„Mam wszystko zorganizowane. Spójrz na opcje wymiany” – powiedziała, jakby to była najbardziej oczywista przeprowadzka w ich życiu. „Możesz wynająć mieszkanie i zamieszkać…”
— Według dokumentów to mieszkanie jest moje, twój syn nie ma do niego prawa, tak jak ty. Nie wtrącaj się w moją własność — powiedziała stanowczo Dasza
. — Nie — powiedziała stanowczo Dasza.
— Co masz na myśli mówiąc „nie”? — teściowa była zaskoczona, jakby właśnie dowiedziała się, że w jej domu zamieszkał duch. — Anton, wyjaśnij żonie…
— To moje mieszkanie — Dasza po raz pierwszy od dawna podniosła głos. — Kupiłam je za własne pieniądze. I nigdzie się stąd nie przeprowadzam.
W stołówce uniwersyteckiej zawsze panował ruch — hałas, gwar, głosy, a to wszystko, jak zawsze, w przerwie obiadowej, gdy czas między wykładami leci szybciej, niż można się zorientować, co na obiad. Dasza stała w kolejce, wybierając coś na obiad i próbując zdecydować, co nie będzie wygórowanie drogie, a przynajmniej w jakiś sposób satysfakcjonujące. Miała włosy związane w kucyk, jak zwykle nonszalancko, a w rękach trzymała zniszczony pamiętnik, w którym spędziła więcej czasu, niż by chciała, spisując pomysły na biznes, który wciąż pozostawał tylko marzeniem, ale wiedziała na pewno, że pewnego dnia coś na pewno wypali.
„Zjedz puree ziemniaczane z kotletem, jest dziś bardzo smaczne” – usłyszała za sobą miły głos i Dasza się odwróciła.
Facet był wysoki, ciemnowłosy, a w jego spojrzeniu było coś, co sprawiało, że czułeś się inny niż wszyscy. Jego brązowe oczy, w których można było się utopić, błyszczały ledwo dostrzegalnym psotnym błyskiem. Wydawał się być w swoim własnym klimacie, w surowym garniturze, a wszyscy inni studenci przechodzili obok w dżinsach i swetrach, niczym robotnicy w fabryce.
- Czy codziennie próbujesz wszystkich potraw? – zapytała z uśmiechem, starając się nie okazywać, że facet ją zaintrygował.
- Nie, dopiero teraz zauważyłem, jak uważnie studiujesz menu. A tak przy okazji, jestem Anton – zmrużył lekko oczy, patrząc na nią. – Ekonomia, czwarty rok.
„Daria, drugi rok, też ekonomia” – odpowiedziała, podając jej rękę.
I tak zaczęła się ich historia. Zwykła rozmowa w kawiarni i mogłoby się wydawać, że co w tym takiego wyjątkowego? Ale nie, będzie o wiele bardziej skomplikowanie.
Anton okazał się nie być takim zwyczajnym studentem. Później, gdy Dasza znalazła się na znanych jej imprezach, dowiedziała się, że jego ojciec był właścicielem firmy budowlanej, a matka szanowaną kobietą zaangażowaną w działalność charytatywną. Na tle tych wszystkich luksusowych rezydencji i drogich samochodów Anton był jakoś… inny. Spokojny, zamyślony, nie afiszował się. I, co najważniejsze, zawsze był obecny. Z uśmiechem i szacunkiem. Cóż, dla Daszy to było coś nowego. Wcale nie kochała idei „biedny, bogaty” – liczyło się dla niej coś innego: jej plany, jej cele.
„Wiesz, wcale nie jesteś taka jak inni” – powiedział Anton pewnego dnia po miesiącu spotkań, spacerując po parku, zmęczeni wykładami i codziennymi troskami. „Kiedy dowiadują się, kim jestem, od razu zaczynają się do mnie stroić. Nic się nie zmieniłeś”.
„Po co udawać?” Dasza wzruszyła ramionami, patrząc w ziemię i myśląc o czymś własnym. „Wiem, czego chcę od życia. I na pewno nie chodzi o bogatego męża, ale o własną sprawę”.
- Powiesz mi? – Anton uśmiechnął się i usiadł na ławce. – No dalej, powiedz mi, jakim jesteś człowiekiem.
Dasza usiadła obok niego i otworzyła swój podarty pamiętnik, który nosiła niczym amulet. Zawierał tyle planów i pomysłów, że sama czasami przerażała się tą górą nieuzasadnionych ambicji.
— Od dawna marzyłem o założeniu agencji eventowej. Nie byle jakiej, ale takiej, w której każde wydarzenie będzie wyjątkowe, z własną koncepcją, ze specjalnym podejściem. Mam już folder z pomysłami na różne eventy.
Oczy Daszy rozbłysły, a gdy tylko zaczęła opowiadać historię, wszystko nabrało życia. Nie jak biznes, ale jak coś, co karmi duszę.
„Czego potrzebujesz, żeby zacząć?” – zapytał Anton, jakby był tym poważnie zainteresowany.
„Kapitał początkowy, doświadczenie, kontakty” – odpowiedziała, nie kryjąc powagi. „Obecnie pracuję na pół etatu przy weselach, pomagając je organizować. Oszczędzam, krok po kroku. Jeszcze rok, dwa i zacznę”.
„A co jeśli zaoferuję pomoc?” zapytał nagle, nie odrywając od niej wzroku.
„Nie” – Dasza pokręciła głową. „To musi być moje. Od początku do końca. Inaczej nie będę miała satysfakcji, której szukam”.
Anton zatrzymał się, patrząc na nią ze zdziwieniem. Nie była taka jak te wszystkie „piękne damy”, z którymi próbowała go umówić matka. A tu… Był ktoś inny. Ktoś silny, niezależny, kto wiedział, czego chce.
I tak cały pierwszy rok ich związku minął spokojnie, bez burz. Spotkania, filmy, spacery. Dasza kontynuowała pracę i wydawało się, że wszystko idzie dobrze. Ale Anton nie spieszył się z powiedzeniem rodzicom o romansie. Dlaczego? I tak by nie zrozumieli.
Jelena Pawłowna, jego matka, była prawdziwą królową w tym domu. Wysoka, szczupła, zawsze z perfekcyjną fryzurą i w nienagannym garniturze. Przyzwyczaiła się do tego, że wszystko podporządkowane jest jej planowi. Syn nie był dla niej tylko synem – był jej najważniejszą inwestycją w przyszłość. I mogła wygłaszać wykłady o synowych. Koneksje? Pieniądze? O tak! W jej świecie było ich wystarczająco dużo. Bez nich równie dobrze mogłaby się nie pojawiać.
Pierwsze spotkanie z rodzicami Antona nastąpiło niejako przypadkiem. On i Dasza wracali do domu po kinie, kiedy to spotkanie spadło na nich jak grom z jasnego nieba. Jelena Pawłowna stała w drzwiach butiku. Miała na sobie duże okulary, płaszcz, który nie został dobrany ot tak, ale po to, by podkreślić jej status. Uniosła brwi, najwyraźniej niemal tłumiąc zainteresowanie.
- Anton? – kobieta ze zdziwieniem uniosła brwi, patrząc na Daszę od stóp do głów przenikliwym wzrokiem. – Czy możesz nas sobie przedstawić?
„Mamo, to Dasza, moja dziewczyna” – powiedział Anton, lekko spięty, ale starając się zachować spokój. „Dasza, to moja mama, Jelena Pawłowna”.
„Miło mi cię poznać” odpowiedziała Dasza, wyciągając rękę.
Jelena Pawłowna ledwo dotknęła palców, jakby bała się, że zarazi się czymś ważnym.
- Też. A jak długo już… się spotykacie? – zapytała, a jej głos stał się lodowaty jak wiatr.
„Ponad rok” – odpowiedział Anton, nie dając po sobie poznać, że „więcej” nie oznacza „dużo”.
- Naprawdę? – Jelena Pawłowna uśmiechnęła się zimno, jakby usłyszała jakąś nudną informację. – I nie uważałeś za konieczne, żeby nas sobie wcześniej przedstawić?
„Nie było odpowiedniego momentu” – Anton wzruszył ramionami.
„No, już jest. Oczekuję was obojga jutro na kolacji. O siódmej” – powiedziała w taki sposób, że Dasza poczuła ucisk w sercu. To nie było zaproszenie, to był rozkaz.
Następnego wieczoru, kiedy jechali z Antonem do jego rodziców, Dasza kilka razy się przebierała. Za każdym razem coś jej nie wychodziło. Ostatecznie wybrała granatową sukienkę i buty na niskim obcasie, jak na zwykłą imprezę, ale to nie ułatwiało sprawy. Nadal czuła się jak outsiderka, jakby wkroczyła na obce terytorium.
„Nie martw się” – powiedział Anton, całując ją w policzek, gdy podjeżdżali pod dom jej rodziców. To nie był dom, ale prawdziwy pałac, z kolumnami i bramami skrywającymi tajemnice, i zbyt dużą przestrzenią, by czuć się komfortowo. „Po prostu bądź sobą”.
„Łatwo powiedzieć” – odpowiedziała nerwowo, poprawiając włosy. „Twoja matka ewidentnie nie jest mną zachwycona”.
Gospodyni otworzyła drzwi. Przestronny salon, w którym nawet powietrze było przesiąknięte czymś nieuchwytnym. Jelena Pawłowna siedziała na krześle, niczym na tronie – idealna postawa, czarna sukienka, perłowy naszyjnik. Obok niej stał Paweł Nikołajewicz – jej mąż, z siwymi włosami na skroniach, jakby przygotowywał się do tej chwili całe życie.
„Dobry wieczór” – powiedziała Dasza, starając się brzmieć pewnie, chociaż serce waliło jej jak młotem.
„Dzień dobry, młodzi” – Jelena Pawłowna lekko skinęła głową, jakby wybaczając im samo przybycie. „Proszę podejść do stołu”.
I tak siedzieli przy obiedzie. Dasza starała się być skromna, ale Jelena Pawłowna wiedziała, jak wciągnąć człowieka w rozmowę.
„Studiujesz ekonomię? I co planujesz robić po studiach?” – wyrzuciła z siebie, jakby z lekkim zainteresowaniem, ale tak naprawdę znając odpowiedź.
„Mam już własną małą firmę” – odpowiedziała Dasza, nie kryjąc, że jej życie nie ogranicza się do ekonomii. „Organizuję wakacje. I planuję rozwijać się w tym kierunku”.
„Jak słodko” – wycedziła Jelena Pawłowna, a w jej głosie nie było ani krzty podziwu, tylko wyraźne zdumienie. „Anton, pamiętasz Weronikę, córkę Sofii Michajłowny? Pracuje już w dużym banku jako zastępca kierownika departamentu.
„Mamo” – ostrzegł cicho Anton.
- Co się stało? – Jelena Pawłowna uśmiechnęła się niewinnie, a jej wzrok stawał się coraz bardziej ostry jak ostrze noża. – Tak się złożyło. A tak przy okazji, pytała o ciebie w zeszłym tygodniu.
I wtedy Dasza zrozumiała: nikt tu nie pokaże swojej prawdziwej strony, dopóki ona sama nie zbierze się na odwagę i nie odpowie. Przecież w tym domu było wszystko – oprócz uczciwości.
Dasza poczuła, jak płoną jej policzki. Weronika z pewnością nie była pierwszą osobą, o której matka Antona wspomniała tak mimochodem, jakby to było najczęstsze porównanie do potencjalnych synowych z „porządnych” rodzin. Pamiętała jedną, potem drugą i wszystkie były idealne: odnoszące sukcesy, z nazwiskami i rodowodami, w których nie sposób się pomylić.
„A czym zajmują się twoi rodzice, Dario?” – zapytała chłodno Jelena Pawłowna, jakby nie tylko była zainteresowana, ale wręcz prowadziła śledztwo.
„Mój tata pracuje jako inżynier w fabryce, a mama jest nauczycielką szkoły podstawowej” – odpowiedziała Dasza powściągliwie, starając się nie dać nikomu poznać, że jej duma z rodziców nie jest mniejsza niż z własnej firmy.
– Jakież… ciekawe, – Jelena Pawłowna upiła łyk wina i zrobiła to tak, jakby delektowała się nie tylko drinkiem, ale czyimiś marzeniami. – Wiesz, moja przyjaciółka Albina Pietrowna też kiedyś uczyła. Aż wyszła za mąż za bankiera. Teraz mają własną rezydencję na Rublowce. I ich córka, nawiasem mówiąc…
„Mamo, wystarczy” – Anton gwałtownie odstawił szklankę, a jego głos zabrzmiał jak grom z jasnego nieba. „Spotykamy się z Daszą od ponad roku i nie zamierzam tego zmieniać”.
Po obiedzie Dasza siedziała w samochodzie w milczeniu, a słowa Jeleny Pawłowny wciąż krążyły jej po głowie. Jakby każda jej uwaga pozostawiała bliznę, która długo się goiła. Anton, zauważając jej milczenie, wziął ją za rękę.
- Przepraszam za dzisiejszy wieczór. Mama jest zawsze taka… natarczywa.
„Ona po prostu się tobą opiekuje” – odpowiedziała cicho Dasza. „Na swój sposób. I rozumiem ją… która matka chciałaby, żeby jej syn spotykał się z dziewczyną bez koneksji i pieniędzy?”
„Nie obchodzi mnie, czy masz pieniądze, czy nie” – powiedział Anton, ściskając jej dłoń. „Najważniejsza jesteś ty sama”.
Ale mimo jego słów, Dasza nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest po drugiej stronie. Jakby była outsiderką w tym świecie, gdzie pieniądze i znajomości liczą się bardziej niż uczucia.
Następnego dnia wróciła do pracy z podwójną energią. Każdy zarobiony rubel, każdy udany projekt – wszystko trafiało do skarbonki. Oszczędzała na wszystkim, od filiżanki kawy po ubrania. A jej agencja zaczęła rosnąć jak kula śnieżna. Najpierw małe przyjęcia dla przyjaciół i znajomych, potem huczne wesela, eventy firmowe. Dasza czuła, że może wszystko – i była gotowa to udowodnić wszystkim, nawet sobie.
Ale Jelena Pawłowna nie poddała się w próbach umawiania syna z „właściwą” dziewczyną. Co kilka tygodni urządzała przyjęcia z córkami przyjaciółek. Ale Anton niezmiennie odmawiał.
– Synu, spójrz na Christinę – powiedziała kiedyś. – Jej tata jest właścicielem sieci restauracji, mieszkania w centrum, samochodu. I jest piękna. A co najważniejsze, jest z naszego kręgu.
„Mamo, kocham Daszę” – odpowiedział Anton zmęczonym głosem, jakby powtarzał tę samą frazę, nie zdając sobie sprawy, że straciła ona sens.
„Miłość przemija, ale status społeczny pozostaje” – odparła Jelena Pawłowna, nie ustępując. „Myślisz, że jest z tobą ze względu na twoje piękne oczy? Nie ma nic – ani mieszkania, ani normalnej pracy…”
Ale się myliła. A Dasza, mimo wszelkich wątpliwości i stereotypów, robiła wszystko po swojemu.
„Według dokumentów to mieszkanie jest moje, twój syn nie ma do niego prawa, tak jak ty. Nie ingeruj w moją własność” – stanowczo oświadczyła Dasza.
W ciągu dwóch lat związku z Antonem rozwinęła swoją agencję. Miała własne biuro w centrum biznesowym, zespół asystentów i dochód, który wystarczał nie tylko na życie, ale i na spełnianie marzeń. Oszczędzała na wkład własny na mieszkanie.
„Nie chcę, żeby twoja matka myślała, że jestem z tobą dla pieniędzy” – powiedziała Antonowi, kiedy wybierali miejsce do życia. „Dlatego kupuję mieszkanie sama, za własne pieniądze”.
Anton spojrzał na nią z podziwem. Ale Jelena Pawłowna, dowiedziawszy się o zakupie mieszkania, w tym momencie nawet nie kryła niezadowolenia.
- Wow, jaka przedsiębiorcza dziewczyna. Jesteś pewien, że sama sobie zasłużyła na to mieszkanie?…
Ale i tak się myliła.
Kiedy Anton się jej oświadczył, stało się to w chwili, gdy Dasza właśnie odebrała klucze do swojego mieszkania. Przyjechał pomóc w przeprowadzce i gdy tylko wnieśli ostatnie pudło, Anton uklęknął na jedno kolano, tuż pośród rzeczy.
„Wyjdziesz za mnie?” zapytał, wyciągając pierścionek z małym diamentem, który wydawał się mniej ważny od jego słów.
Dasza zamarła z pudełkiem w rękach.
- Anton, jesteś pewien? Twoja matka…
- Kocham cię. Reszta nie ma znaczenia.
Kiedy ogłosili zaręczyny, Jelena Pawłowna zbladła, ale się powstrzymała. Zbyt ceniła swoją reputację, by robić sceny.
„No cóż, skoro tak… Ślub powinien być godny naszej rodziny” – powiedziała z nutą tragizmu w głosie. „Zajmę się organizacją”.
„Dziękuję, mamo, ale Dasza i ja już wszystko zaplanowaliśmy” – odpowiedział stanowczo Anton. „Ma własną agencję turystyczną, jeśli pamiętasz”.
„Masz na myśli, że panna młoda sama zorganizuje sobie ślub?” Jelena Pawłowna uniosła idealnie narysowaną brew, jakby to była najstraszniejsza herezja. „To… nieprzyzwoite”.
„Mój zespół się tym zajmie” – odpowiedziała spokojnie Dasza. „Pod moim kierownictwem zorganizowali już ponad pięćdziesiąt ślubów”.
„Pięćdziesiąt ślubów u zwykłych ludzi to nie to samo, co jeden ślub w porządnym społeczeństwie” – powiedziała Jelena Pawłowna przez zaciśnięte zęby, jakby to był wyrok śmierci.
Nowożeńcy nalegali na siebie, a wesele przebiegło dokładnie tak, jak sobie wymarzyli – elegancko, nowocześnie, bez zbędnego rozmachu, jak to zwykle bywa wśród ludzi, którzy naprawdę rozumieją, co w życiu jest ważne. Jelena Pawłowna oczywiście nie mogła pozostać obojętna. Jak zawsze znalazła coś, do czego mogłaby się przyczepić.
„W naszych czasach panny młode wybierały suknie od znanych projektantów, a nie zamawiały ich u nieznanych krawcowych” – zaczęła, przeciągając te słowa niczym wyrok śmierci.
Dasza tylko się uśmiechnęła w odpowiedzi. Suknia, owszem, została uszyta przez kobietę, niezbyt znaną, ale jej prace były prawdziwymi dziełami sztuki. Idealnie leżała na jej sylwetce, korzystnie podkreślając jej delikatność, jakby suknia była nie tylko strojem, ale przedłużeniem samej Daszy. A jej włosy, ułożone w elegancką fryzurę, lśniły złotem niczym promienie słońca. Wszystko, co Jelena Pawłowna postrzegała jako dzieło sztuki, postrzegała jako mrok, na który tylko ona potrafiła lepiej patrzeć.
Po ślubie nowożeńcy zamieszkali w mieszkaniu Daszy. Jelena Pawłowna od razu się oburzyła:
„Mamy trzy wolne mieszkania w centrum miasta. Po co się tu tłoczyć…” Rozejrzała się po ich jasnym, ale małym, jednopokojowym mieszkaniu na obrzeżach, jakby to był jakiś wstyd.
„Mamo, to nasza decyzja” – powiedział Anton krótko i stanowczo, jakby te słowa wystarczyły, by położyć kres tej decyzji.
Ale, jak można się było spodziewać, Jelena Pawłowna nie zamierzała się poddać. Zaczęła pojawiać się bez ostrzeżenia, niczym burza, która nie ostrzega, ale zawsze znajdzie powód do burzy. Krytykowała wszystko: od braku niezbędnych produktów w lodówce, po ustawienie mebli. Szczególnie irytowało ją to, że synowa nie spieszyła się z siedzeniem w domu i czekaniem, aż życie stanie się choć trochę mniej interesujące.
„W porządnych rodzinach żony zajmują się domem, a nie biegają na imprezy organizowane przez innych ludzi” – powtarzała tę frazę tak często, że zaczęła brzmieć jak déjà vu.
Dasza starała się nie zwracać na to uwagi, choć było to trudne. Ciągła presja, te nieznośne rady i wieczne aluzje, że powinna się zmienić. Anton ją chronił, ale zawsze starał się być w zgodzie z matką, żeby nie wywołać konfliktu. Atmosfera robiła się coraz gorętsza. Bardzo szybko.
A potem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, dowiedziała się, że jest w ciąży. Początkowo się cieszyła. W końcu dziecko miało łączyć rodzinę, wzmacniać ją, ułatwiać wszystko. Ale reakcja teściowej przerosła wszelkie oczekiwania.
„Mam nadzieję, że teraz się ustatkujesz i zajmiesz się swoją rodziną, jak należy” – powiedziała z takim wyrazem twarzy, jakby Dasza siedziała w błocie i jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że nie powinna tego robić.
„Świetnie sobie radzę z prowadzeniem agencji” – odpowiedziała Dasza, starając się nie tracić pewności siebie. „I nie zamierzam rezygnować z biznesu, który budowałam przez pięć lat”.
„Anton, powiedz jej!” – zażądała Jelena Pawłowna, jakby Anton był jej osobistym wykonawcą testamentu. „Nie możesz pozwolić żonie pracować, kiedy spodziewa się dziecka. To nieprzyzwoite”.
„Mamo, to nie twoja sprawa” – powiedział Anton, prawdopodobnie po raz pierwszy od dawna, odpowiadając jej takim tonem, że Jelena Pawłowna zamilkła, ale tylko na chwilę.
- Nie moja sprawa? – Jelena Pawłowna oburzyła się, jakby jej powiedziano, że jej własny syn już nie jest taki sam. – Myślę o dobru rodziny! O twoim dziecku! A tak przy okazji, skoro mowa o przyszłości, czas pomyśleć o lepszym mieszkaniu. Mamy cudowne trzypokojowe mieszkanie…
„Nie, mamo. Zostaniemy tutaj” – warknął Anton, jakby miał nadludzką cierpliwość.
Ale Jelena Pawłowna nie poprzestała. Nie, nadal kroczyła przez ich życie, niczym cień, który nie znika, nawet jeśli bardzo tego chcesz. Przychodziła coraz częściej, doradzając, jak urządzić pokój dziecięcy, jakiego lekarza wybrać, jak karmić przyszłe dziecko. I każda jej wizyta kończyła się mimochodem, że nadszedł czas, aby młoda rodzina przeprowadziła się do „normalnego” mieszkania.
Myślała, że w ten sposób uchroni swoich synów przed nieczystym życiem. Ale najwyraźniej nie wiedziała, że prawdziwe życie nie polega na „normalnym” mieszkaniu ani na „słusznych” decyzjach. Ale na tym, jak je samemu zbudować, niezależnie od tego, co mówią te wszystkie mądre ciotki i matki.
Ciąża, oczywiście, nie była łatwa. Dasza starała się wytrzymać. Wszystko było jak należy: pracowała zdalnie, zarządzała projektami za pośrednictwem asystentów, dawała z siebie wszystko. Ale jej teściowa… Ta kobieta zdawała się specjalnie wybrać moment, by pojawić się w domu, niczym syrena na morzu. I nie tylko się pojawić, ale wkroczyć w życie, roszcząc sobie prawo do przywództwa.
„Umówiłam się na wizytę u najlepszego specjalisty w mieście” – powiedziała Jelena Pawłowna, jakby była najlepszą lekarką na świecie. „Jutro idziemy na konsultację”.
„Dziękuję, ale ja już mam lekarza” – odpowiedziała Dasza, nie chcąc ustąpić. „A jutro mam ważne spotkanie z klientem”.
- Spotkanie z klientem? – Jelena Pawłowna aż uniosła ręce, jakby Dasza powiedziała, że zaraz skoczy z dachu. – Jesteś w ciąży! Z jakimi klientami? Anton, pozwalasz żonie na takie ryzyko?
„Mamo, Dasza jest dorosła i sama decyduje” – powiedział Anton, próbując w jakiś sposób uspokoić matkę.
– Właśnie! – przerwała mu teściowa. – Ona myśli tylko o sobie! A kto pomyśli o dziecku? O twoim dziecku, Antonie! Dziedzicu naszej rodziny!
Dasza poczuła zawroty głowy. W ostatnich tygodniach takie rzeczy zdarzały się coraz częściej. Lekarz powiedział, że stresu należy unikać. Jak więc z tym żyć?
„Muszę się położyć” – wyszeptała.
– Widzisz! – zawołała triumfalnie Jelena Pawłowna. – Mówiłam ci! Natychmiast przeprowadź się do normalnego mieszkania. Nawet powietrze tu jest stęchłe!
Następnego dnia przyszła ponownie, tym razem z agentem nieruchomości, jakby całe jej życie było dla niej czarno-białym filmem, w którym to ona była główną bohaterką.
„Mam wszystko zorganizowane. Spójrz na opcje wymiany” – powiedziała, jakby to była najbardziej oczywista przeprowadzka w ich życiu. „Możesz wynająć mieszkanie i zamieszkać…”
„Nie” – powiedziała stanowczo Dasza.
„Co masz na myśli mówiąc «nie»?” – teściowa była zaskoczona, jakby właśnie dowiedziała się, że duch zajął jej miejsce w domu. „Anton, wyjaśnij żonie…”
„To moje mieszkanie” – Dasza po raz pierwszy podniosła głos. „Kupiłam je za własne pieniądze. I nigdzie się stąd nie ruszam”.
- A jak u ciebie? – Jelena Pawłowna zbladła, jakby Dasza właśnie wyznała jakąś straszną tajemnicę. – Anton, pozwalasz jej tak mówić? My jej pomagamy, a ona…
„Mamo, wystarczy” – Anton, jakby widząc niewysłowioną rozpacz na twarzy żony, objął ją za ramiona. „Już wszystko postanowiliśmy”.
Jelena Pawłowna wyszła, trzaskając drzwiami, ale oczywiście wróciła dzień później z nową propozycją.
„Sprzedaj to mieszkanie” – zaczęła jak poprzednio, nie wahając się ingerować w czyjeś życie. „Dołożymy trochę pieniędzy i kupimy ci przyzwoite mieszkanie w dobrej okolicy”.
„Nie” – powtórzyła Dasza.
- Co z ciebie za człowiek? – teściowa dosłownie eksplodowała. – Normalna synowa byłaby szczęśliwa! A ty? Udajesz niezależną bizneswoman? Myślisz, że nie wiemy, skąd wzięłaś pieniądze na mieszkanie?
„Co masz na myśli?” zapytał cicho Anton.
– Oczywiście! – Jej oczy błysnęły, a Dasza poczuła, jak napięcie w pokoju rośnie. – Skąd prosta dziewczyna, która organizuje przyjęcia dla dzieci, bierze pieniądze na mieszkanie w Moskwie? Na pewno nie z dmuchania balonów! Pewnie romansowała z bogatymi klientami…
- No, dość tego! – Anton stanął między matką a żoną jak nieprzebyta ściana. – Przestańcie natychmiast!
– Nie, niech mówi – Dasza też wstała, jakby coś w niej kliknęło. – Pracowałam pięć lat bez dnia wolnego. Oszczędzałam każdy grosz. Zbudowałam biznes od podstaw. A ty… nawet sobie nie wyobrażasz, jak to jest wszystko osiągnąć samemu! A ty kiedyś coś zrobiłaś? A może po prostu wydałaś pieniądze męża?
Anton stał między nimi niczym most nad przepaścią, ale to był moment, w którym most się zawalił. Nieważne, jak bardzo pragnął, nic nie mógł odzyskać. Wszystko, co zbudowali, już dawno zaczęło się rozpadać.
Jelena Pawłowna spurpurowiała. Jej twarz stała się boleśnie twarda, niczym obraz, który ktoś próbował spalić, ale mu się nie udało. Wszystko to w jednej sekundzie: poczerwieniała z wściekłości, niemal jak siniak.
„Jak śmiecie…” Jej głos drżał zdradziecko, lecz gniew jej nie opuszczał.
„Według dokumentów mieszkanie jest moje” – odpowiedziała Dasza bez cienia wahania w głosie. „Twój syn nie ma do niego żadnych praw. Tak jak ty. Więc przestań próbować rozporządzać moją własnością”.
Słowa wpadały w ciszę niczym kamienie w wodę, ale fale nie nadchodziły. Cisza była tak wielka, że słychać było, jak wszyscy w pokoju próbują oddychać, jakby powietrze w mieszkaniu zaczynało gęstnieć. Anton patrzył to na matkę, to na żonę, to na matkę. Ale w jego oczach nie było ognia ani jasności. Był jak człowiek, który za chwilę zapomni imion swoich bliskich, bez względu na to, jak bardzo ich kochał. I wtedy, oczywiście, wszystko to przerwała Jelena Pawłowna.
- Więc tak to wygląda? – Jej twarz stała się nieprzenikniona, a słowa – zjadliwe. – Teraz jasne, dlaczego wyszłaś za mąż za mojego syna. Żeby podnieść cenę mieszkania? Anton, nie widzisz…
„Odejdź” – powiedział Anton. Cicho, ale stanowczo. Bez agresji, tylko z cichą pewnością siebie. „Odejdź, mamo. Natychmiast. I nie wracaj, dopóki nie nauczysz się szanować mojej żony”.
Po jej wyjściu mieszkanie zrobiło się przygnębiające. Żadnych dźwięków, żadnych zapachów. Tylko pustka, jak po huraganie. Anton stał przy oknie, z rękami w kieszeniach. Wydawało się, że jest, ale mentalnie gdzieś daleko. Dasza usiadła na sofie, czując, jak ściska ją w gardle. Mdłości, niczym znajomy przyjaciel, znów dały o sobie znać. Stres, ciąża. Jedno na drugim.
„Przepraszam” – wyszeptała, próbując przełknąć gulę w gardle. „Nie chciałam, żeby tak się stało”.
„Nie, postąpiłaś słusznie” – Anton zwrócił się do niej. W jego głosie słychać było zmęczenie, ale i determinację. „Już dawno powinnaś była pokazać mamie, na co ją stać. Dobrze, że nie powiedziałaś jej, że już wpłaciliśmy kaucję za dwupokojowe mieszkanie…”
Następnego dnia Anton pojechał do rodziców. Choć starał się być miły, życie, na swój sposób, dawało mu się we znaki. Jelena Pawłowna spotkała go w swoim ulubionym fotelu, z dumną postawą i zaciśniętymi ustami. W kącikach jej oczu pojawiły się nowe zmarszczki, niczym ślady lat, które upłynęły w ich życiu.
- Pojawiła się? – Jej głos był lodowaty. – Czy twoja żona dała ci pozwolenie?
„Mamo, przestań” – Anton opadł na kanapę zmęczony, z tym spojrzeniem, w którym było więcej zmęczenia niż zła. „Przyszedłem porozmawiać”.
„O czym tu gadać?” – zapytała chłodno. „Wyrzucono mnie z mieszkania, do którego weszłam z dobrymi intencjami…”
- Miły? – Anton uśmiechnął się gorzko. – Od pierwszego dnia starałeś się wszystko kontrolować. Mówiłeś nam, gdzie mamy mieszkać, jak mamy mieszkać, jak Dasza ma się zachowywać…
- Jestem matką! Chcę dla ciebie jak najlepiej!
- Nie, mamo. Chcesz robić wszystko po swojemu. Ale ja już nie jestem małym chłopcem. Mam własną rodzinę.
- Rodzina? – prychnęła Jelena Pawłowna, jakby słowo „rodzina” stało się dla niej pustym dźwiękiem. – Dziewczyna, która myśli tylko o biznesie? Która pracuje nawet w ciąży?
– Co w tym złego? – Głos Pawła Nikołajewicza dobiegł zza drzwi, spokojny jak zawsze. Ojciec Antona, choć nie wtrącał się w rodzinne konflikty, postanowił tym razem nie stać z boku. – Lena, czy ty też taka nie byłaś?
- Co? – Jelena Pawłowna zwróciła się ostro do męża, jakby do wroga.
– I zapomniałeś? – Paweł Nikołajewicz usiadł obok syna, jego głos był cichy, ale stanowczy. – Kiedy się poznaliśmy, pracowałeś w firmie handlowej. Chciałeś też otworzyć własny biznes. Moi rodzice też byli temu przeciwni – uważali, że porządnej dziewczynie nie wypada pracować w handlu.
„To co innego!” – oburzyła się Jelena Pawłowna, ale było jasne, że jej pewność siebie zaczyna topnieć.
– Co jeszcze? – zapytał mąż, nie poddając się jej emocjom. – Że teraz jesteś na miejscu mojej matki? Pamiętasz, jak płakałaś z powodu jej narzekań? Jak przysięgałaś, że nigdy nie będziesz tak traktować swojej synowej?
Każde słowo Pawła Nikołajewicza spadało w powietrze niczym młoty losu. Jakże niegdyś marzyli, że te młoty nie dotkną ich rodziny, a tu nagle, twarde i ciężkie, uderzają w nią ponownie.
Jelena Pawłowna siedziała w milczeniu, niczym zastygła postać na portrecie. Anton nie mógł ukryć zaskoczenia – nigdy wcześniej nie słyszał, żeby ojciec otwarcie wyraził swoją opinię. Zdziwienie jednak szybko ustąpiło miejsca czemuś niemal obraźliwemu – dlaczego to on zawsze dźwigał wszystkie rodzinne ciężary?
„Dasza to grzeczna suczka” – powiedział Paweł Nikołajewicz, jakby mówił o psie, który zasługuje na pochwałę za posłuszeństwo. „Mądra, niezależna. A co najważniejsze, nasz syn jest z niej zadowolony. Czy to nie ważne?”
Jelena Pawłowna zacisnęła usta, nie odrywając wzroku od swoich słów, lecz sposób, w jaki jej ramiona lekko się napięły, mówił jej, że się z tym nie zgadza.
„Ale to mieszkanie…” zaczęła, ale mąż już jej przerwał.
- A co z mieszkaniem? – zapytał z uśmiechem w głosie. – Sama sobie na nie zapracowała. Tak jak ty kiedyś o tym marzyłaś. Tylko ci się nie udało – wybrałaś rodzinę. A ona próbuje to pogodzić. I myślę, że całkiem nieźle jej to wychodzi.
Jelena Pawłowna przygryzła wargę. W jej idealnie ułożonych włosach było coś więcej niż tylko siwizna – lata, które tak sprytnie ukryła pod warstwami farby i masek.
„Chciałam tylko pomóc…” powiedziała cicho, jak dziecko, które zrozumiało, że jego zaskoczenie mu się nie spodobało.
„Nie, mamo” – zaprotestował cicho Anton, choć w jego głosie słychać było zmęczenie. „Chciałaś rozkazywać. Ale jeśli chcesz być częścią naszego życia, częścią życia twojego wnuka, musisz zaakceptować Daszę taką, jaka jest. Z wszystkimi jej zasadami i charakterem.
„I z jej mieszkaniem” – zauważył ojciec z lekkim uśmiechem. Ostatecznie było w tym coś przyjemnego.
Minął tydzień. Cisza była ostra, jak nóż, który kłujemy, a potem zapominamy wyjąć. Jelena Pawłowna nie dzwoniła, nie pojawiała się. Dasza była zajęta sprawami agencji, starając się nie myśleć o tym, co się stało. Przecież życie toczyło się dalej, a wszystko inne było tylko szumem w uszach.
Ale pewnego wieczoru ktoś niespodziewanie zapukał do drzwi.
Jelena Pawłowna stała na progu. Bez makijażu, w prostej sukience, która wyglądała jakoś dziwnie na tle jej zazwyczaj nienagannej powierzchowności.
„Czy mogę wejść?” zapytała cichym głosem, jakby nie była właścicielką tego domu.
Dasza bezszelestnie odsunęła się na bok. W takich chwilach słowa traciły na znaczeniu, pozostawała tylko cisza i to, co dało się w nią włożyć. Jelena Pawłowna weszła do pokoju, rozejrzała się, jakby po raz pierwszy zobaczyła to mieszkanie, to życie.
„Wiesz” – powiedziała, siadając na skraju sofy – „myślałam… Może naprawdę nie powinniśmy się przeprowadzać. Mieszkanie jest ładne i jasne. I niedaleko od nas – możemy pomóc przy dziecku…”
To było jak półsłowa przeprosin, tak niejasne, tak nietypowe dla niej. Dasza skinęła głową w milczeniu.
„Czy napije się pan herbaty?” zapytała, nie wiedząc, co jeszcze powiedzieć, żeby nie zepsuć chwili.
I wtedy stał się cud. Rozmawiały cały wieczór. Po raz pierwszy – jak dwie kobiety, a nie jak teściowa i synowa. Jelena Pawłowna opowiedziała o swojej młodości, o marzeniach, których nie zdążyła zrealizować, a Dasza – o planach rozwoju biznesu. Marzeniach i planach. Coś jak uściski, ale bez czułości.
Kiedy siedem miesięcy później urodziła się dziewczynka, Jelena Pawłowna pierwsza przybyła do szpitala położniczego, jak zwykle, w swoim stylu: doradziła, ale tym razem z delikatnością, która brzmiała inaczej.
Dasza nauczyła się ignorować rzeczy niepotrzebne, zauważając jedynie szczerą troskę, która kryła się za tymi dziwnymi, czasem absurdalnymi słowami.
Mieszkanie pozostało u Daszy. Rok później kupili kolejne, dwupokojowe, za zaoszczędzone przez Antona pieniądze. A to małe zostawili na biuro rozwijającej się agencji.
Paweł Nikołajewicz obserwował całą tę historię z boku. Jak zawsze, nie wtrącał się, wiedział, kiedy milczeć, a kiedy trzeba było położyć kres.
Zakochał się od razu we wnuczce; było w niej coś z tamtej młodziutkiej Heleny Pawłowny, zakochanej i zdeterminowanej, ten sam uparty podbródek, to samo spojrzenie, które kiedyś błysnęło z biegiem lat.
Ale Dasza… Nie była leniuszkiem. Trzy lata później jej agencja stała się jedną z wiodących w mieście. I oczywiście często konsultowała się z Pawłem Nikołajewiczem, który chętnie dzielił się swoim doświadczeniem. Dostrzegł w niej determinację, której kiedyś brakowało jego synowi. Anton – owszem, był dobrym człowiekiem, ale czasami – zbyt łagodnym. Zapomniał, że aby się rozwijać, trzeba upadać i podnosić się.
Jelena Pawłowna wciąż próbowała sobie radzić, ale teraz jej energia była kierowana na spokojniejsze tory – organizowała akcje charytatywne, w których agencja Daszy stała się jej kontrahentem. I oczywiście w jej krytyce zaczęły pojawiać się konstruktywne uwagi.
A mieszkanie? Pozostało przedmiotem sporu, ale teraz, na szczęście, stało się raczej powodem rodzinnych żartów niż prawdziwych konfliktów.
Pewnego dnia przy obiedzie Paweł Nikołajewicz cicho powiedział do żony:
- Ale miałem rację co do Daszy, pamiętasz?
Jelena Pawłowna tylko prychnęła w odpowiedzi, ale milczała. To oznaczało, że w końcu przyznała mu rację.