. Podobało mu się, że byłem skromny, prosty i, jak często mawiał, „prawdziwy”.
Mój mąż pracował pod okiem ojca, zajmując się jego firmą. W wieku dwudziestu sześciu lat miał już własny, dość drogi, zagraniczny samochód i przestronne, trzypokojowe mieszkanie, które zarobił własną pracą. Pracował ciężko, a ruble nie spadały z nieba. Mój ojciec był wymagającym i dość surowym szefem, ale jego syn nie był przyzwyczajony do obijania się. Wszystko robił sumiennie.
Poznałyśmy się na ulicy, w kolejce po lody. W sezonie ulice były zapełnione uroczymi małymi furgonetkami z uśmiechniętymi sprzedawcami napełniającymi rożki waflowe kolorowymi gałkami mrożonego deseru. Obie miałyśmy trochę wolnego czasu, więc po krótkiej pogawędce poszłyśmy na spacer do pobliskiego parku. Następnego dnia Żenia zaprosiła mnie do restauracji. Bardzo się martwiłam, bo miałam mało pieniędzy. Moje wieczorne prace w pizzerii nie przynosiły zbyt wiele, tylko tyle, żeby kupić podstawowe ubrania, artykuły spożywcze i trochę pieniędzy dla moich rodziców. Byli już w podeszłym wieku, a ja byłam jedynaczką, co oznaczało, że nie było nikogo, kto mógłby im pomóc.
Kiedyś to mężczyzna płacił za kobietę, a jej nawet nie przyszło do głowy, że mogłoby być inaczej. Teraz świat stanął na głowie i często pracujemy i wszędzie zarabiamy na siebie. Widząc ceny w restauracji, oniemiałem – nawet sałatka nie kosztowała mniej niż trzy tysiące. Szybko blednąc, spojrzałem na Żenię przerażonym wzrokiem:
— Może pójdziemy gdzie indziej? Jest kawiarnia po drugiej stronie ulicy.
„W czym problem? Boisz się cen? No cóż, zaprosiłem cię, zapłacę za wszystko. Zamów, co chcesz, proszę się nie martwić!” – mój przyszły mąż natychmiast wyjaśnił sytuację.
Uśmiechnęłam się i zrelaksowana zamówiłam lekką sałatkę z dużą ilością zieleniny i rybą w jakimś cieście z mleka kokosowego i awokado. Była niesamowicie pyszna; zapomniałam o wszystkim innym, widząc tylko błyszczące oczy faceta naprzeciwko mnie.
Sześć miesięcy później Żenia mi się oświadczył. Wiedząc, że moje relacje z jego matką będą trudne, poświęciłem chwilę na przemyślenie tego.
„Czego się boisz? Czemu wątpisz?” Żenia domyśliła się mojego zaniepokojenia.
„Widzisz, jesteś bardzo bogaty. A ja… jestem dziewczyną ze wsi. Twoja matka naprawdę mnie nie lubiła i nie chciałabym być powodem kłótni między tobą a nią z mojego powodu”.
Wtedy pan młody się roześmiał:
„Nie żenisz się z nią, żenisz się ze mną. Moje pieniądze się nie liczą, kocham cię. Jeśli ty też mnie kochasz, zapomnij o wszystkim i zgódź się”.
I zgodziłam się. Przecież nie wyszłam za mąż dla jego pieniędzy. Żenia o tym wiedział, mój teść też. A teściowa… No cóż, będziemy się widywać rzadziej. Przecież mieszkaliśmy osobno, każdy był zajęty swoim życiem.
Ślub był skromny. Właśnie tego chciałam. Gdybym chciała wystawnej uroczystości, Żenia zamówiłaby chyba słonie w girlandach z lotosów z Indii. Ale po cichu podpisaliśmy dokumenty w urzędzie stanu cywilnego, gdzie pojawił się tylko Siergiej Iwanowicz. Marina Giennadiewna nie uznała za konieczne, by swoją obecnością uświetnić ślub jedynego syna. Jak się później dowiedziałam, zaprosiła syna przed ceremonią i płakała przy nim, próbując namówić go, żeby mnie porzucił. Żenia tego nie zrobiła i kiedy weszłam do jego mieszkania tego letniego wieczoru, byłam już panią domu i jego prawowitą żoną.
Chociaż Żenia kupił to mieszkanie pięć lat temu, prawie go nie umeblował. Jedynie kuchnia była w pełni wykończona i wyposażona w nowoczesne sprzęty, a w sypialni stała sofa. To było właściwie wszystko. Po przeprowadzce z mężem z zapałem zabrałam się za urządzanie naszego rodzinnego gniazdka. Kupiłam puszyste, miękkie dywany, ozdobne poduszki na sofę, przestronne łóżko i komplet mebli do sypialni. Od razu zaplanowałam, jak udekoruję pokój dziecięcy, choć jeszcze się do tego nie zabrałam.
Kawalerka stopniowo przekształciła się w przytulny dom, w którym troskliwość kobiety była widoczna na każdym kroku. Kochałam mojego męża i uwielbiałam to mieszkanie, w którym każdy kąt był teraz urządzony według mojego gustu. Żenia nie przestawała chwalić mojego talentu do organizowania przestrzeni.
Masza, jesteś czarodziejką! Podejrzewałam to, ale co innego zgadywać, a co innego widzieć na własne oczy! Nawet nie wiedziałam, że mój przestronny pokój może być tak piękny. Przychodzę tu i odpoczywam. Dziękuję, kochanie!
Spuściłam wzrok, zawstydzona. Pochwała męża dla moich skromnych starań rozgrzała mnie wewnętrznie. Cieszyłam się, że był ze mną tak szczęśliwy, jak ja z nim.
Teściowa prawie nigdy nas nie odwiedzała, a jeśli już, to tylko po to, żeby jeszcze bardziej mnie uszczypnąć.
— Zasłony w chabry? Masza, serio? To moda w twojej wiosce?
„To z magazynu o wystroju wnętrz, Marina Giennadiewna. A chabry wyszyłam sama”.
Takich drwin było bez liku. Wszystko sprowadzało się do tego, że nie miałam gustu, robiłam wszystko źle i nie byłam godnym przeciwnikiem dla jej złotego syna. Sytuację dodatkowo komplikował fakt, że po ukończeniu studiów i wyjściu za mąż nie mogłam znaleźć pracy. Ściśle rzecz biorąc, nie byłam do tego zobowiązana, ale sama tego pragnęłam. Siedzenie całymi dniami w czterech ścianach nie było dla mnie. Chciałam wnieść wkład w społeczeństwo, być produktywnym zajęciem. Radziłam sobie ze wszystkim w domu – gotowaniem, sprzątaniem i relaksem.
Z jakiegoś powodu wszystkie oferty pracy, którymi byłam zainteresowana, nie przekładały się na stałe, stabilne stanowisko. Nie szukałam wysokiej pensji – to byłoby zbyt aroganckie, biorąc pod uwagę, że kształciłam się na nauczycielkę historii. Chciałam czegoś interesującego, czegoś, co sprawiłoby mi radość. Szkoły prywatne wymagały doświadczenia, a w szkołach publicznych nie byłam zadowolona z personelu, grafiku, a dyrektor z jakiegoś powodu mnie nie lubił – byłam za młoda, niedoświadczona, świeżo po ślubie, co oznaczało, że zaraz idę na urlop macierzyński i tak dalej. Szukałam przez trzy miesiące bezskutecznie i popadałam w coraz większą rozpacz. Moja teściowa zrobiła aferę z mojego bezrobocia, narzekając, jaka bezużyteczna jest jej synowa.
Byłam coraz bardziej zdenerwowana, a tylko mąż i mama wspierali mnie ze wszystkich sił.
„Słuchaj, może spróbujesz czegoś innego? Masz złote ręce. Wspaniale haftujesz i szyjesz. Może coś w tej dziedzinie?” – zastanawiała się Żenia tego wieczoru, gdy jedliśmy razem kolację.
„Wiesz, sama o tym myślałam. Chcę zrobić kilka ręcznie haftowanych sukienek na sprzedaż i założyć grupę/sklep w mediach społecznościowych. Mam znajomego, który robi i sprzedaje taką ceramikę. Wiecie, mają mnóstwo klientów. Może ja też mogłabym?” – odpowiedziałam.
„Nie wątpię, że się uda. Kostium, który mi zrobiłeś, jest po prostu niesamowity! Tata chce taki sam. Tylko że jest wyższy. Możesz zrobić też dla niego?”
„Dla Siergieja Iwanowicza nawet gwiazdy z nieba!” – zaśmiałam się. „Chciałam płaszcz na urodziny. Ale znajdę też czas na garnitur. Muszę wziąć miarę, jak go zobaczę”.
Mój teść nie doczekał się urodzin – był w podróży służbowej do Japonii. Ale kiedy wrócił, podarowałam mu starannie uszyty garnitur w kolorze kości słoniowej z naturalnego, gniecionego lnu, idealnie dopasowany i luksusowy, drapowany płaszcz. Materiał kupiłam online w sklepie z luksusowymi tkaninami; zapłaciłam fortunę, ale było warto. Płaszcz okazał się niezwykle szykowny i promienny. Od razu odmłodził mojego teścia o piętnaście lat, a nawet jego lekko otyła sylwetka sprawiała wrażenie, jakby nieustannie ćwiczył. Wzruszony prezentem, Siergiej Iwanowicz szczerze mi podziękował i z przyjemnością założył nowe ubrania. Ja zaś, po skończeniu prezentu, śmiało zabrałam się za szycie sukienek do mojego przyszłego sklepu.
Muślin, gruba bawełna, len i pokrzywa były bardzo popularne latem. Kupiłam dużo tych ostatnich, wszystkie w jasnych kolorach. Moja mama, kiedy nie miała pieniędzy, kupowała białe prześcieradła, żeby szyć ubrania dla całej rodziny. Aby prześcieradła były inne, farbowała je sama. Teraz dobrze wykorzystałam to jej doświadczenie. Wybór barwników był jednak szeroki, więc śmiało zapisałam się na kurs farbowania tkanin barwnikami naturalnymi i syntetycznymi.
Tkanina z pokrzywy okazała się idealna do zabawy odcieniami. Błękit, żółć i krucza czerń – wszystkie się na niej trzymały. Farbowałam też tkaniny. Szczególnie spodobała mi się morena barwierska, którą można było kupić w każdym sklepie zielarskim. Dzięki temu prostemu ziołu uzyskałam kolory od delikatnego różu po głęboki fiolet, pasujące do odświętnych tog rzymskich cesarzy. Każdą suknię hojnie wyhaftowałam. Te z pokrzywy wyhaftowałam głównie burakami, marchewkami, mleczami i cykorią. Lniane zdobiły różne sowy, lisy i koronki. A muślinowe oliwki, czarne oliwki, jagody i maliny. Wszystko wyszło pięknie. Pozostało tylko pięknie je sfotografować i dodać do produktów w już utworzonym sklepie.
Żenia nalegała, żebym zrobiła sobie profesjonalną sesję zdjęciową w moich sukienkach. Na zewnątrz było lato, więc z fotografem wyszliśmy na pola – wśród słoneczników, żyta i pszenicy. Na tle burzowego nieba, które rozpościerało się nad nami, zdjęcia wyszły po prostu oszałamiająco. Naturalne tkaniny sukienek prezentowały się wspaniale na tle naturalnego krajobrazu, a kiedy wróciłam do domu, pospieszyłam z przesłaniem albumu. Mój mąż uśmiechnął się, obserwując, jak zajmuję się moim małym sklepikiem. W międzyczasie czytał o reklamie targetowanej, która miała promować mój projekt.
Zadzwonił dzwonek do drzwi, co było dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Spojrzałem na Żenię ze zdziwieniem, zanim poszedłem otworzyć. Stała tam moja teściowa. Przywitałem ją i wpuściłem do mieszkania.
„Synu, powiedz żonie, żeby przyszła, potrzebuję sprzątaczki” – powiedziała teściowa.
– Mamo, przyszłaś obrazić Maszę?
„Nie, naprawdę potrzebuję sprzątaczki. Maria jest idealnym facetem do takiej pracy. Twoja żona będzie zajęta, a nawet zarobi pieniądze” – powiedziała spokojnie Marina Giennadiewna.
„Mamo, proszę cię, odejdź i nie waż się więcej proponować czegoś takiego gospodyni tego domu!” syknęła Żenia.
„Na litość boską! Chciałam pomóc, ale jak zwykle, nie słuchasz mamy!” – wyrzuciła z siebie dumnie teściowa i odeszła.
Mój mąż i ja wymieniliśmy zdziwione spojrzenia, a ja wróciłam do swojego zajęcia.
Cztery miesiące później zatrudniłam już asystentki. Pomysł na sklep okazał się tak trafiony, że zamówieniom nie było końca. Kolejne sześć miesięcy później wynajęłyśmy własną pracownię, w której zatrudniłyśmy osiem kobiet. Z Żenią spodziewałam się syna, z radością haftując, i stworzyłam osobną linię sukienek dla kobiet oczekujących cudu. Projekty delikatnie podkreślały ich status, wykonane w całości z naturalnych tkanin, farbowane i zdobione ręcznym haftem i koronkami. Każdy element był szyty na miarę konkretnej klientki i był niepowtarzalny. W ten sposób wytarłam nią podłogę mojej teściowej. Uważała mnie za nic niewartą pustkę, ale teraz byłam prawdziwą bizneswoman z całym sztabem podwładnych. Mój mąż był ze mnie bardzo dumny, a teść reklamował mnie wszystkim. Szyłam dla niego wiele rzeczy, a Siergiej Iwanowicz nosił je wszystkie z wdzięcznością i radością.
Mój mąż i ja wiedliśmy bardzo szczęśliwe życie. Urodził się Matwiejka i oboje go uwielbialiśmy. Ten żywy, bystry chłopiec wcześnie zaczął chodzić, wcześnie mówić i radośnie bawił się nićmi w mojej pracowni, gdzie wszystkie moje szwaczki go rozpieszczały. Szczęście tkwi w najprostszych rzeczach i musimy je dostrzegać i doceniać. Właśnie to robiłam, dziękując codziennie wyższym siłom za tak wspaniałego męża i syna.