Tatiana nie zauważyła tego od razu. Początkowo był to tylko nieokreślony niepokój – jak swędzenie między łopatkami, do którego nie mogła dosięgnąć. Przejrzała czeki, zmarszczyła brwi i przeliczyła gotówkę, przekonując samą siebie, że po prostu się przeliczyła. Ale po kolejnej wizycie Margarity Pawłowny nie było już wątpliwości – pieniądze znikały, jakby wpadały do czarnej dziury kieszeni teściowej.
Tego wieczoru Tanya siedziała przy kuchennym stole, oświetlonym przyćmionym światłem lampy z łuszczącym się abażurem. Przed nią leżał portfel, niesmaczny, ale praktyczny prezent od Vanyi na ostatnie urodziny. Kupił go w przejściu metra, z dumą wybierając „najpiękniejszy” z całej chińskiej kolekcji. Niebieska farba na rogach już zaczęła się łuszczyć, ale nie mogła się przemóc, żeby go wyrzucić. W końcu próbował.
Myśli o mężu tylko potęgowały ciężar w jej wnętrzu. Jak wytłumaczyć Iwanowi, że jego matka – ta sama kobieta, która karmiła go kaszką manną, kupiła mu pierwsze trampki i wycierała mu katar – teraz czyści portfel jego żony? Bez pytania. Po cichu. Jak złodziejka.
Tatiana westchnęła tak głęboko, że aż zabolały ją żebra. Wczoraj zniknęło półtora tysiąca. Za te pieniądze mogłaby jeść obiady w stołówce koło biura przez tydzień. Teraz będzie musiała nosić kanapki w pojemniku, który pachnie wczorajszym barszczem, choćby go nie wiem jak dokładnie myła.
Drzwi wejściowe zatrzasnęły się. W korytarzu kliknął przełącznik.
„Tanya, jesteś w domu?” Głos jej męża brzmiał jak głos mężczyzny, który zamierza rzucić się do łóżka w ubraniu.
„W kuchni” – odpowiedziała, wpychając portfel do torby ze zręcznością iluzjonisty.
W drzwiach pojawił się Iwan, chudy, rozczochrany, z jasnobrązowymi włosami spiętymi w kucyk niczym myjka. Pracował jako projektant w biurze, które dumnie nazywało siebie „studio”, i wyglądał jak typowy przedstawiciel kreatywnej inteligencji, żywiącej się kaszą gryczaną i entuzjazmem. Obok niego Tatiana, w biurowej sukience-obcasie, wyglądała jak inspektor podatkowy, który przyszedł skontrolować bohemski kabaret.
„Czemu jesteś taka zdenerwowana jak wróbel na deszczu?” Od niechcenia dotknął jej ramienia.
„Wania, musimy porozmawiać” – skinęła głową w stronę krzesła naprzeciwko, jakby zapraszając go na przesłuchanie.
Mąż się spiął, ale opadł na krzesło.
„Tracimy pieniądze” – wyrzuciła z siebie, postanawiając nie owijać w bawełnę jak kot w bawełnę.
„Co masz na myśli?” Zamrugał, jakby właśnie usłyszał, że Ziemia jest płaska.
- Prosto. Z portfela… Po wizytach twojej matki.
Iwan zmarszczył brwi, po czym jego twarz wygładziła się i uśmiechnął się tak, że Tatiana zawsze miała ochotę spoliczkować go w tył głowy – z protekcjonalnym uśmiechem, niczym psychiatra rozmawiający z pacjentem przekonanym, że jest Napoleonem.
- Tanya, po prostu zapominasz, ile wydajesz. Mama nie mogła tego znieść. To mama.
— Sprawdzałem kwotę przed jej przyjściem. I po. Trzy razy, jak zauważyłem. Pieniądze znikają.
- No, daj spokój – wzruszył ramionami – pewnie coś kupiłeś i zapomniałeś. Albo komuś pożyczyłeś. Albo przelałeś na kartę.
Tatiana poczuła narastającą w niej falę irytacji, niczym przypływ u wybrzeży Kamczatki. Półtora roku temu nadal by się kłóciła, udowadniała, może nawet rzuciłaby w męża ścierką kuchenną. Ale teraz tylko na niego spojrzała, zdając sobie sprawę, że to bezcelowe. Łatwiej było udowodnić istnienie yeti niż przekonać Wanię, że jego święta matka ma zwyczaj opróżniania cudzych portfeli.
„Okej” – powiedziała tonem góry lodowej – „w takim razie się myliłam”.
Iwan skinął głową z miną zwycięzcy turnieju szachowego. Rozmowa zakończyła się jego triumfem, więc nadszedł czas, by powrócić do pilniejszych spraw.
— Chcesz obiad? Mogę podgrzać wczorajszą zupę. Tę z klopsikami wielkości piłek tenisowych.
„Śmiało” – uśmiechnął się i temat był zamknięty. Dla niego.
Ale dla Tatiany rozmowa toczyła się jak wewnętrzny monolog, w którym opowiadała mężowi o wszystkim, co się nagromadziło. Zrozumiała, że musi coś zrobić. Nie z powodu pieniędzy – półtora tysiąca jej nie zrujnuje. Ale z powodu zasad. Ponieważ Margarita Pawłowna uważała takie zachowanie za normalne. I ponieważ Iwan bez mrugnięcia okiem opowiedział się po stronie matki, nie dopuszczając nawet myśli, że jego wierna osoba mogłaby powiedzieć prawdę.
Następnego dnia Tatiana zrobiła coś, na co nigdy wcześniej nie miałaby odwagi – zadzwoniła do matki.
Walentyna Nikołajewna była kobietą silną jak stuletni dąb. Niska, o sylwetce przypominającej sowiecką komodę, z krótką fryzurą farbowaną henną w kolorze zardzewiałego gwoździa, przeszła rozwód, przetrwała niewypłacalność w 1998 roku i wychowała dwójkę dzieci z pensji księgowej w biurze nieruchomości.
Przez ostatnie dziesięć lat cieszyła się zasłużonym spokojem w dwupokojowym mieszkaniu na obrzeżach, gdzie jedynym źródłem stresu był sąsiad, który w każdą sobotę dokładnie o siódmej rano zaczynał remont.
Nigdy nie narzekała na życie, nawet gdy zepsuła się lodówka, przeciekał dach, czy w piątkowy wieczór zaczął ją boleć ząb. „Dam sobie radę” – Walentyna Nikołajewna wypowiadała to zdanie częściej niż „dzień dobry”. I robiła to – uparcie, metodycznie, z tą szczególną stoicką cierpliwością, która rozwija się u ludzi przyzwyczajonych do tego, że nie ma od kogo oczekiwać pomocy.
Jednak telefon od córki wytrącił ją z równowagi niczym wykolejony pociąg towarowy.
„Mamo, pamiętasz, jak ci opowiadałam o Margaricie Pawłownej?” W głosie Tani brzmiało, jakby bała się, że ktoś ją podsłuchuje.
— Twoja teściowa? Ta lalunia z broszką wielkości puszki? — Walentyna Nikołajewna przycisnęła telefon do ucha ramieniem, mieszając kaszę gryczaną. Ugotowała ją według specjalnego przepisu — z cebulą i marchewką, smażąc na złoty kolor. — Co znowu zrobiła?
— Wygląda na to, że zabiera pieniądze z mojego portfela.
Łyżka zamarła w powietrzu.
— Co masz na myśli mówiąc — WZIĄĆ?
Tatiana opowiedziała wszystko – zarówno o zaginięciach, jak i o reakcji męża.
- A co z Wanią?
- Nic. Mówi, że mama nie mogła… Jakby nie była człowiekiem, tylko aniołem ze skrzydłami.
Walentyna Nikołajewna prychnęła tak głośno, że Tatiana po drugiej stronie odsunęła słuchawkę od ucha.
– Cóż za święta prostota! Wszyscy mężczyźni są tacy sami – gotowi uwierzyć w kosmitów, ale nie w to, że ich matka może ukraść coś, co nie jest jej. Więc co teraz zrobisz?
Tatiana na chwilę zamilkła. W tej ciszy widać było całą jej bezradność.
- Nie wiem. Może schowam portfel. Albo pogadam z nią potajemnie, przed Wanią…
– Więc – głos matki stał się jak odgłos bełtu karabinowego – posłuchaj mnie. Koniec z „potajemnym”. Przestań chodzić na palcach po własnym domu.
- Mamo, proszę nie przeszkadzaj…
– Musimy, Taniu. Jutro sam do niej przyjdę. I porozmawiamy z tą młodą damą jak dorośli. Bez dygnięć i ukłonów.
Tatiana zamknęła oczy.
Wyobraziła sobie spotkanie – dwie kobiety, które na pierwszy rzut oka identyfikowały się jako przedstawicielki wrogiego gatunku. Walentyna uważała Margaritę za rozpieszczoną, pustą skorupę, która całe życie przemyka od jednej dziewczyny do drugiej, rozmawiając o sezonowych wyprzedażach i nowych szminkach. Margarita widziała w Walentynie nieokrzesaną wieśniaczkę, która nie wiedziała, po której stronie leży łyżeczka do deseru, i nazywała serwetki „szmatami”.
- Mamo, naprawdę nie ma potrzeby. Sam sobie poradzę.
- Jak to załatwisz? Schowasz portfel pod materac? A może nastawisz budzik? – zaśmiała się Walentyna Nikołajewna z intonacją doświadczonego śledczego. – Nie ma mowy. Nie zostawię tego tak.
Tatiana wiedziała, że skoro matka mówiła takim tonem, nie ma sensu się kłócić. To było jak próba przekonania walca do zmiany kierunku.
- Dobrze, ale zadzwońmy jutro, zanim do niej pójdziesz? Nigdy nic nie wiadomo…
„Okej” – zgodziła się Walentyna Nikołajewna tonem osoby, która już wszystko postanowiła.
Tatiana rozłączyła się i spojrzała na zegar wiszący nad wejściem do kuchni biurowej. Do końca dnia pracy pozostały jeszcze dwie godziny, ale nie mogła się już skupić na pracy. W głowie kłębiły jej się najróżniejsze scenariusze nadchodzącej rozmowy między matkami, a wszystkie kończyły się niczym bitwa Godzilli z King Kongiem – całkowitym zniszczeniem miasta.
Tego wieczoru w domu zachowywała się jak robot z rozładowaną baterią – odpowiadała niestosownie, dwukrotnie soliła zupę i upuściła talerz, pogrążona w myślach. Iwan patrzył na nią z troską, ale nie zadawał pytań. Generalnie wolał nie wnikać w emocjonalny gąszcz żony, słusznie wierząc, że można się w nim utopić bez nadziei na ratunek.
Poranek rozpoczął się od wiadomości od matki: „Pójdę do Margarity o 12”. Tatiana pomyślała, żeby ją od tego odwieść, ale wysłała: „Tylko nie rób scen, błagam cię. To przecież matka Wani”.
Trzy kropki oznaczające wpisanie tekstu migały przez kilka sekund, jakby matka po drugiej stronie zastanawiała się nad odpowiedzią o znaczeniu narodowym. Potem usłyszałam: „Żadnych skandali. Po prostu porozmawiajmy jak dorośli”.
Tatiana zachichotała. Po „po prostu porozmawiajmy” mamy zazwyczaj zostawały dymiące ruiny i popioły.
W pracy co chwila zerkała na zegar wiszący nad recepcją. Wydawało się, że wskazówki celowo zwalniają, by przedłużyć jej cierpienie. Za kwadrans dwunasta nie wytrzymała i wysłała SMS-a do matki: „Jesteś już na miejscu?”.
„Już idę” – padła odpowiedź, która nadeszła aż nazbyt szybko.
Margarita Pawłowna mieszkała w stalinowskim budynku na nabrzeżu, w tych samych budynkach, w których w latach pięćdziesiątych mieściła się elita partyjna i zasłużeni artyści. Przestronne, trzypokojowe mieszkanie z sufitami, do których nie można było dosięgnąć, i sztukaterią, od której łzawiły oczy. Odziedziczyła mieszkanie po rodzicach i była tak dumna z tego „rodzinnego gniazda”, że miała wrażenie, jakby osobiście wycięła z Piotrem okno na Europę.
Iwan dorastał tam, wśród mebli, które mogłyby trafić do muzeum, i kryształowych wazonów lśniących niczym kopalnia diamentów. I chociaż on i Tatiana mieszkali teraz w wynajętym kawalerce, niewiele większej od szafy, jego teściowa nigdy nie przepuściła okazji, by przypomnieć mu, „czym jest prawdziwy dom, a nie ta twoja buda”.
Walentyna Nikołajewna wjechała na trzecie piętro bez windy i zatrzymała się przed drzwiami wielkości wejścia do katedry. Poprawiła kołnierzyk bluzki i opuściła marynarkę, którą zakładała tylko na specjalne okazje.
Na rozmowę z Margaritą Pawłowną nałożyła nawet szminkę – jasnoróżową, kupioną na Nowy Rok i od tamtej pory zbierającą kurz w jej kosmetyczce.
Rozumiała, że dla kogoś takiego jak Margarita wygląd ma znaczenie. I choć sama Walentyna uważała cały ten „blask” za nonsens, postanowiła go wykorzystać podczas ważnej rozmowy. W końcu szła do kryjówki wroga, więc musiała wyglądać przyzwoicie.
Zdecydowanie nacisnęła dzwonek. Zza drzwi dobiegła melodia – pretensjonalna aż do bólu zębów, zupełnie jak sama właścicielka mieszkania.
Słychać było kroki – lekkie, jakby ktoś ledwo dotykał podłogi. Zamek zaskoczył.
„Kto tam?” W głosie Margarity Pawłownej słychać było niepokój, jakby spodziewała się, że urząd skarbowy przeprowadzi kontrolę.
- To jest Walentyna Nikołajewna, matka Tatiany. Musimy porozmawiać.
Przerwa była na tyle długa, że mogliśmy napić się herbaty. Potem drzwi powoli się otworzyły.
Margarita Pawłowna stała na progu w jedwabnym szlafroku w kolorze kości słoniowej. Jej jasne włosy były upięte w fryzurę tak niedbale, że od razu było widać, że spędziła nad nią co najmniej godzinę. Twarz miała umalowaną, jakby szła na sesję zdjęciową, a nie siedziała w domu w środę.
„Och, co za niespodzianka” – w głosie teściowej słychać było ledwo skrywaną irytację, jak u osoby, która odkryła karalucha w swoim ekskluzywnym torcie. „Proszę wejść”.
Walentyna Nikołajewna weszła do holu wielkości poczekalni na dworcu kolejowym. Parkiet był tak lśniący, że można było się w nim przejrzeć. Na ścianie wisiało lustro w ramie ozdobionej rzeźbionymi amorkami. Wieszak wyglądał, jakby kiedyś służył jako element dekoracyjny w królewskim pałacu.
- Herbatę? Kawę? – Margarita Pawłowna wyraźnie pamiętała zasady dobrego wychowania, które zabraniały wypuszczania nieproszonych gości bez formalnego zaproponowania im napojów.
– Nie, dziękuję. Niedługo. W interesach – Walentyna odmówiła tonem, jakby proponowano jej truciznę, a nie herbatę.
Przeszli do salonu, urządzonego z pretensjami do arystokracji – ciężkie zasłony, sofa na skręconych nogach, obrazy w złoconych ramach. Usiedli w fotelach naprzeciwko siebie, niczym bokserzy przed walką.
Pomiędzy nimi stał niski stolik z ciemnego drewna z intarsjami. Na stoliku stał wazon ze sztucznymi kwiatami, które wyglądały tak sztucznie, jak uśmiech ekspedientki w drogim butiku.
„Co cię więc sprowadza do mnie o tak wczesnej porze?” Małgorzata Pawłowna złożyła ręce na kolanach z miną królowej udzielającej audiencji pospolitemu człowiekowi.
Walentyna Nikołajewna postanowiła nie owijać w bawełnę – w jej wieku liczy się każda minuta.
- Margarita, bierzesz pieniądze od mojej córki?
Twarz teściowej na chwilę zamarła, jak u manekina. Potem mrugnęła i uniosła brwi, najwyraźniej w wyćwiczonym geście: - Przepraszam, co?
- Pieniądze Tanyi znikają. Po twoich wizytach. Sprawdziła.
Margarita Pawłowna wyprostowała się na krześle, jakby połknęła linijkę. Jej twarz, zazwyczaj przypominająca figurę woskową z Madame Tussauds, nagle ożyła – i to wcale nie na lepsze.
„Oskarżasz mnie o kradzież?” – głos zabrzmiał niczym naciągnięta do granic możliwości struna.
Walentyna Nikołajewna zaśmiała się z miną śledczego, który dokładnie wie, kto ukradł diamenty:
– Zadaję pytanie. Gdybyś poprosił o pożyczkę, to co innego. Ale pożyczać bez pytania, to chyba nieładnie, nie sądzisz?
– Zwariowałaś! Jakie pieniądze? – Głos Małgorzaty Pawłownej podniósł się do tonu, który mogły usłyszeć tylko operowe diwy.
— Pieniądze z portfela Tanyi. Za każdym razem tysiąc albo półtora tysiąca. Dla ciebie, z twoim mieszkaniem, to może drobiazg, ale dla młodej rodziny starczy na obiady na cały tydzień.
Teściowa zarumieniła się, jakby przyłapano ją na sprzedaży podrobionych zegarków. Na jej szyi pojawiły się plamy przypominające truskawkowy jogurt.
– Walentyna, to nasza rodzinna sprawa, a ty wtrącasz się w coś, co nie powinno cię obchodzić! – Podniosła głos tak bardzo, że gdzieś w kącie zadrżał kryształowy wazon.
– Naprawdę? – Walentyna Nikołajewna pochyliła się do przodu jak jastrząb, który wypatrzył ofiarę. – Więc branie pieniędzy to sprawa rodzinna, a proszenie o nie to nie moja sprawa? Myślisz, że skoro jestem matką mojej synowej, a nie twoją krewną, to możesz kraść bezkarnie?
Jej palce pokryte pierścionkami nerwowo bawiły się paskiem szaty.
– Słuchaj uważnie – głos Walentyny stał się cichszy, a przez to ostrzejszy. – Tania po prostu podzieliła się ze mną swoim problemem, nawet nie prosiła, żebym się wtrącała. Już próbowała rozmawiać z Wanią, ale on ślepo cię broni. A teraz będę musiała to rozwiązać, choć uwierz mi – wolałabym nie wiedzieć, że matka mojego zięcia kradnie mu pieniądze z portfela.
„Nic nie wzięłam!” Margarita drgnęła jak marionetka.
- To dlaczego krzyczysz, jakby cię smażono na patelni?
Teściowa zamilkła, jakby zabrakło jej sił. W pokoju zapadła cisza.
Walentyna Nikołajewna powoli podniosła się z krzesła. Teraz górowała nad Margaritą Pawłowną i choć była niższa, robiła większe wrażenie – niczym czołg przy drogim, ale tandetnym samochodzie sportowym.
„Nie chcę, żebyś jeszcze bardziej się kompromitowała” – powiedziała tonem dyrektora szkoły, który wezwał nieostrożnego ucznia. „A ty się kompromitujesz, a wiesz przed kim? Przed swoim synem”.
Małgorzata Pawłowna zadrżała.
- Co, niemiłe, co? Dotknęło cię to? No cóż, jak Tania jeszcze raz będzie mi się skarżyć, to wszystkim opowiem. Twojej siostrze, koleżankom z tego klubu kobiecego czy jakiegoś literackiego? Sąsiadom. Wszystkim. Dowiedzą się, że ty, z tym mieszkaniem i futrem, kradniesz grosze z torebki synowej jak złodziej na targu.
Teściowa zbladła do koloru swojej szaty. Jej usta drżały jak galaretka na talerzu.
- Zróbmy tak: nie ruszaj już portfela Tanyi, a ja będę trzymał język za zębami. Umowa stoi?
Margarita Pawłowna zamrugała, przełknęła ślinę, ale nic nie powiedziała – skinęła tylko lekko głową.
Walentyna Nikołajewna wyprostowała się i ruszyła do wyjścia krokiem generała przyjmującego kapitulację. W korytarzu odwróciła się:
– I jeszcze jedno. Jeśli potrzebujesz pieniędzy, po prostu zapytaj syna. Bezpośrednio. On jest twoim wsparciem, prawda? A nie synowa, która i tak jest dla ciebie utrapieniem.
Drzwi zamknęły się za nią z cichym kliknięciem, jedynym delikatnym dźwiękiem całej rozmowy.
Na zewnątrz Walentyna Nikołajewna wzięła głęboki oddech, przesiąknięty zapachem spalin i opadłych liści. Jej ręce lekko się trzęsły – w końcu takie rozmowy były dla niej bardzo wyczerpujące. Wyjęła telefon i napisała wiadomość do córki: „Rozmawialiśmy. Wszystko będzie dobrze. Szczegóły, gdy się spotkamy”.
Tatiana poczuła ulgę i niepokój, gdy zobaczyła wiadomość. Co dokładnie napisała jej matka? Jak zareagowała teściowa? Czy okaże się, że sytuacja tylko się pogorszyła? Pytania kłębiły się w jej głowie niczym pszczoły w zaniepokojonym ulu.
Tego wieczoru zadzwonił telefon Tatiany. Na ekranie widniał napis „Małgorzata Pawłowna”. Nie zdarzało się to często – zazwyczaj teściowa wolała zwracać się do synowej za pośrednictwem syna, jakby była głucha i niema.
„Witaj” – Tatiana starała się, żeby jej głos brzmiał normalnie, chociaż wszystko w jej wnętrzu było ściśnięte w ciasną kulę.
- Taniu, odwiedzę cię dzisiaj. Muszę porozmawiać z Wanią – głos Margarity Pawłownej brzmiał, jakby połknęła pilnik.
„Dobrze” – odpowiedziała Tatiana, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma wyboru. „O której mam się ciebie spodziewać?”
- Za godzinę.
Sygnał dźwiękowy w słuchawce brzmiał jak wyrok śmierci. Tatiana powoli odłożyła telefon na stół i wpatrywała się w przestrzeń. Domyślała się, o czym będzie rozmowa, a wszystko w jej wnętrzu ściskało się z przeczuciem nadchodzącej burzy.
Dokładnie godzinę później – Margarita Pawłowna zawsze była punktualna, zwłaszcza jeśli chodzi o nieprzyjemne rozmowy – zadzwonił dzwonek do drzwi. Iwan, który właśnie wrócił z pracy i nie zdążył jeszcze zdjąć kaptura, poszedł otworzyć.
- Mamo? Czemu mnie nie uprzedziłaś, że przyjdziesz? – w głosie męża słychać było szczere zdziwienie.
Margarita Pawłowna weszła do mieszkania, jakby robiła komuś przysługę. Miała na sobie swój zwykły „codzienny strój” – nienagannie wyprasowany garnitur, który większość ludzi zakłada tylko na rozmowę kwalifikacyjną lub do urzędu stanu cywilnego.
„Wania, musimy porozmawiać” – głos teściowej brzmiał tragicznie, jak głos aktorki teatru prowincjonalnego w scenie śmierci Julii.
„Co się stało?” Iwan cofnął się o krok, oszołomiony atakiem.
– Twoja żona! – wyrzuciła z siebie Margarita Pawłowna, rzucając Tatianę spojrzenie, typowe dla zdrajców ojczyzny. – Skarżyła się matce! Wyobrażasz sobie? Wygadała się publicznie!
Iwan zamrugał i przeniósł zdziwiony wzrok z matki na żonę i z powrotem:
- O czym mówisz?
– Że dzisiaj to… to… – zawahała się Margarita Pawłowna, najwyraźniej szukając jakiegoś grzecznego słowa dla Walentyny Nikołajewnej – matka twojej żony zjawiła się u mnie. I zaczęła mnie przesłuchiwać z pretensjami!
- Z jakiej okazji? – Iwan nadal nie rozumiał, o co całe to zamieszanie.
„Oskarżyła mnie o branie pieniędzy od Tanyi!” głos teściowej osiągnął ultradźwiękowe wyżyny.
Iwan zmarszczył brwi, a na jego czole pojawiła się zmarszczka – ta sama, którą Tatiana nazwała „zwiastunem burzy”. Zwrócił się do żony:
- Czekaj… To prawda? Powiedziałeś mamie?
Tatiana przełknęła ślinę, ale postanowiła się nie wycofywać:
- Tak. Mówiłem ci. Po tym, jak mi nie uwierzyłeś.
Iwan otworzył usta, a potem je zamknął. W jego oczach malowało się zmieszanie człowieka, któremu nagle powiedziano, że Święty Mikołaj nie istnieje. Odwrócił się do matki:
- Więc… to prawda? Wziąłeś od niej pieniądze?
Margarita Pawłowna zawahała się jak uczennica przyłapana na oszustwie. Jej twarz, zazwyczaj przypominająca woskową maskę, nagle stała się ruchliwa – zmieniająca się jak pogoda w kwietniu.
- Wania, nie rozumiesz, nie o tym mówię! Rzecz w tym, że twoja żona poskarżyła się na mnie swojej matce! To… to nieprzyzwoite! To cios w plecy!
- Nie, właśnie o to chodzi. Wziąłeś pieniądze czy nie?
- Ale Tanya…
„Mamo” – jego głos stał się cichy – „teraz się wymawiasz. To znaczy, że wzięłaś”.
Margarita Pawłowna otworzyła usta, ale nie wydobyła z siebie ani jednego słowa. Stała na środku korytarza, niczym ryba wyrzucona na brzeg – łapiąc powietrze, ale nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego dźwięku.
- Więc dlaczego krzyczysz na Tatianę? – kontynuował Iwan tym samym cichym głosem, który przyprawił Tatianę o dreszcze. – Zrobiła to, co ja powinienem był zrobić. Tylko że dla mnie było „niewygodnie” powiedzieć ci prawdę prosto w twarz, więc dla mojej żony musi być „wygodnie” znosić w milczeniu, kiedy opróżniasz jej portfel?
Teściowa spuściła wzrok.
– No i co z tego? – Iwan wyprostował się, nagle przypominając ojca z młodości. – Już się skompromitowałeś przede mną, ale to dopiero początek. Twój żart wyszedł na jaw – teraz dowie się o nim cała rodzina Tani. Myślisz, że Walentyna Nikołajewna po prostu odpuści?
Margarita poczuła się, jakby oparzono ją wrzątkiem. Dla niej, która przez dziesięciolecia budowała reputację nienagannej damy z szanowanej rodziny, sama myśl o takiej hańbie była nie do zniesienia.
- Chroniłem cię. Kiedy Tanya powiedziała, że jej pieniądze znikają, nie uwierzyłem jej. Uznałem, że się myli. Bo moja matka nie może tego zrobić. Bo moja matka jest ponad to. Ale okazuje się…
Nie dokończył zdania, ale nie było to konieczne. Margarita Pawłowna skurczyła się pod jego spojrzeniem, nagle stając się niższa – jakby uszła z niej połowa powietrza.
„W ogóle nie przynoś wstydu ani mnie, ani sobie” – podsumował Iwan, krzyżując ramiona na piersi. „Jeśli czegoś chcesz, proś, nie kradnij. Przecież jesteś moją matką. Nigdy nie odmówię, jeśli będziesz potrzebowała pomocy. Ale takie sztuczki… To podłe, mamo. Naprawdę podłe”.
Margarita Pawłowna nie odpowiedziała. Zacisnęła tylko usta w cienką linię i lekko skinęła głową. Minutę później była już za drzwiami, bez pożegnania i trzaskania drzwiami. Po prostu wyszła, zostawiając za sobą smugę drogich perfum i przytłaczającą ciszę.
Iwan zwrócił się do Tatiany:
- Przepraszam. Powinienem był ci od razu uwierzyć.
Tatiana skinęła głową w milczeniu. W jej wnętrzu szalał huragan emocji – ulga, triumf, współczucie dla teściowej, duma z męża. Ale na powierzchni zachowała spokój, uśmiechając się tylko lekko.
- Nic. Najważniejsze, że teraz wszystko jest jasne.
Iwan skinął głową i ruszył do kuchni, w milczeniu, z opuszczonymi ramionami, jak człowiek, który właśnie poznał nieprzyjemną prawdę o ukochanej osobie. Tatiana patrzyła, jak odchodzi, i pomyślała: no cóż, w końcu…
Minęły trzy miesiące. Margarita Pawłowna nadal przychodziła w odwiedziny, ale tym razem zachowywała się jak wzorowa uczennica na egzaminie – cicho, ostrożnie. Nawet nie zbliżyła się do torby Tatiany.
Kiedy potrzebowała pieniędzy, zwracała się o nie wprost do syna. I, co dziwne, jej szczerość przynosiła rodzinie ulgę, niczym pierwsza burza po upalnym lecie.
A Tatiana za każdym razem, gdy spotykała się z matką, dziękowała jej za interwencję.
Czasami ochrona przychodzi z najmniej oczekiwanej strony – takie jest piękno życia.