Jesteś biedakiem! – krzyknął mi mąż w twarz, a po roku już u mnie pracował.

  • Nazwałeś mnie nikim? A ty kim jesteś? – Głos Mariny drżał, ale była w nim już stal, której wcześniej tam nie było.

– Marina, jesteś śmieszna nawet w swoich oskarżeniach. Tak samo jak w próbach zmiany czegoś w swoim nędznym życiu – powiedział Aleksiej z lodowatym spokojem, jakby mówił o pogodzie za oknem.

Marina stała przy oknie, zaciskając palce konwulsyjnie na telefonie. Na ekranie widniało zdjęcie zrobione przez jednego z ich wspólnych znajomych: Aleksieja z jakąś kobietą. Jego ramię pewnie spoczywało na jej talii, w drugiej ręce trzymał kieliszek szampana, a uśmiech na jego twarzy wydawał się zbyt intymny jak na zwykły „przyjacielski wieczór”.

Właściwie to drobnostka… gdyby nie obrączka na jego palcu.

„Jestem twoją żoną, Lyosha” – jej głos drżał jak struna, która zaraz pęknie. „Dwa lata małżeństwa, a ty nawet nie uważasz, że to konieczne…”

  • Żona? – Zaśmiał się, a ten śmiech zabrzmiał jak policzek. – Jesteś dodatkiem do mojego wizerunku osoby sukcesu. Kurą domową, która nie potrafi nawet porządnie się ubrać na firmową imprezę. Trzy razy się zarumieniłam, patrząc na twoje ubrania z wyprzedaży. Jesteś po prostu biedaczką! Kto cię potrzebuje beze mnie?

Wyrzucił z siebie ostatnie zdanie, jakby to była jakaś gorycz, i Marinie wydało się, że powietrze wokół niej zaczyna dzwonić. W uszach rozległ się cienki, przenikliwy dźwięk, jak po eksplozji. Widziała, jak poruszają się jego usta, krople śliny spływają mu z ust, zmienia się wyraz twarzy, ale nie słyszała już żadnych słów.

Marina powoli rozejrzała się po kuchni. Włoski zestaw naczyń wybrany przez Aleksieja. Naczynia, które uznał za stosowne. Zasłony w tym samym kolorze, idealnie pasujące do wnętrza apartamentu klasy biznesowej. Wszystko tu należało do niego. Nawet do niej.

„Wychodzę” – powiedziała Marina tak cicho, że zapytał ponownie.

— Odchodzę. Od. Ciebie.

Jej głos był mocniejszy niż kiedykolwiek. Odłożyła telefon na stół. Zdjęła obrączkę i położyła ją obok siebie – maleńki złoty krąg, który kiedyś uważała za symbol wieczności ich związku.

Aleksiej spojrzał na nią z łobuzerskim uśmiechem, jakby była dzieckiem, które oznajmiło, że poleci na Księżyc.

— Dokąd pójdziesz? Do swojej przyjaciółki Nastii? Do jej wynajętego kawalerki na przedmieściach? A może do rodziców w Woroneżu? Nie masz pieniędzy. Nie masz normalnego wykształcenia. Nie masz pracy. Istniejesz tylko dzięki mnie. Spójrz prawdzie w oczy — jesteś nikim.

Marina po cichu wyszła z kuchni. Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy do małej walizki: szczoteczkę do zębów, dokumenty, kilka rzeczy osobistych. Co ludzie zabierają, kiedy opuszczają swoje dotychczasowe życie i idą na łatwiznę? Nie wiedziała. Ale jedno wiedziała na pewno – nie dało się tu dłużej zostać.

Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem zamka, dźwiękiem, który oddzielił przeszłość od przyszłości. Marina zamarła, uchwycając tę ​​chwilę między dwoma życiami.

Cisza dźwięczała jej w uszach. Oparła się o ścianę klatki schodowej i, o dziwo, nawet stęchłe powietrze drogiego wejścia wydawało się czystsze niż powietrze w tym mieszkaniu. Po raz pierwszy od lat oddychała nie urywanymi oddechami, nie powierzchownie, jak obok Aleksieja, ale całą klatką piersiową, aż do samego dna płuc.

Winda cicho zjechała w dół. Marina dostrzegła swoje odbicie w lustrzanej ścianie: bladą twarz, usta zaciśnięte z determinacją. Kiedy drzwi się rozsunęły, konsjerż Michaił Stiepanowicz – ten sam, który przez lata ceremonialnie kiwał jej głową: „Dzień dobry, żono pana Rogowa” – uniósł siwą brew ze zdziwienia na widok jej walizki.

— Czy wezwać taksówkę?

„Tak, proszę” – odpowiedziała Marina. „I to już ostatni raz”.

Usiadła na ławce przy wejściu do kompleksu, otworzyła telefon i wybrała numer Nastii.

„Jesteś pewna, że ​​dasz radę z tym sprzętem? Kosztuje więcej niż moja miesięczna pensja” – Nastya z niepokojem patrzyła, jak Marina ustawia profesjonalną kamerę.

Minęły dwa tygodnie od rozstania z mężem. Dwa tygodnie mieszkania na kanapie w maleńkim salonie Nastii. Dwa tygodnie łez, przemyśleń i stopniowego wybudzania się z długiej emocjonalnej anabiozy.

  • Nastia, studiowałam fotografię przez cztery semestry, zanim Aleksiej przekonał mnie, żebym porzuciła „tę beznadziejną bzdurę”. Nie martw się o sprzęt – uśmiechnęła się Marina, poprawiając obiektyw.

W jej uśmiechu było coś nowego – determinacja granicząca z desperacją, ale jednocześnie przepełniona dziwną energią. Nastya skinęła głową w milczeniu, podając mi kawę w wysłużonym kubku.

„Masz złote ręce” – powiedziała niespodziewanie Nastya, obserwując, jak zręcznie Marina radzi sobie z kamerą. „Wiesz, zawsze byłaś utalentowana. On po prostu… nie pozwolił ci tego dostrzec”.

Marina na moment zamarła.

„Ale on ciągle powtarzał, że moją jedyną wartością jest bycie dodatkiem podkreślającym status u boku odnoszącego sukcesy mężczyzny” – Marina mówiła prawie szeptem, wciąż bawiąc się ustawieniami obiektywu.

Jej palce zawisły nad pierścieniem do ustawiania ostrości.

— A wiesz, co jest prawdziwym koszmarem? Wierzyłam. Każdemu jego słowu. Każdej aluzji. ​​Każdemu westchnieniu dezaprobaty.

Nastya milczała, pozwalając swojej przyjaciółce mówić.

— W pewnym momencie zaczęłam patrzeć na siebie jego oczami. Widzieć siebie jako żałosną. Nieudacznika. Żebraczkę — Marina powiedziała ostatnie słowo z gorzkim śmiechem. — I wiecie co? Dziś obudziłam się i zdałam sobie sprawę: nie obchodzi mnie, za kogo on mnie uważa. Dla mnie liczy się to, za kogo ja się uważam.

Skończyła ustawiać kamerę i zwróciła się w stronę ściany, na której poprzedniego dnia powiesili prostą białą tkaninę — spontaniczne tło do zdjęć.

— Pierwszy filmik na blogu. „Jak zacząć od nowa po rozwodzie”. Myślę, że będzie całkiem autentyczny — Marina zauważyła zdziwione spojrzenie Nastii.

  • Co? Tak, postanowiłem założyć bloga.

— O tym, jak wyjść z toksycznych związków. Jak odnaleźć siebie, gdy byłeś przekonany, że jesteś nikim.

Marina nacisnęła przycisk nagrywania i stanęła przed kamerą. Przez chwilę spanikowała. Głos Aleksieja w jej głowie szyderczo szeptał: „Komu potrzebne są twoje rady? Nic nie osiągnąłeś”. Zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się do kamery.

  • Cześć, mam na imię Marina. I dziś opowiem wam, jak zostawiłam męża z jedną walizką i zaczęłam budować nowe życie.
  • Trzecia część miliona wyświetleń dziennie! Rozumiesz, co to znaczy? – Nastya wpadła do pokoju, machając tabletem z otwartą analityką. Jej oczy błyszczały z ekscytacji. – Marin, stajesz się sławny!

Minęło pół roku. Pokój, który Marina teraz wynajmowała, przypominał kryjówkę minimalistycznego artysty: prosty stół do pracy, starannie pościelone łóżko, minimum rzeczy. Ale każdy przedmiot był tu funkcjonalny, a jakość sprzętu do filmowania tylko rosła – pierwsze zarobki zainwestowała w sprzęt bez wahania.

  • Sławna? – Marina podniosła wzrok znad montażu nowego filmu i uniosła brew. – Nie przesadzaj. Po prostu ludzie naprawdę interesują się tym tematem.

Popijała zimną kawę z kubka, na którym widniało teraz jej logo – stylizowany ptak wylatujący z klatki. Nastya wymyśliła ten symbol wolności tej pierwszej nocy, kiedy Marina znalazła się na kanapie.

— Przestań być taka skromna! — Nastya zrzuciła buty i wdrapała się na krzesło nogami. — Trzy kontrakty reklamowe w ciągu ostatniego miesiąca. Oferta współpracy od marki kosmetycznej. Twój kurs edukacji finansowej dla osób zaczynających od zera wyprzedał się w trzy dni. Stajesz się… — zrobiła pauzę, jakby smakowała to słowo — wpływowa.

Było coś niespodziewanie ciężkiego i palącego w tym słowie, jak łyk mocnego koniaku.

Marina mimowolnie wyprostowała plecy. Wpływowy. Aleksiej przypomniał sobie, delektując się tym słowem – „wpływowy” – kiedy mówił o swoich partnerach. Wymawiał je z charakterystycznym tchnieniem, jak sommelier opisujący rzadki rocznik.

— Zabawne, prawda? — Marina zatrzasnęła klapę laptopa i zacisnęła usta. — Nie śniło mi się blogowanie. Chciałam tylko wyładować emocje, jak w starym garnku, przez gwizdek. Wyrzucić to wszystko z siebie, żeby nie bolało tak bardzo w środku. A potem listy zaczęły sypać się strumieniami…

„Jak lawina” – Nastia podchwyciła myśl, pochylając się do przodu. „Morze kobiet, którym latami wbijano do głowy: »Jesteś dodatkiem do mężczyzny. Funkcją, nie osobą«”.

Marina tylko skinęła głową w milczeniu. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy jej blog przeobraził się niczym gąsienica w motyla. Zaczęło się od wyznania w ciemnym pokoju, a przerodziło się w cały system wsparcia – od sesji z psychoterapeutami po instrukcje krok po kroku dotyczące zakładania kont i pisania CV.

Skontaktowała się z prawnikami rodzinnymi, przeprowadziła wywiady z kobietami, które przeszły przez piekło i odbudowały swoje życie, oraz stworzyła kursy tak proste, że mogła z nich skorzystać nawet kobieta w głębokiej depresji.

Zadzwonił telefon. Marina spojrzała na ekran i zmarszczyła brwi.

  • Coś poważnego? – Nastya zauważyła zmianę na jej twarzy.
  • Sasza Wiernikow, – Marina ugryzła się w wargę. – Ten sam inwestor, o którym ci opowiadałam.

Wzięła głęboki oddech i odpowiedziała.

  • Dzień dobry, Aleksandrze.

Nastya nie spuszczała wzroku z twarzy przyjaciółki, czytając ją jak fascynującą książkę: najpierw brwi Mariny złączyły się na grzbiecie jej nosa, potem jej usta otworzyły się w niemym „o”, sekundę później przygryzła dolną wargę, wyraźnie nie ufając temu, co usłyszała, a potem jej oczy błysnęły tym szczególnym blaskiem, który mają ludzie, gdy boją się uwierzyć w niespodziewane szczęście.

– Tak, oczywiście. Jutro o drugiej. Będę – Marina zakończyła rozmowę i przez kilka sekund patrzyła na przyciemniony ekran telefonu.

  • No i co? – Pierwsza załamała się Nastya.

— Oferuje inwestycje. Na rozwój mojej platformy. Z pełną kontrolą nad treścią i kierunkiem, — Marina mówiła powoli, jakby smakowała każde słowo. — Nastia, to… to są ogromne pieniądze.

„Zasługujesz na to” – powiedziała po prostu Nastya.

Marina pokręciła głową.

„Nie, nie rozumiesz. To są właśnie te pieniądze, którymi mogę…” Zawahała się, jakby przerażona własnymi myślami, ale jej głos nagle stał się silniejszy. „Za pomocą których mogę zmienić zasady jego gry.

Wieża Federacji przebijała zachmurzone niebo niczym tytanowa igła w szarą tkaninę. Marina zamarła przy wejściu, łapiąc oddech. Biuro Vernikov and Partners zajmowało trzy piętra gdzieś między chmurami a ziemią.

Ochroniarz w nienagannym garniturze, niczym szwajcarski scyzoryk w ludzkiej postaci: ochrona, obsługa i filtr dla nieproszonych gości, uśmiechnął się blado, gdy podała swoje nazwisko. Tak, jak się uśmiecha do tych, na których się czeka. Winda cicho zawiozła ją na 47. piętro.

Na przyjęciu powitała ją zadbana dziewczyna z nienagannym makijażem.

„Pan Wiernikow pana oczekuje” – wskazała na masywne drzwi z ciemnego drewna.

Marina wygładziła zagniecenia w swoim nowym kostiumie ze spodniami, pierwszym dużym zakupie od dawna. Wzięła głęboki oddech i weszła do środka.

Przy ogromnym stole siedział mężczyzna w średnim wieku o uważnym spojrzeniu i ledwo zauważalnych siwych włosach na skroniach. Jego spojrzenie było przenikliwe, ale nie przytłaczające, a uśmiech szczery.

„Marino, miło mi cię poznać” – Wernikow wstał, by ją powitać, wyciągając rękę. Jego gest był pewny siebie, ale nie natarczywy. „Uważnie przestudiowałem twoją platformę, twoje treści i twoje analizy. Imponujący wzrost”.

Marina uścisnęła mu dłoń stanowczo, bez zbędnego zamieszania. Wiedziała, że ​​w takich chwilach pewność siebie jest wszystkim.

„Dziękuję, Aleksandrze. Twoja propozycja mnie interesuje” – odpowiedziała, a jej głos brzmiał pewnie jak struna.

Wskazał na krzesło naprzeciwko.

— Inwestuję w potencjał. W ludzi, którzy potrafią tworzyć wartość. Twoja grupa docelowa jest jak żywy organizm, który rośnie i ewoluuje. A Twój kurs o edukacji finansowej… — wykonał gest ręką, jakby ważył niewidzialny przedmiot — jest cytowany nawet przez tych, którzy działają na rynku od dwudziestu lat.

Po czym zatrzymał się i spojrzał jej prosto w oczy.

— A jeśli chodzi o Twoją osobistą historię… rezonuje ona z tysiącami przeznaczeń.

Marina poczuła chłód między łopatkami.

„Czy zagłębiałeś się w moją przeszłość?” W jej głosie zabrzmiało coś z dawnej, wciąż niepewnej Mariny.

Wernikow odchylił się na krześle. Jego spojrzenie stało się bezpośrednie i stanowcze, jak u doświadczonego pokerzysty.

– W mojej firmie, Marino Pawłowno, nie mogę sobie pozwolić na luksus inwestowania w ciemno. Ludzie są najważniejszym aktywem, ważniejszym niż technologie i patenty. – Stuknął się palcem w skroń. – A sposób, w jaki przekułaś osobisty ból w sukces w biznesie, mówi o tobie o wiele więcej niż kilkanaście rekomendacji od twoich byłych pracodawców.

Sięgnął po ciemnoniebieską skórzaną teczkę leżącą na nieskazitelnie czystym biurku.

„Oferuję pani duże pieniądze na pierwszy etap rozwoju. Z możliwością zwiększenia finansowania w zależności od rezultatów” – wręczył jej dokument. „Wszystkie szczegóły są tutaj. I pozwólcie mi na jeszcze jedną uwagę…”

Marina podniosła wzrok znad papierów.

„Znam twojego byłego męża” – powiedział spokojnie Wernikow. „Spotkaliśmy się kilka razy w interesach. Sądząc po informacjach, które do mnie docierają, Aleksiej Rogow nie przeżywa teraz najłatwiejszych chwil”.

Serce Mariny zabiło mocniej.

  • Co masz na myśli?

„Jego firma traci pozycję na rynku. Dwa duże kontrakty nie zostały zrealizowane. Inwestorzy są zdenerwowani” – powiedział rzeczowo Wiernikow, jakby mówił o pogodzie. „Wygląda na to, że zawiodły go entuzjazm i pewność siebie. Myślę, że prawdziwy kryzys może rozpocząć się w nadchodzących miesiącach”.

Marina powoli odwróciła wzrok przez okno, na panoramę Moskwy rozciągającą się w dole. Nagle w jej głowie pojawił się pomysł – tak śmiały, że zaparł jej dech w piersiach.

„Aleksandrze” – zwróciła wzrok ku inwestorowi – „a co jeśli zaproponuję ci nieco inny kierunek inwestycji?”

„Powiedziano mi, że właściciel chce się ze mną spotkać osobiście” – Aleksiej wygładził krawat, wchodząc do przestronnej sali konferencyjnej.

Czuł się nie na miejscu. Jeszcze półtora roku temu to on dyktował warunki. To on był obiektem westchnień. To on mógł sobie pozwolić na piętnaście minut spóźnienia się na spotkanie, żeby podkreślić swoją ważność.

Teraz przybył pół godziny wcześniej i nerwowo stukał palcami w podłokietnik krzesła.

Upadek był błyskawiczny. Najpierw zerwane kontrakty. Potem odpływ inwestorów. A ostatecznym ciosem były złe decyzje podejmowane w panice i gniewie. Z pana swojego życia zmienił się w człowieka stojącego na krawędzi bankructwa.

Jeszcze miesiąc takiego upadku i dzieło jego życia, jego małe imperium, budowane cegła po cegle przez dziesięć lat, wymknie mu się z rąk.

Kiedy anonimowy inwestor pojawił się z ofertą wykupu – po cenie, która w lepszych czasach wprawiłaby Aleksieja w drwiny – chwycił się okazji niczym tonący brzytwy.

Podpisał umowę przedwstępną niemal bez patrzenia. A teraz siedział w sali negocjacyjnej jak skazaniec, czekając na wykonanie wyroku.

Chromowana klamka zadrżała. Aleksiej wyprostował się gwałtownie, mechanicznie prostując marynarkę – stary nawyk, który wyrobił sobie latami spotkań biznesowych.

Marina zamarła w drzwiach.

Przez pierwsze kilka sekund mózg Aleksieja odmawiał połączenia między tym nieznajomym a jego byłą żoną. Kim była ta dostojna kobieta w kruczoczarnym garniturze o idealnej postawie? Jej gładko uczesane włosy odsłaniały wysokie czoło, a w oczach malowała się pewność siebie osoby przyzwyczajonej do tego, że jej słowa mają wagę. Ale kiedy kąciki jej ust uniosły się w tym asymetrycznym uśmiechu – nieco wyżej po prawej stronie – wszystko w nim pękło.

Budził się już wcześniej i zasypiał z tym uśmiechem, nienawidził jej i ubóstwiał, ale nigdy – przenigdy – nie spodziewał się, że zobaczy ją w takiej sytuacji.

  • Cześć, Lesha, nie wstawaj, usiądź. Porozmawiajmy o przyszłości twojej byłej i mojej obecnej firmy.

Zapadł się w krzesło, czując jak robi mu się zimno w karku.

„To jakiś żart?” – głos brzmiał ochryple. „Nie możesz… to niemożliwe”.

Marina otworzyła teczkę z dokumentami i położyła je przed nim.

— Wszystko jest całkowicie legalne. „Grupa Inwestycyjna MP” wykupiła pakiet kontrolny Rogov Invest. Jestem jedynym właścicielem i prezesem „MP”. Więc tak, Aleksiej, to teraz moja firma.

Zamilkła, rozkoszując się cichą grą, która rozgrywała się na jego twarzy: jego brwi poszybowały w górę, jakby na komendę niewidzialnego lalkarza, mięśnie na kościach policzkowych poruszyły się jak tłoki, a potem jego oczy się zwęziły i ta sama wściekłość, której kiedyś tak bardzo bała się zobaczyć skierowaną w swoją stronę, wytrysnęła w nich.

„Ty…” Urwał, zaciskając palce w pięści. „Nie dasz rady. Nie znasz się na tym. Zniszczysz to.”

„Może” – wzruszyła ramionami. „Ale to będzie mój wybór i moja odpowiedzialność. Od dawna pomagam kobietom w finansach, więc twoja firma będzie robić mniej więcej to samo. Masz dwie możliwości.

Przesunęła w jego stronę drugi dokument, jakby oferując mu wybór pomiędzy dwiema równie ważnymi ścieżkami.

— Po pierwsze: stajesz się zwykłym pracownikiem firmy. Zachowujesz niewielki procent udziałów — symboliczny, ale wystarczający, by czuć się częścią firmy. Jednak każdy krok, każda decyzja będzie uzgadniana wyłącznie ze mną. Nie jesteś już właścicielem. Tylko wykonawcą testamentu.

Jej głos brzmiał rzeczowo, bez cienia triumfu czy zemsty. Każde słowo było wykalkulowane jak ruch szachowy.

— Po drugie: odchodzisz. Teraz. Z tym, co masz na sobie. Bez pieniędzy, bez koneksji. I zaczynasz od zera, tak jak ja kiedyś.

Aleksiej spojrzał na nią, jakby stanął przed nim duch, ucieleśniający wszystkie jego lęki.

„Zwariowałeś?” wyszeptał, ledwo powstrzymując drżenie głosu. „Czy to zemsta? Za coś, co kiedyś powiedziałem?”

Marina pokręciła głową, a jej wzrok stał się twardszy niż stal.

– Nie, Aleksiej. To biznes. To inwestycja w obiecujący, ale źle zarządzany majątek – postukała palcem w leżące przed nim dokumenty. – Masz godzinę na przemyślenie. Poczekam na twoją decyzję w moim biurze.

Wstała i ruszyła w stronę drzwi, lecz zatrzymała się na progu i obejrzała się przez ramię.

  • A wiesz, co jest najciekawsze? Muszę ci podziękować. Gdyby nie ty, gdyby nie te słowa… Nigdy bym się nie dowiedział, do czego jestem zdolny.

Nastya przyniosła dwie filiżanki kawy i postawiła jedną przed Mariną.

„Jak to jest być właścicielką małego imperium biznesowego?” zapytała z lekkim uśmiechem, sadowiąc się na krześle naprzeciwko.

Marina stała przy oknie, przyciskając dłoń do chłodnej szyby. W dole leżało miasto – jej miasto. Zachodzące słońce zalewało wieżowce krwistozłotym blaskiem, zamieniając je w gigantyczne korony niewidzialnych władców. Przez chwilę miała wrażenie, że cała ta lśniąca metropolia została stworzona według jej własnej woli.

„Wiesz, myślałam, że poczuję triumf. Że moment, w którym zda sobie sprawę, czyja to teraz moc, napełni mnie… nie wiem… radością”. Wzięła łyk kawy, a jej głos złagodniał. „Ale czułam tylko spokój. Jak zamknięcie ostatniej strony książki, którą przeczytałam dawno temu”.

Nastya skinęła głową, przyglądając się uważnie swojej przyjaciółce.

  • Co wybrał?

„Teraz pracuje dla mnie” – Marina uśmiechnęła się kącikiem ust. „Wiedziałam, że nie będzie w stanie odpuścić pieniędzy. Przezwyciężyłby dumę, żeby zachować choć małą część firmy”.

Odwróciła się do stołu i otworzyła laptopa.

  • Co robisz? – Nastya pochyliła się do przodu z zaciekawieniem.

— Tworzę fundusz — Marina szybko napisała, formułując koncepcję w dokumencie. — Fundusz charytatywny, który pomoże kobietom rozpocząć życie po rozwodzie i w trudnej sytuacji. Stypendia edukacyjne. Wsparcie psychologiczne.

Spojrzała na swoją przyjaciółkę.

  • Chcę, żebyś to ty poprowadził. Rozumiesz lepiej niż ktokolwiek inny, co jest potrzebne w takiej sytuacji.

Nastya zamarła z kubkiem w połowie drogi do ust.

  • Ja? Ale… Nie jestem menedżerem. Nie wiem, jak zarządzać funduszem.

— A ja nie wiedziałam, jak założyć bloga, a potem jak prowadzić biznes — uśmiechnęła się Marina. — Uczymy się w trakcie. Wierzysz w ludzi, Nastia. Wierzyłaś we mnie, kiedy ja sama w siebie nie wierzyłam. To najważniejsza cecha u kogoś, kto pomaga innym zaczynać od zera.

Zadzwonił telefon na stole. Marina spojrzała na ekran, zobaczyła nazwisko Wernikowa i odebrała.

  • Tak, Aleksandrze. Tak, wszystko poszło zgodnie z planem. Tak, teraz pracuje dla mnie – posłuchała przez kilka sekund, po czym dodała: – Dziękuję za wsparcie. Tak, jutro o dziesiątej omówimy restrukturyzację. Do zobaczenia.

Odłożyła telefon i znów wyjrzała przez okno. Zmierzch gęstniał, w biurach i mieszkaniach zapalały się światła.

„Nie zapytasz, dlaczego nie zniszczyłam go doszczętnie?” Marina zwróciła się do Nastii. „Dlaczego nie wycisnęłam z niego soku i nie zawstydziłam go publicznie?”

Nastya pokręciła głową.

  • Nie będę pytać. Bo cię znam, Marina. Nie jesteś taka jak on. I nigdy taka nie będziesz.

W tym momencie telefon zadzwonił ponownie. Numer był nieznany. Marina zmarszczyła brwi, ale odebrała.

  • Cześć?

– To Kasparowa z magazynu „Business Stars” – rozległ się energiczny kobiecy głos. – Marino, chcielibyśmy przeprowadzić z Tobą wywiad do działu „Kobiety w biznesie”. Twoja historia sukcesu inspiruje wielu. Czy mogłabyś nam opowiedzieć, jak w ciągu zaledwie półtora roku przeszłaś od gospodyni domowej do właścicielki dużej firmy?

Marina wymieniła spojrzenia z Nastią i się uśmiechnęła.

— Wiesz, wszystko zaczęło się od jednego zdania. Powiedzieli mi: „Jesteś tylko nędzarzem”. I to okazało się najlepszą motywacją w moim życiu.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *