Alina pochyliła się nad tabletem, wpatrując się w ekran, jakby losy świata zależały od jej wyboru. I nie tylko od kolekcji noworocznych breloczków z misiami w szalikach.
Chociaż, znając Alinę, nie było wątpliwości – robiła wszystko dokładnie tak. Z najwyższą odpowiedzialnością.
Nawet jeśli chodziło o coś tak banalnego jak wybór odpowiedniego papieru do pakowania.
– Albo sprzedasz mieszkanie i staniesz się „normalny”, albo złożę pozew o rozwód – wybierz, duma czy rodzina!
„Katya, serio… ten miś w niebieskich rękawiczkach to zawał serca, a nie pamiątka! On jest obleśny! Jakby nie cieszył się, że urodził się w naszym katalogu” – Alina uśmiechnęła się krzywo, zakładając kosmyk włosów za ucho.
„Nawiasem mówiąc, sama to zatwierdziłaś…” – mruknęła Katya, projektantka, z obrażoną miną.
Oto nasz kanał na Telegramie z najpopularniejszymi i ekskluzywnymi historiami. Kliknij, żeby obejrzeć. Za darmo!
— Byłam zestresowana! Tego dnia Igor powiedział mi, że mama wprowadza się do nas na zimę — pamiętasz? Więc w przypływie paniki potwierdzałam wszystko.
Katya przewróciła oczami i westchnęła. W biurze Aliny zawsze tak było: praca szła gładko, ale z pewną dozą nonszalancji. Sarkazm był tu równie ważny, jak opakowanie.
Alina była jedną z tych kobiet, które zarabiały na życie nie poprzez „dobre wyjście za mąż”, ale poprzez ciężką pracę. I nie tylko ciężką pracę, ale i budowanie firmy od podstaw, w którą nikt nie wierzył. Zwłaszcza jej mąż.
Nie, Igor z pewnością nie był głupcem. Ale był… jak by to ująć… maminsynkiem po czterdziestce. Co prawda, nie zdawał sobie z tego sprawy. A przynajmniej udawał. Tak jak jego matka, Galina Pietrowna, była nauczycielka filozofii, a teraz sędzia i ława przysięgłych własnej rodziny, z twarzą dyrektorki fabryki nudy.
Jeszcze zanim wyszła za mąż za Igora, Alina zdawała sobie sprawę, że jego matka nie była szczególnie kochana. Ale była wtedy młodsza, głupsza i, jak jej się teraz wydawało, wiecznie zakochana. I nie w Igorze, ale w tym, jak na nią patrzył. Nie w tym, co robił. I zawsze robił to samo: w trudnych chwilach mówił: „Pomyślmy o tym”, a potem biegł do matki.
Tego dnia, gdy Alina omawiała pamiątki, wszystko przebiegało stosunkowo spokojnie. Aż do momentu, gdy na jej telefonie pojawiła się wiadomość od Igora:
„Alin, cześć. Mama zmienia datę rocznicy. Chce świętować u nas. Będzie około 15 gości. Myślałam, że będziesz chętny. Zawsze świetnie wszystko organizujesz.”
„Ty draniu” – wyszeptała Alina. „Oczywiście, kto inny miałby to „zorganizować”? Panna Bezużyteczna Błyskotka, jak mawiała twoja matka”.
„Co?” zapytała ponownie Katya.
„Nic. Po prostu… domowe… rodzinne sprawy” – Alina wróciła do swojego tabletu, choć jej oczy nie widziały już ani jednego niedźwiedzia.
Później tego wieczoru, w kuchni, ugotowała zupę z soczewicy, nie dlatego, że ktoś ją o to prosił, ale dlatego, że chciała czegoś neutralnego. Ani mięsa, ani sałatki – idealna metafora jej małżeństwa.
„Czy przeszkadza ci, jeśli obchodzimy rocznicę ślubu mamy?” – zapytał Igor, wchodząc z książką w ręku.
„Przeciw” – odpowiedziała Alina, nie podnosząc wzroku.
– No cóż, już się zgodziłem…
– Oczywiście. Najpierw pytasz, potem pytasz. Wszystko po staremu.
Igor wzruszył ramionami. Należał do tych, którzy wierzyli, że milczenie jest lepsze od kłótni. Alina była jego przeciwieństwem.
„Ona cię po prostu nie kocha” – wyrzucił nagle z siebie.
Alina zamarła z chochlą w dłoni. Odwróciła się powoli.
„Dziękuję, Igor. Myślałem, że po prostu nie mamy wspólnych zainteresowań. Jak miło usłyszeć oficjalne oświadczenie.”
– No cóż, nie jesteś dla niej odpowiednia. Wyobrażała sobie inną synową.
— Kto by w to wątpił? Pewnie jeden ze studentów studiów podyplomowych, z pomysłami i szacunkiem dla monografii.
– Nie zaczynaj.
„Nie zaczynam. To ty zaproponowałeś, żebyśmy urządzili przyjęcie rocznicowe mamy. A teraz będę biegać jak kelnerka w prochowcu, nosząc sałatki przed kobietą, która kiedyś powiedziała mi, że mój biznes to »targowisko próżności z głupimi bibelotami«”.
– Tego dnia była zmęczona…
— Mam dość życia! I twojej rodziny też.
Zapadła cisza. Potem Igor powiedział:
— Daj jej coś. No cóż… żeby poprawić nastrój.
Alina spojrzała na niego ponownie, jak na człowieka, który zapomniał, w jakim kraju żyje.
— Co na przykład? Krzyżyk z diamentem? A może pudełko z dyplomem? Jak wygląda twój garnek na nóżkach?
„Dość” – powiedział zmęczony Igor.
„Dobrze” – Alina skinęła głową. „To będzie prezent. Coś, co będzie pamiątką”.
Nie sprecyzowała, czy to było w dobrym, czy złym sensie. Igor nie pytał.
Alina wybrała swój prezent ze szczególną starannością. Była to bransoletka. Droga. Niesamowicie delikatna. Z kruczoczarną emalią i drobnymi diamentami. W środku znajdował się grawerunek: „Z miłością, od rodziny”.
Wiedziała, jak Galina Pietrowna uwielbiała być „w centrum uwagi”, ale nie znosiła „rzeczy na pokaz”. Ta bransoletka była subtelnym trollingiem. Wyglądała tak arystokratycznie, że można ją było pomylić z rodzinną pamiątką. Albo z wulgarnością. Wszystko zależało od percepcji.
Przyjęcie było zaplanowane na sobotę. Alina nakryła do stołu jak w restauracji. Zamówiła nawet kelnera, żeby oszczędzić wszystkim biegania. Ułożyła kwiaty. Zgasiła nawet lampki na stojaku na choinkę – żeby nikogo nie drażnić.
„Gdzie jest moja mama?” – zapytał Igor, krążąc po mieszkaniu. „Musimy ją poznać, Alin.”
— Spotkaliśmy ją. Już. Jest w twoim biurze. Zauważyła, że półki na książki nie są równe i poszła „rozmyślać nad degradacją systemów przechowywania”.
– Proszę nie zaczynać.
— Bardzo chętnie. Ale ona zaczęła wcześniej.
Kiedy goście usiedli, Alina wyszła z pudełkiem.
„Galina Pietrowna” – powiedziała z uśmiechem. „To dla ciebie. Od nas”.
Galina Pietrowna, kobieta o twarzy, która wyglądała, jakby właśnie dowiedziała się, że na świecie kończy się cukier, uniosła brew i ostrożnie rozpakowała paczkę.
„Och” – powiedziała. „Bransoletka… No, no.”
Wszyscy spojrzeli na siebie.
— Diamenty? Mam nadzieję, że to nie chińskie podróbki z jarmarku?
Alina zamarła. Inni też. Ktoś zaśmiał się niezręcznie.
„Nie” – powiedziała spokojnie. „To francuski antyk. Specjalnie skrojony pod twój gust. Ale wiesz, jak obchodzić się z podróbkami, prawda?”
Galina Pietrowna powoli założyła bransoletkę.
„To wulgarne” – powiedziała. „To dla tych, którzy chcą zaimponować, nie mając dobrego gustu. W sam raz w twoim stylu, Alina”.
A potem kelner upuścił talerz. W zapadniętej ciszy Alina wyprostowała się i powiedziała:
„A ty, Galino Pietrowna, jesteś zaskakująco konsekwentna w byciu niegrzeczną dla każdego, kto cię karmi. Zupełnie w twoim stylu.”
Goście zamarli.
„Nie będę już udawać, że cię lubię. I nie musisz mnie odwiedzać. Dostałeś prezent – jest twój. I nikomu już nic nie jestem winien”.
Odwróciła się do Igora, który stał tam, blady jak kreda.
„Jeśli jeszcze raz postawisz mnie w takiej sytuacji, rozwiedziemy się. Albo jeszcze lepiej, po prostu odejdę”.
Alina opuściła pokój, pozostawiając w salonie grobową ciszę.
Poranek rozpoczął się od nerwowego stukania obcasów o laminowaną podłogę. Alina przechadzała się po mieszkaniu niczym strażniczka w koszarach – szybko, zdecydowanie, z nagromadzoną złością.
— Gdzie on do cholery jest?
Bransoletka. Dokładnie ta sama, ze szmaragdami, wykonana na zamówienie w pracowni jubilerskiej w Petersburgu. Opakowanie było z zielonego aksamitu, wstążka była ręcznie zawiązana, a paragon znajdował się w osobnej kopercie, niczym alibi w sądzie. Prezent na rocznicę Galiny Pietrowna. Uniwersalny gest dobrej woli – i próba, by w końcu, jak dorosły, wyjść z kategorii „dziewczyny, która sprzedaje drobiazgi”.
— Było w dolnej szufladzie komody. Na pewno to ja je tam położyłem. A może jednak?
Alina westchnęła, usiadła na kanapie i wpatrywała się w przestrzeń. Długo. Minutę, dwie, może dziesięć. Potem wstała, wyjęła telefon i zadzwoniła do Katii.
„Pamiętasz, gdzie zabrałam tę cholerną bransoletkę?” – niemal wyszeptała.
„Pokazałaś mi to, oblizałam wargi, zamknęłaś pudełko i zaniosłaś je do sypialni. Widziałam, jak nuciłaś pod nosem: »A teraz niech sobie szaleje«” – odpowiedziała Katia, nie kryjąc sarkazmu.
„Dziękuję, mamo. Przynajmniej ktoś w tym domu nie próbuje zrobić ze mnie idioty”.
– Żegnaj, Alinoczko. Mam nadzieję, że ci tego nie wytknie.
„Jeśli rzuci, to znaczy, że ma dobry rzut. Zobaczymy, ile lat ciężkiej retoryki spędzą na treningu siłowym na uniwersytecie”.
Alina znalazła pudełko pod poduszką – sama je tam położyła, kiedy obudziła się tej nocy, przerażona, że ktoś się włamie i je ukradnie. Kontrolerka, jak zawsze.
Uroczystość zaślubin Galiny Pietrowna odbyła się w restauracji, w której wszystko było tak, jak być powinno: porcelanowe talerze, kelnerzy o pociągłych twarzach niczym grabarze i muzyka klasyczna w tle, aby nie rozpraszać umysłu hipokryzją.
Alina weszła do sali i wcisnęła się w grupę naukowców i krewnych, jakby wchodziła do salonu futrzarskiego z krokodylem pod pachą.
Galina Pietrowna siedziała na czele stołu, surowa i dostojna, w szaroniebieskim garniturze, jakby właśnie wróciła z posiedzenia rady akademickiej. Uśmiechała się sucho, wyglądając jak ktoś, kto zaraz mi postawi złą ocenę, ale w cywilizowany sposób.
„Alina, cześć” – powiedziała, wstając, jakby nagrobek stał pionowo.
– Witaj, Galino Pietrowna. Gratulacje. To dla ciebie.
Alina wręczyła pudełko. To nie była kokarda, ale prawdziwa flaga dobrej woli.
„Co to jest?” zapytała teściowa, wyglądając jakby w środku był granat.
— Tylko prezent. Ode mnie.
Chwila ciszy. Wszyscy zamarli. Nawet kelner krążył z butelką wina.
Galina Pietrowna otworzyła pudełko i długo patrzyła na bransoletkę. Potem na Alinę. Potem znowu na bransoletkę. I znowu na Alinę.
„Czy to… biżuteria?” – zapytała, jakby sprawdzała, czy nie ma halucynacji.
— Tak. Szmaragdy, srebro, rękodzieło. Zamówienie specjalne.
„Ciekawe”. Chwila ciszy. „Jak myślisz, Alina, co powinna czuć osoba, która otrzymuje taki… no cóż, delikatnie mówiąc, prowokacyjny produkt?”
„Radość? Wdzięczność?” – zasugerowała Alina, starając się nie skrzywić.
— Nazwałbym to „próbą kupienia aprobaty”. To show. Demonstracja bogactwa. Modny blichtr.
„To bransoletka, Galino Pietrowna. Nie jest to notatka dyplomatyczna”.
„Alina” – w jej głosie zabrzmiał ciężar. „Nie rozumiesz prostych rzeczy. Nie wszystko w życiu da się zmierzyć pieniędzmi. Próbujesz nadrobić braki w edukacji błyszczącą biżuterią. To wulgarne. Bardzo wulgarne”.
Alina oniemiała. Chciała uderzyć tę kobietę tak mocno, że wybiłoby jej okulary, zęby i pozbawiło poczucia moralności. Ale ona stała tam. Stała tam jak pomnik.
— Dałem ci tę bransoletkę. Nie na ocenę. Nie na egzamin. Po prostu prezent. Chciałem zrobić coś miłego. Nie wyszło. Zdarza się.
„Zawsze się popisujesz, Alina. Twoja samowystarczalność. Twoja „niezależność”. Twój własny biznes. Ale głęboko w środku czujesz pustkę. Twoja energia to tylko piana. Nie należysz do naszego kręgu. Brakuje ci podstawowego zrozumienia smaku i kultury”.
Alina poczuła, jak w niej wrze wściekłość. W przypływie gniewu ścisnęła pudełko z bransoletką niczym pilota.
– Dziękuję za wykład, profesorze. Idę.
Odwróciła się i odeszła. Nie gwałtownie. Nie z hukiem. Po prostu zniknęła. Jakby zdała sobie sprawę, że nie ma tam już nic do roboty.
Igor wrócił do domu tego wieczoru. Milczał. Zdjął kurtkę i położył torbę z zakupami w kuchni.
— Wyszedłeś z imprezy rocznicowej bez pożegnania. Mama była zdenerwowana.
„Naprawdę?” Alina spojrzała na niego jak na karalucha w kieliszku wina. „Poniżyła mnie publicznie, Igor.”
„Ona po prostu… została wychowana inaczej. Ma wysokie wymagania”.
„Wysokie standardy? To tak, kiedy ktoś daje ci biżuterię, a ona mówi wszystkim, że „nie jesteś jednym z nich”? Że jestem nikim?”
— Miała na myśli, że brakuje ci…
— Dyplom? Profesura? Katedra?
Igor spuścił wzrok.
— Słuchaj… może powinniśmy pomyśleć. O przyszłości. Możemy wszystko uprościć. Sprzedać mieszkanie. Zamknąć interes. Kupić razem dom. Zacząć od nowa.
„Czekaj, mówisz serio?” Alina zaśmiała się. Nie nerwowo, ale szczerze. Śmiechem bólu, rozpaczy i ulgi.
— Po prostu… Mama poczułaby się lepiej. I my też.
„Igorze, sugerujesz, że mam sprzedać swój biznes, rzucić pracę i dać sobie spokój, żeby twoja matka, która uważa mnie za marnotrawstwo miejsca, mogła poczuć się komfortowo?”
– Nie brzmi to tak…
„Brzmi dokładnie tak, jak brzmi. Chcesz, żebym odciął sobie głowę, żeby twoja matka mogła spać spokojnie?”
Zamilkł.
Alina wyjęła pudełko z bransoletką i powoli, niemal delikatnie, położyła je na stole.
„Nie będę już walczyć o miejsce w rodzinie, w której jestem traktowany jak gość. Jak jałmużna. Jak grzesznik”.
Wstała.
„Noc spędzę u Katii. A potem… zobaczymy.”
„Alina” – zawołał cicho. „Czekaj. Porozmawiajmy”.
„Rozmawiamy już dwa lata, Igorze. Ale mówisz słowami swojej matki. A ja mam dość bycia obcym, nawet we własnym mieszkaniu”.
Wyszła, zostawiając go stojącego na tle schludnej kuchni, gdzie wszystko było schludne i uporządkowane. Poza jedną rzeczą – nią.
Katia rozumiała wszystko bez słów. Nawet nie zadała pytań, gdy Alina wpadła do jej pokoju o drugiej w nocy, z odsłoniętymi ramionami pod płaszczem, trzymając pudełko z bransoletką i z oczami, jakby ktoś przed chwilą stanął w płomieniach.
„Twój pokój jest wolny, czajnik zagotowany, koc jest tam” – powiedziała Katya. „Możemy rozmawiać, jeśli chcesz, albo milczeć, jeśli nie. Mam włączone obie funkcje”.
„Dziękuję, mamo” – wyszeptała Alina i nie rozbierając się, opadła na sofę.
Spała źle. Drżała. Ta scena wciąż odtwarzała się w jej snach – restauracja, pudełko, szmaragdy, zdanie: „Jesteś niczym”. Jakby ktoś ją w nią wszczepił, jak wirusa. Program, który uruchamia się za każdym razem, gdy pomyśli: „A co, jeśli…?”
Rano obudziła się z jednym słowem w głowie:
“Wystarczająco”.
Nie odbierała telefonów przez trzy dni. Ani od Igora, ani od jego ciotki, ani nawet od dziwnych numerów z moskiewskimi numerami kierunkowymi – jej matka musiała skorzystać z pomocy kolegów naukowców, żeby „zrehabilitować synową”.
Czwartego dnia zadzwoniłem do siebie. Do notariusza.
Mieszkanie na Sretience kupiła przed ślubem. Było to studio, ale z dużymi oknami, ceglanymi ścianami i zapachem wolności. Tam zaczęła tworzyć biżuterię, potem biżuterię, potem kolekcje, a potem założyła firmę. Własne pieniądze, własne klientki, własne decyzje.
A potem pojawił się Igor. I Galina Pietrowna.
Alina postąpiła mądrze. Wyszła za mąż, zatrzymała mieszkanie i założyła firmę obok, mając nadzieję, że te dwie równoległe linie się nie przetną. Myliła się.
„Dzień dobry. Dzwoniłeś?” – notariusz uśmiechnął się uprzejmie, wygładzając teczkę.
— Tak. Muszę przerejestrować testament. Mieszkanie jest na Sretence. Kupione przed ślubem. Bez praw współwłasności. Wszystko jest na moje nazwisko. Zgadza się?
— Tak. Zgadza się. Czy chciałby Pan kogoś wyznaczyć?
– Tak. Mój przyjacielu. Ekaterina Wiktorowna Zajcewa.
Zapisał to. Alina wyjrzała przez okno. Padał deszcz. Prawdziwy moskiewski deszcz. Zimny, zły, ale szczery.
Tydzień później wróciła do domu. Wyszła na kilka godzin, wiedząc, że Igor będzie w pracy. Zabrała ubrania, dokumenty i laptopa. Zostawiła bransoletkę na stole. Jak kroplę żalu.
Zostawiła notatkę na lustrze.
Kiedyś mówiłeś, że jestem bystry. No cóż, mam już dość przyciemniania świateł, żeby mama nie mrużyła oczu.
Światło nie powinno przepraszać za to, że jest światłem.
A Ty możesz dalej żyć w cieniu.
Powodzenia”.
Galina Pietrowna zadzwoniła tydzień później. Na numer Katii.
— Alina? To ja. Galina Pietrowna.
– Słucham cię.
— Dowiedziałem się, że… odszedłeś. Igor… jest zdezorientowany.
— Jestem pewien. Nie jest przyzwyczajony do życia bez scenariusza.
„Alina, musisz zrozumieć, że postąpiłaś pochopnie. Małżeństwo to praca. A ty jesteś zbyt impulsywna”.
— Naprawdę? A myślałam, że jestem zbyt cierpliwa. Dwa lata. Trzy próby „wpasowania się”. Jedna bransoletka.
„Wszyscy jesteśmy niedoskonali, Alino. Ty też. Nie masz wyższego wykształcenia. Twój biznes jest niestabilny. Jesteś emocjonalna. Ale…”
„Ale?” Alina zmrużyła oczy.
„Jestem gotowy zmienić swoje nastawienie. Jeśli zrobisz krok naprzód. Skończysz studia. Zrezygnujesz z… tego drobnego biznesu jubilerskiego. I skupisz się na poważnym zawodzie. Możemy ci pomóc. Wesprzemy cię. Poprzez Igora.”
„Wiesz, Galino Pietrowna…” Alina się zaśmiała. „W twoim układzie współrzędnych nie powinnam w ogóle istnieć. Nie mam dyplomu, wydziału, kultu nauki. Ale mam wolność. I gust. I mieszkanie na Sretience. Które, nawiasem mówiąc, nie dostałam za pracę dyplomową, ale kupiłam sobie sama. Przed twoim synem. Przed twoją opinią”.
— Ja tylko chciałem…
— Chciałeś nowego ciebie w moim ciele. Nie wyszło.
Alina rozłączyła się i już nigdy nie odebrała telefonu.
Miesiąc później jej biżuteria została zaprezentowana w magazynie. Nie modowym, ale eleganckim. Napisali: „To rzadki przypadek, gdy ktoś bez specjalistycznego wykształcenia tworzy produkt, który wygląda jak dzieło sztuki, a nie jak podróbka”.
Alina siedziała przy oknie na ulicy Sretenki. Jej kot spał obok niej, a tablet leżał na jej kolanach. Przewijała strony, dopiła kawę i wysłała maila.
Temat: Kurs “Marka i strategia”.
Adresat: Brytyjska Szkoła Designu.
Cześć.
Chcę zapisać się na kurs.
Tak, nie mam dyplomu. Ale mam doświadczenie, interesy i palącą potrzebę nauki.
Nie potrzebuję aprobaty. Potrzebuję wiedzy.
Proszę o rozpatrzenie mojej aplikacji.
W mieszkaniu pachniało świeżym chlebem. Na zewnątrz miasto szumiało. Ale w środku, po raz pierwszy od dawna, panowała cisza.
I jest lekko.