„On chce, żebym spłaciła wszystkie jego długi?” – zaprotestowała żona, patrząc na męża z nieufnością.

  • Nazar… Chodzi o to… Po prostu potrzebuję pieniędzy. Pilnie.
  • Co? Myślałem, że wziąłeś pożyczkę?

– Wydałem wszystko. W kasynie.

„Gdzie byłaś?” Aleksandra stanęła w drzwiach, krzyżując ramiona na piersi.

„W podróży służbowej” – mruknął Stanisław, zdejmując buty.

„Kłamiesz. Wziąłeś bezpłatny urlop w pracy. A zapach alkoholu w twoim oddechu jest wyczuwalny z kilometra!”

  • No, trochę wypiłem. Mam prawo.

„Cztery dni?” W jej głosie słychać było napięcie. „Zaginęłaś cztery dni temu! Masz wyłączony telefon. Nie ma cię w pracy. Dzwoniłam do każdej kostnicy!”

„Jaka troskliwość” – zaśmiał się Stanisław. „A ty? Myślisz, że nie wiem?”

  • Czego nie wiesz?

– Wiem wszystko! I wkrótce będzie dowód!

  • Jakie inne dowody? Dowody czego?

„O teście na ojcostwo!” krzyknął. „I nie udawaj, że nie rozumiesz! Wszyscy tylko plotkują – spójrz w oczy tego dziecka, są zupełnie jak oczy Nazara!”

„O czym mówisz?” Aleksandra zbladła.

„O wzięciu pożyczki! Trzysta tysięcy! Na test, na detektywa… I przy okazji, żeby ukoić nerwy. I wiesz co? Będziesz płacił! Bo gdyby nie ty…”

Aleksandra odwróciła się i poszła do sypialni.

„Dokąd idziesz?” krzyknął za nią.

„Zabiorę syna i pojadę do rodziców. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje Sawielij, jest słuchanie twoich bzdur”.

„Uciekasz? To znaczy, że masz coś do ukrycia! Nieważne, wyniki będą za chwilę, wtedy pogadamy!”

Odwróciła się i po raz pierwszy w ich wspólnym życiu dostrzegł w jej oczach nie zwykły spokój, ale prawdziwy ból.

„Wiesz co, Stas? Jak dostaniesz wyniki, nie musisz dzwonić. Już wszystko rozumiem.”

Stanisław siedział w kuchni pustego mieszkania, bawiąc się telefonem. Po raz pierwszy od dwunastu lat małżeństwa Aleksandra wyszła, trzaskając drzwiami. Z nich dwojga to ona zawsze zachowywała spokój i opanowanie! Niezależnie od tego, co robił, niezależnie od tego, co mówił.

Zazwyczaj to jej spokój studził jego rozpaloną głowę. Ile razy mówiła z lekkim uśmiechem: „Stasik, weź oddech i pomyśl”. I to naprawdę pomagało! Ochłonął, pomyślał… I zdał sobie sprawę, że znowu dał się ponieść emocjom.

A teraz… Teraz Stanisław spojrzał na ekran telefonu, gdzie widniała otwarta wiadomość od detektywa: „Raport za dwa dni”. Dwa długie dni oczekiwania na potwierdzenie swojej niewinności! Tylko jakie to miało być potwierdzenie? Już wszystko wiedział.

Niebieskie oczy syna prześladowały go od urodzenia. Na początku był szczęśliwy. Oczywiście! Był zdrowym dzieckiem, Sasza świetnie sobie poradził, sam przeciął pępowinę. Ale potem… Wtedy zaczęły się te wszystkie gadki.

„A jakie oczy! Niebieskie! A po kim je masz? Oboje macie brązowe oczy!” – zdziwiła się teściowa.

„A jego oczy są zupełnie jak oczy Nazara…” – zauważył jeden z jego przyjaciół, kiedy przyszli pogratulować mu zwolnienia ze służby.

Wydawały się niewinnymi frazesami, ale wciąż się piętrzyły… I to była prawda – odkąd pamiętał Saszę, Nazar zawsze był obecny. Pomagał organizować ślub. Kiedyś we trójkę remontowali nowe mieszkanie. Kiedy dowiedzieli się, że spodziewa się dziecka, jako pierwszy pobiegł jej pogratulować.

„Najwierniejszy przyjaciel!” „Najlepszy przyjaciel rodziny!” „Co byśmy bez ciebie zrobili, Nazarze!” I naprawdę zawsze był przy nas. Uważny, troskliwy. Z tymi swoimi niebieskimi oczami…

Stanisław uderzył pięścią w stół. Trzy dni temu, na imprezie firmowej, jego sekretarka wyrzuciła z siebie coś, o czym bał się nawet pomyśleć: „Jesteś pewien, że Nazar to tylko przyjaciel? Spójrz mu w oczy! To kopia!”.

Tego wieczoru nie wrócił do domu. Zadzwonił do Aleksandry i powiedział jej, że ma pilną podróż służbową do Niżnego Nowogrodu na około pięć dni. Spokojnie odpowiedziała, jak zwykle: „Dobrze, informuj mnie na bieżąco”.

Zarezerwował pokój w najlepszym hotelu w mieście. Skoro miał się dobrze bawić, niech się bawi! Pierwszą rzeczą, jaką Stanisław zrobił rano, było udanie się do banku – szybko zatwierdzili mu pożyczkę; w końcu był długoletnim, zaufanym klientem. Trzysta tysięcy… Dużo, owszem, ale potrzebował pieniędzy. Musiał zlecić test, zatrudnić detektywa. Złapie ją! Ich! Wyda ich! I będzie się dobrze bawił. I tak nie mógł spojrzeć tej kłamliwej kreaturze w oczy. I jak mógł udawać, że nic się nie dzieje? Czy to jego dziecko? Skoro nawet jego sekretarka widziała po rozmazanym zdjęciu w telefonie, że dziecko ma innego ojca!

Detektyw zażądał trzydziestu tysięcy, a ekspresowy test zabrał kolejne piętnaście… A resztę… Resztę wydał w barach, klubach, kasynach – gdziekolwiek się dało. Wszystko, żeby nie myśleć, wszystko, żeby zagłuszyć ból i gniew.

Trzeciego dnia zawiodło go to, co zawsze się zdarza w takich sytuacjach: przypadek. Witka, wróciwszy właśnie z pracy, wpadła do tego samego baru, w którym Stanisław topił smutki. Następnego ranka ta sama Witka wpadła na Aleksandrę w sklepie: „Czemu Staś nie wraca spać? Czy on jest na urlopie?”

Aleksandra oczywiście próbowała do niego zadzwonić. Jej telefon był wyłączony. Nikt nie wie, co się z nią działo przez cały dzień, ale wieczorem wysłała krótkiego SMS-a: „Stasiu, wiem, że nie jesteś w podróży służbowej. Zadzwoń”.

Tymczasem wrócił do kasyna. Włączył telefon dopiero rano, zobaczył wiadomości… i znowu go wyłączył. Test miał być gotowy lada chwila. Potem porozmawiają. Ale prawie nie miał już pieniędzy – resztę wydał w kasynie.

Stanisław wrócił do domu piątego dnia – nie dlatego, że chciał, ale dlatego, że nie miał dokąd pójść. W kieszeni brzęczały mu drobne, a nie było pieniędzy na przedłużenie pokoju hotelowego…

Przez całą drogę ćwiczył, co powie żonie. Wyjdzie stamtąd spokojny, opowie jej o swojej podróży służbowej… I co z tego? Kto wie, dlaczego telefon nie działał? Zepsuty. Albo skradziony. Albo… Do diabła z nim! Co to teraz zmieniało? Wyniki testów miały być za chwilę, detektyw obiecał oddzwonić z raportem – i wtedy wszystko się wyjaśni.

Wszedł na swoje piętro. Zadzwonił dzwonkiem, drzwi się otworzyły – i natychmiast zdał sobie sprawę: wszystko, co przećwiczył po drodze, mogło pójść w zapomnienie. W oczach Aleksandry nie było ani zwykłego spokoju, ani nawet gniewu. Tylko zmęczenie i… rozczarowanie? To spojrzenie, zapach domowego barszczu z kuchni, nagle go przytłoczyły. Wszystkie te dni, wszystkie te myśli, cały ból – wszystko to wyparowało naraz…

A teraz… Nie mógł uwierzyć, że Aleksandra rzeczywiście pojechała z synem do rodziców. Stanisław był w siódmym niebie. Detektyw nie zadzwonił, a wyników badań wciąż nie było – albo zaginęły na poczcie, albo laboratorium namieszało.

Nie mógł wytrzymać w pustym mieszkaniu dłużej niż pięć minut – zaczynał krążyć jak zwierzę w klatce. Wychodził, włóczył się po ulicach, a potem wracał… W lodówce stał nietknięty garnek barszczu. Samo patrzenie na niego przyprawiało go o mdłości.

Trzymał telefon cały czas włączony, czekając na połączenie. Aleksandra milczała. Nazar próbował dzwonić dziesięć razy, ale Stanisław odrzucał każde połączenie. Odpowiedział tylko raz na wiadomość: „Spadaj. Wkrótce się przekonasz”.

Wieczorem zadzwonił detektyw:

„Stanisławie Andriejewiczu, wysłałem ci raport. Krótko mówiąc, nic podejrzanego. Wszystkie spotkania twojej żony z tym Nazarem odbywały się w miejscach publicznych, wszystkie rozmowy były normalne, przyjacielskie. Żadnych randek, żadnych…”

Stanisław nie dosłuchał do końca i się rozłączył. Nie, nie wierzył. Nie mógł uwierzyć. Kiedy nadszedł test, wtedy…

W tym momencie komputer zapiszczał – nowa wiadomość. Stanisław szarpnął się w stronę monitora. Wyniki testu.

Chwycił krawędź stołu. W głowie mu szumiało. Przed oczami tańczyły mu linie: „…prawdopodobieństwo ojcostwa… dziewięćdziesiąt dziewięć i osiem dziesiątych procent… to biologiczny ojciec…”.

Dziewięćdziesiąt dziewięć i osiem… Zaczął liczyć w myślach, ale liczby mu się mieszały. Ręce mu drżały, gdy sięgał do kieszeni po telefon – i dopiero wtedy zauważył łzy spływające po policzkach.

Nazar odebrał telefon po pierwszym sygnale:

„Więc, idioto, jakie kłopoty narobiłeś?” – głos jego przyjaciela był niezwykle szorstki.

Stanisław milczał. Co możesz powiedzieć?

„Więc po co tam siedzisz?” – zapytał Nazar łagodniejszym głosem. „No, szykuj się. I nie przychodź bez kwiatów. Nie bierz róż – ona ich nienawidzi. Lepiej…”

„Lilie” – wychrypiał Stanisław. „Białe…”

Stanisław wyszedł z domu, instynktownie wkładając rękę do kieszeni – i zamarł. Nie miał pieniędzy! Ani trochę! Spędził ostatnie chwile w kasynie.

Zaczął gorączkowo opróżniać kieszenie. Reszta, zmięty paragon, bilet autobusowy… Boże, nie starczyło nawet na kwiaty! A bez kwiatów nie mógł się obejść. Bez kwiatów nie był gotowy, żeby porządnie przeprosić.

Wyjął telefon i otworzył kontakty. Vitka? Nie, on już… „Pomógł”. Seryoga? Kiedy on w ogóle miał trochę wolnej gotówki?

Jego palec zawisł nad imieniem Nazara. Zdecydowanie by mu pożyczył. Ale prosząc go… I wtedy Stanisław zrozumiał – to już koniec. To była cena, jaką zapłaci za swoją głupią zazdrość – nie potrafił nawet przeprosić żony bez pomocy.

Mimo to nacisnął „zadzwoń”. Nazar nie odpowiedział od razu:

  • Słucham.
  • Nazar… Chodzi o to… Po prostu potrzebuję pieniędzy. Pilnie.
  • Co? Myślałem, że wziąłeś pożyczkę?

– Wydałem wszystko. W kasynie.

„Ile?” zapytał Nazar po chwili milczenia.

– Pięć tysięcy wystarczy. Wyślę ci mapę.

  • Cienki.

Pięć minut później jego telefon zapiszczał – nadeszła przesyłka. W kwiaciarni pachniało liliami – a przynajmniej tak mu się zdawało. Sprzedawczyni długo wybierała kwiaty – odrzucając jedne, potem drugie, potem trzecie… „Potrzebuję najlepszych dla mojej żony!”. Skinął tylko głową. Jeszcze chwilę by się wkurzył – te kwiaciarnie zawsze robiły jakieś psikusy. Ale teraz był naprawdę wdzięczny: mógł tam stać i zebrać myśli.

Podczas pracy nad bukietem wersy tekstu, te „dziewięćdziesiąt dziewięć i osiem”, wciąż krążyły jej po głowie, jakby z niej kpiły. Sprzedawczyni ułożyła pięć białych lilii w ramce z paproci. „Zupełnie jak wtedy, na weselu” – przemknęło jej przez myśl.

Stał przed nim znajomy, pięciopiętrowy budynek. Okna mieszkania teściowej były oświetlone. Stanisław wyjął telefon i wybrał numer Saszy. Podczas kilku sygnałów, które czekał na odpowiedź, przez myśl przemknął mu cały szalony tydzień – i wstyd zalał go z nową siłą.

„Tak?” Głos mojej żony był zmęczony.

  • Sasza, jestem na dole. Mogę wejść na górę?

Za drzwiami słychać było płacz dziecka – Sawielij pewnie się obudził. I głos Saszy – cichy, kojący. Tak znajomy… Zamek kliknął.

Jego teściowa stała w drzwiach. Zacisnęła usta i zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów:

„Pojawiłeś się?” Zawahała się, po czym dodała: „Proszę bardzo. Ale bądź ostrożny – jeśli znowu mnie obrazisz…”

Nie zdążyła dokończyć zdania – z pokoju dobiegł głos Aleksandry:

  • Mamo, nie zaczynaj. Lepiej zabierz ode mnie Savę.

Teściowa Stanisława spojrzała na niego z pogardą, odwróciła się i weszła głębiej do mieszkania. Aleksandra wkrótce stamtąd wyszła.

„Pamiętasz” – powiedziała cicho Aleksandra – „kiedy się poznaliśmy, powiedziałeś, że zawsze będziesz miał do mnie tylko jedno pytanie: «Co mam zrobić na obiad?»”

Stanisław skinął głową. Wtedy naprawdę w to wierzył. Wierzył w to – bezwarunkowo, jakby to był on sam.

– A teraz? Co się stało z tym facetem, który nie zadawał zbędnych pytań? Z tym, który po prostu kochał?

„Ja…” Zrobił krok naprzód. „Wciąż cię kocham. Bardziej niż samo życie. Was oboje. Ja po prostu… Czułem się, jakbym był w kropce. Wszystkie te rozmowy, te spojrzenia… A potem nadszedł test i zdałem sobie sprawę – jakim jestem idiotą. Wiesz… Nie tyle wątpiłem w ciebie, co w siebie. Pomyślałem… jak taka kobieta mogłaby być ze mną? Czemu nie z nim – tym odnoszącym sukcesy, tym prawym…”

„Z Nazarem?” zachichotała. „Od czasów studiów uważałam go za ósmy cud świata. Idealny. Pozytywny. Nudny do bólu zęba. A ty…” W końcu na niego spojrzała, „żyjesz. Żyliśmy. Zanim pojawiła się ta głupia zazdrość”.

Z głębi mieszkania dobiegał cichy odgłos gruchania – Klara Gawriłowna karmiła wnuka, śpiewając mu kołysankę.

„Sasza” – mój głos drżał zdradziecko – „chcę wrócić do domu. Z tobą”.

Milczała, patrząc na bukiet, który wciąż stał przy drzwiach. Białe lilie – zupełnie jak wtedy, dwanaście lat temu.

„Wiem, że zawaliłem ten tydzień…” – wyjąkał. „Naprawię to. Naprawdę. Po prostu wróć”.

Następnego dnia wrócili do domu. Aleksandra spakowała swoje rzeczy w milczeniu – skupiona, bez pośpiechu. Klara Gawriłowna zacisnęła usta, ale też milczała. Dopiero gdy się żegnali, wybuchnęła płaczem:

  • Może jednak powinieneś zostać?

Aleksandra pokręciła głową. Wzięła śpiącego Sawielija w ramiona:

  • Mamo, sama zawsze mówiłaś, że rodzinę trzeba trzymać razem.

W domu Stanisław po raz pierwszy od tygodnia czuł się niesamowicie zmęczony. Marnować ponad trzysta tysięcy w tydzień? To było wyczerpujące. A do tego wszystkiego musiałby się jeszcze dopłacić… Ale to wszystko miało przyjść później. Teraz najważniejsze było to, że byli w domu.

Pierwsze kilka dni było trudnych. Oboje czuli się, jakby stąpali po polu minowym, ostrożnie dobierając słowa, bojąc się, że zrobią coś złego. Aleksandra starała się trzymać telefon poza zasięgiem wzroku i za każdym razem, gdy Stanisław to zauważył, czuł w sobie ukłucie wstydu.

Wieczorami, gdy żona kołysała syna do snu, on leżał bezsennie i zastanawiał się, jak to musiało być dla niej w tamtych czasach. Kiedy nie wracał do domu, nie odbierał telefonów… A ona biegała między telefonem a kołyską.

Dług wisiał na włosku. Powiedział Nazarowi, że spłaci go w ciągu miesiąca, ale on tylko machnął ręką: „Nie martw się. Damy sobie radę”. Ale bank był bardziej skomplikowany. Miesięczne raty były prawdziwym obciążeniem. Ograniczał je, jak tylko mógł, żeby Alexandra nie zauważyła chwilowej zmiany w ich dochodach. Znalazł pracę na pół etatu, dorabiając wieczorami u starego przyjaciela ze studiów. Alexandrze to nie przeszkadzało, ale za każdym razem, gdy siedział do późna przy komputerze, przynosiła mu mocną herbatę i po cichu całowała go w czubek głowy.

Nazar zadzwonił tydzień później. Długo milczał, po czym zaśmiał się:

  • Jaki z ciebie głupiec.
  • Ja wiem.
  • A co teraz z Saszą?
  • Po trochu. Ona… Ona wybaczyła, myślę.

I to była prawda. Aleksandra naprawdę wybaczyła. Nie od razu, nie z dnia na dzień – ale wybaczyła. Teraz, gdy wszelkie wątpliwości zostały rozwiane, sam Stanisław nie mógł pojąć, jak mógł ją o cokolwiek podejrzewać.

Kilka miesięcy później oczy Sawielija nagle zaczęły ciemnieć. Z dnia na dzień, niezauważalnie, aż w końcu patrzył na świat wielkimi, brązowymi oczami ojca. Pewnego ranka Aleksandra, patrząc na syna, nagle wybuchnęła śmiechem:

– Wiesz, mój ojciec też miał niebieskie oczy. Jako dziecko. A potem zrobiły się brązowe.

  • A ty milczałeś?
  • Ale nie pytałeś.

Nazar, pełniący rolę jego ojca chrzestnego, pojawiał się co weekend, przynosząc zabawki i bawiąc się z chrześniakiem. Pewnego dnia, patrząc, jak jego przyjaciel kołysze Sawielija do snu, Stanisław nie mógł się powstrzymać:

  • Słuchaj, dlaczego ja… nie mogłam po prostu zapytać?

Nazar wzruszył ramionami:

„Mógłbym. Ale nie pytałem. Ale teraz wiesz na pewno – zarówno o moim synu, jak i o Saszy”.

„I dla siebie” – dodał Stanisław, obserwując krzątającą się w kuchni żonę.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *