Moja biżuteria – dla twojej mamy?! Ona nawet nie będzie mogła jej założyć – jest za duża!

„Mówisz teraz poważnie?” Głos Olgi drżał, ale jej oczy były zimne jak matowe szkło. „Powiedz, że to żart. No dalej, powiedz, że to jakiś idiotyczny żart, Liosza”.

„Nie zaczynaj” – powiedział cicho Aleksiej, nie odrywając wzroku od kubka zimnej kawy. „Co ty robisz… Dlaczego to robisz?”

„Jestem taka, bo dałaś mojej teściowej moje własne kolczyki!” Olga wstała od stołu, odsuwając krzesło z takim skrzypieniem, że nawet kot w korytarzu się wzdrygnął.

„Widziałam je na sobie! Miała je na sobie na rocznicy. Cztery dni temu. Tak pięknie lśniły. Jakby nie pobierała emerytury, tylko zarabiała na OnlyFans”.

„Daj spokój” – warknął zirytowany Aleksiej. „Wiesz, że jest jej teraz ciężko. Jest stara, samotna, jej ojciec zmarł. To tylko… tylko prezent. Chciałem ją uszczęśliwić”.

„Zrobiłeś coś miłego. Ale nie dla niej, tylko dla siebie. Bo mama powiedziała: »Daj mi to!«, a ty podkuliłeś ogon. To nie prezent, Liosza. To zdrada”.

Aleksiej wstał i podszedł do okna, jakby mógł tam znaleźć odpowiedzi. Albo przynajmniej odwagę.

„To tylko kolczyki, Olu. Czemu robisz z igły widły?”

„Tylko kolczyki?” Olga nagle się roześmiała. Ochryple, z chrypką. „Zupełnie zapomniałeś, prawda? To kolczyki mojej babci. Dała mi je na ślub. Nawet otarłeś oczy, kiedy pierwszy raz je założyłam. A może po prostu wtedy kaszlnąłeś?”

Pozostał milczący.

„Nie wierzę, że mógłbyś to zrobić” – powiedziała cicho, siadając z powrotem. „Chociaż teraz myślę, że tak. Po tym, jak pozwoliłeś jej rządzić nami w domu, otwierać moje szafy i nazywać mnie „silikonową kukłą”, powinnam była się zorientować. Nie jesteś mężem. Jesteś synem. Tylko synem”.

„Dość”. Aleksiej odwrócił się. Jego oczy były wilgotne, nie z emocji, a z gniewu. „Zawsze się jej czepiasz. Owszem, potrafi być niegrzeczna. Ale to moja matka. I będę ją chronić. A ty… nigdy nie próbowałeś zbudować z nią relacji”.

„Naprawić to?” prychnęła Olga. „Piekłam z nią ciasta. Razem. Chociaż to było jak gra w „Kto kogo pierwszy otruje”. Pożyczyłam jej samochód, kiedy padł jej akumulator. Poszłam z nią na targ po ziemniaki! Liosza, nawet słuchałam jej monologu o tym, że nie jestem kobietą, a „plastikową wróżką o pustych oczach”. Słyszałaś to? Czy wtedy też miałaś zatkane uszy?”

„Zapędzasz mnie w kozi róg” – mruknął. „Zawsze stawiasz mi ultimatum”.

„Tak?” powiedziała spokojnie, wstając i zdejmując płaszcz z wieszaka. „Wtedy postawię ci prawdziwe ultimatum. Albo oddasz kolczyki. Albo się rozwiedziemy”.

Otworzył usta. Potem je zamknął. Potem znowu otworzył.

  • Ola, chodź… Porozmawiajmy.

„Rozmawiamy” – powiedziała chłodno. „Tylko ty nie słyszysz. Nigdy nie słyszysz, Lyosha. Zawsze jesteś między mną a nią. A teraz kolczyki nie są moje. Może ty też nie?”

  • Nie dramatyzuj.

— Jest późno. Dramat już się rozpoczął, Aleksiej. I nie ma przerw.

Wyszła, trzaskając za sobą drzwiami. Kot, czekający na korytarzu, rzucił się w jej stronę, ale Olga go nie zauważyła. Albo nie chciała go zauważyć.

Na zewnątrz padał lekki deszcz, taki, który zdawał się kapać prosto na serce. Szła szybko, niemal biegiem, nie zwracając uwagi na przechodniów ani na witryny sklepowe. W głowie dźwięczało jej tylko jedno: „On ją wybrał. Dał jej moje kolczyki. On nie jest mój”.

Kiedy Olga wróciła wieczorem do domu – zmęczona, przemoczona, ale już nie płacząca – Aleksiej siedział na sofie, trzymając w ręku małe aksamitne pudełko.

„Proszę” – wyciągnął ją bez słowa.

„Co to jest?” Olga nie spieszyła się z podejściem. Nie zdjęła butów, a krople wody kapały z jej kurtki na podłogę.

— Ja… rozmawiałam z mamą. Wzięłam je. Ona oczywiście wpadła w furię. Powiedziała, że ​​jestem zdrajczynią i że nie powinnam już do niej przychodzić. Ale pomyślałam… masz rację. To były twoje kolczyki. Twoja pamięć. Ja… nie miałam prawa.

„Jest późno, Liosza” – powiedziała Olga zmęczonym głosem. „Nie chodzi o kolczyki. Chodzi o to, że zawsze jesteś po jej stronie. A ja zawsze jestem tą drugą osobą. Nawet we własnym domu”.

Wstał. Podszedł. Położył pudełko na stoliku nocnym.

„Nie chcę cię stracić, Olu. Jestem głupcem. Ale wiesz, jak ona potrafi manipulować. Dorastałem z tym. Przez dwadzieścia lat żyłem w strachu przed zrobieniem czegoś, co nie było zgodne z jej scenariuszem. Ale ty… ty jesteś inna. I chcę być z tobą. Bez scenariuszy. Bez jej poprawek. Daj mi szansę.”

Stała w milczeniu. Potem usiadła na brzegu sofy.

— Dobrze. Tylko jedno. I żadnych ustępstw. Następnym razem nie będzie pudełek ani przeprosin.

Skinął głową. Po raz pierwszy od dawna, powoli i szczerze.

A za ścianą ktoś głośno kichnął. Sąsiedzi. Albo życie. Wciąż podsłuchują.

Olga nienawidziła spotkań rodzinnych. Zwłaszcza gdy przy stole siedziała kobieta, która nazywała ją „pielęgniarką ciała, ale nie duszy” – i to już podczas pierwszego spotkania.

Ale rocznicy Anny Pietrowna nie można było zignorować. Po pierwsze, dlatego że Aleksiej przez cały miesiąc krążył po mieszkaniu jak wyczerpany mops, powtarzając:

— No, Olu… No, proszę. Tylko jeden dzień. To mama. Ma sześćdziesiąt lat.

Po drugie, on, niczym prawdziwy dyplomata-amator, wsunął jej kolczyki w dłoń:

„Załóż je, niech zobaczy, że je masz. Bez słów. Bez zamieszania. Tylko… żeby zrozumiała”.

Olga to założyła. Nie dla Anny Pietrowna. Dla siebie. I dla ostatniego szlifu w jej grze pasjansów.

Dom teściowej stał na obrzeżach dzielnicy – ​​szara cegła, okna z plastikowymi kwiatami, krzywe ogrodzenie, brama krzywo ustawiona przez postacie mieszkańców. O szóstej wieczorem dziedziniec zapełnił się gośćmi: kolegami z pracy Anny Pietrownej, dalekimi krewnymi z minami w stylu „Och, znowu wyszłaś za mąż?”, i oczywiście tymi, którzy przyszli po darmową sałatkę Olivier i okazję do pogadania o cudzych kłopotach.

Czyli kompletny zestaw w stylu „jak zepsuć sobotę”.

„Idzie nasza gwiazda!” – zawołała Anna Pietrowna, gdy tylko Olga i Aleksiej weszli do domu. „No dalej, Oleńko! Nie bój się, nie ugryzę cię. Pa.”

„Dziękuję” – odpowiedziała spokojnie Olga, zdejmując płaszcz. „Najważniejsze, żebyś się nie drapał. Mamy w domu kota, to wystarczy”.

Anna Pietrowna się uśmiechnęła. Ale spojrzała na kolczyki. Patrzyła na nie długo. Jakby zastanawiała się, czy zdjąć je od razu, czy poczekać na deser.

„Aha, więc tak to wygląda” – powiedziała powoli. „No cóż. Cieszę się, że mój syn w końcu nauczył się odbierać to, co należy do innych”.

Olga się uśmiechnęła.

„Tak, uczyłem się w twojej szkole. Jesteś w tym mistrzem. Zwłaszcza jeśli chodzi o życie innych ludzi.”

Aleksiej dusił się lekko w kącie, nalewając sobie kompot.

Stół był zastawiony jedzeniem, przygotowanym w ciągu jednego dnia. Anna Pietrowna przechadzała się po kuchni niczym generał w okopach: surowa, pewna siebie, w błyszczącej bluzce, zbyt jasnej jak na jej wiek i zupełnie niepasującej do ciasta w dłoni.

„Usiądź, usiądź” – zaćwierkała. „Aleksiej, chodź tu, obok mamy. Oleńko, usiądź tam, przy oknie. Żebyś mogła wyjrzeć. Jest świeża”.

Olga usiadła. Przy oknie. Z widokiem. Milczała.

Toasty spadały niczym okruszki chleba, każdy kolejny banalniejszy od poprzedniego. „Na zdrowie”, „długiego życia”, „obyś nigdy nie zestarzał się duchem”. Niektórzy byli już pijani, gdy jedli drugą sałatkę, inni szukali ładowarek do telefonów, a jeszcze inni – jak zawsze – szukali tematu do plotek.

I powód został znaleziony.

„A jakie kolczyki, mmm!” powiedziała ciocia Ludmiła, siedząca o jedno miejsce od Olgi. „Czy to są złote?”

„Tak. Babci” – odpowiedziała Olga. „Moja babcia je zostawiła”.

„Och, jakie to interesujące!” – zauważyła Anna Pietrowna, nieco głośniej niż było to konieczne. „A Aleksiej powiedział mi, że to on to kupił. I dał mi na rocznicę”.

Cisza opadła na stół niczym mokry ręcznik.

„Co powiedziałeś?” Olga powoli odstawiła szklankę. „Powiedz to jeszcze raz”.

„Powiedziałam, co słyszałam” – Anna Pietrowna wzruszyła ramionami, patrząc na Aleksego. „Sam mówiłeś, że je kupiłeś. A potem je zabrałeś. Jakbym była żebraczką, a przecież nie mam nawet własnych kolczyków”.

„Ty… ty kłamiesz” – wyszeptał Aleksiej.

„Słucham?” Lód trzasnął na stole. Teraz to była Olga. „Mówiłeś, że je kupiłeś?”

„Ja… nie wiem, jak to się stało” – zarumienił się Aleksiej. „Nie chciałem… Ja po prostu… No cóż, powiedziałem jej, żeby jej nie denerwować. Że to prezent. Ale potem…”

„A potem co?” Olga wstała. „A potem postanowiłeś mnie zdenerwować? Albo że zapomnę, że podpisałeś moją pamięć swojej matce?”

Anna Pietrowna się uśmiechnęła.

„Ojej, Oleńko, czy to naprawdę przez te kolczyki? Boże, co za pokolenie! Dzielą wszystko! Pamiętam, jak byłam młoda…”

„Prawdopodobnie byłaś równie jadowita w młodości. Tylko miałaś inne usta” – powiedziała spokojnie Olga.

Wszyscy zamarli.

„Nie oddam kolczyków, jeśli nagle o tym pomyślisz” – powiedziała chłodno Anna Pietrowna. „Pasują do mojej bluzki”.

„Tylko je sobie zatrzymaj!” Olga gwałtownie zdjęła kolczyki i rzuciła je na stół, w sam środek winegretu. „Noś je. Zjedz je. Włóż je sobie do uszu i ukręć. Najważniejsze, żebyś się nie udławiła”.

Zwróciła się do Aleksieja.

„A ty…” – jej głos drżał. „Byłeś ostatnią osobą, której zaufałam. I okazałeś się też maminsynkiem. Tylko nie zrozum mnie źle – nie chodzi mi o troskę. Chodzi mi o tchórzostwo, posłuszeństwo i bezużyteczność”.

  • Och…
  • Nie, nie Ola. Ale „do widzenia”.

Skierowała się do wyjścia, zapinając płaszcz jak zbroję. Dopiero przez drzwi dobiegł głos Anny Pietrowna:

„Nie zapomnij zatrzasnąć za sobą drzwi. Przeciąg w domu to wina kobiet o zimnym sercu”.

Olga się odwróciła.

— A ty zamknij się. Ten projekt to ze starości.

Drzwi się zamknęły. Głośno. Na zawsze.

Tego wieczoru siedziała w kuchni. Bez kolczyków. Z kieliszkiem wina. Z przyjaciółką na wideorozmowie.

„I co teraz?” zapytał mój przyjaciel.

„Teraz?” Olga zachichotała. „Jutro składam pozew o rozwód. I przy okazji odzyskam swoje nazwisko. Zdecydowanie lepiej pasowały do ​​kolczyków”.

I dodała:

— I ogólnie… okazała się całkiem udaną rocznicą. Zwłaszcza winegret ze złotym brokatem.

Poranek był pochmurny. Szary, jak myśli Olgi, gdy obudziła się w pustym mieszkaniu. Po raz pierwszy od dawna poczuła… spokój. Nie ciszę – właśnie spokój. Spokój kogoś, kto przeżył burzę: w uszach wciąż dzwoni, nogi wciąż się trzęsą, ale już stoisz na suchym lądzie.

I ani jednego obcego głosu za ścianą. Ani jednego wyrzutu. Ani jednej matki, która „przypadkiem podlała fikusa” pod twoją nieobecność.

Wstała, zaparzyła kawę, usiadła na parapecie, otulona kocem. Zadzwoniła po ślusarza. Do zamków. Szybko, bez sentymentów.

„Tak, trzeba go wymienić. Tak, dzisiaj. Nie, mój mąż nie potrzebuje nowego klucza. Właśnie o to chodzi w tej operacji”.

A kiedy fryzjer był już w drodze, wrzuciła do jednej walizki wszystko, co zostało z Aleksieja: koszule, bieliznę, maszynkę elektryczną z uszkodzoną nakrętką, a nawet starą butelkę wody kolońskiej, która zawsze przyprawiała ją o migrenę. Oraz oprawione zdjęcie z ich ślubu.

Bardzo symboliczne: wszystko w jednym pakiecie. Życie codzienne, miłość, alergie i przeszłość.

Zadzwonił dzwonek do drzwi. Ale to nie był gospodarz. Aleksiej.

Olga otworzyła drzwi. Nie z litości. Z zainteresowania sportem.

„Dzień dobry” – powiedział, niepewnie unosząc torbę z kwiatami. „Chciałem…”

„Porozmawiać?” – dokończyła spokojnie. „Za późno. Za późno.”

Wszedł. Nieproszony. Taki już był jego styl. Prawie całe ich małżeństwo było „nieproszone”. Wtargnął do jej świata, zostawił po sobie ślad i uznał to za normalne.

„Jesteś zły” – powiedział, siadając na sofie. „Rozumiem. To moja wina”.

„No cóż, przynajmniej w tej kwestii się zgadzamy” – skinęła głową. „To miło”.

„Naprawdę nie chciałam… Po prostu… no wiesz, jaka ona jest. Mama. Wywiera na mnie presję. Ciągle. Znalazłam się między wami. Tak jakby między…”

— Między dwiema kobietami. Tak. Ale jedna jest twoją żoną, a druga nie jest boginią, więc powinieneś położyć się na kamieniu ofiarnym.

  • Myślałem, że wszystko zrozumiesz.

„Rozumiem, Lyosha. Rozumiem, że nie jesteś mężczyzną. Że masz matkę. Ale nie masz kręgosłupa.”

Zmarszczył brwi. Po raz pierwszy. Wcześniej było to spojrzenie pełne skruchy pobitego spaniela.

„Teraz to ty jesteś zły” – powiedział. „To minie. Kochasz mnie”.

  • A ty – ja?
  • Z pewnością!

„To dlaczego pozwoliłeś jej nosić moje kolczyki jak trofeum? Dlaczego nie stanąłeś po mojej stronie ani razu przez trzy lata? Dlaczego dzwoniłeś do niej częściej niż do mnie? Dlaczego pytałeś ją o pozwolenie na wyjazd z nami na wakacje? Dlaczego…” – głos jej zadrżał. „Dlaczego, kiedy byłam chora, dzwoniłeś do niej, zamiast gotować mi rosół?”

Aleksiej milczał.

„Odpowiedz” – zażądała.

  • Ponieważ… jest matką.
  • A kim ja dla ciebie jestem?

Spojrzał na nią. Ale, jak zawsze, nie znał odpowiedzi.

„Dosyć tego, Lyosha. Mam dość bycia numerem dwa w twoim życiu. Nie jestem planem awaryjnym. Jestem kobietą. I już nie twoją.”

W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Panie.

„Wymień zamki” – powiedziała Olga, patrząc Aleksiejowi w oczy. „Pilne. Poprzedni właściciel włamał się do naszego domu”.

Aleksiej podskoczył.

  • Mówisz poważnie?
  • Oczywiście.
  • To głupota. To tylko emocje. To minie.

„Nie, Lyosha. To dojrzała, świadoma, całkowita, trzeźwa trzeźwość. A wiesz, co jest najgorsze?”

Czekał na odpowiedź.

— Już nie czuję bólu. Tylko ulgę.

Dwie godziny później zamki zostały wymienione. Walizka z jej rzeczami stała w przedpokoju. Olga zamknęła drzwi na klucz i oparła się o nie. Usłyszała, jak Aleksiej szeleści za ścianą, woła, przeklina, a potem wychodzi.

Tego samego dnia złożyła pozew o rozwód. Bez histerii. Spokojnie. Pewnie. Bez prawnika – po prostu dlatego, że wszystko było jasne jak słońce: mieszkanie było jej, papierkowa robota w porządku, a majątek wspólny był minimalny. Zwróciła kolczyki. Nie sobie. Ale do lombardu. Za uzyskane pieniądze kupiła nowe buty – te, które odkładała od lat, żartując z nich w witrynie. Wszystko dla rodziny. Wszystko na później. Wszystko dla niego.

A teraz coś dla siebie.

Następnego dnia zadzwoniła do niej Anna Pietrowna.

„Wiedziałem, że sobie z tym nie poradzisz. Słaby. Zimny. Samolubny.”

„Wiesz, Anno Pietrowna” – powiedziała Olga, patrząc przez okno i popijając kawę – „mam do ciebie jedno pytanie. Czy słyszałaś kiedyś wyrażenie „posadź drzewo, zbuduj dom i wychowaj syna”?

  • Oczywiście. Chodzi o prawdziwych mężczyzn.

— Dlaczego wychowałeś syna, skoro nie pozwoliłeś mu stać się mężczyzną?

Cisza.

— No, pomyśl. Właśnie remontuję. Muszę zdecydować, gdzie stanie szafka. Tam, gdzie kiedyś stał twój portret.

Rozłączyła się.

Tego wieczoru, kiedy wróciła do domu od notariusza, na korytarzu leżało pudełko. Żadnego listu. W środku były te same kolczyki. Wyczyszczone. Starannie owinięte w materiał. I zdjęcie.

Młoda Olga. I Aleksiej. Obok. Szczęśliwi.

Na odwrocie znajduje się napis:

Miałeś rację. Zrozumiałem to za późno. Przepraszam. Bądź szczęśliwy. Nie ze mną.

Olga spojrzała na zdjęcie.

I wrzuciła je do kosza na śmieci.

Kolczyki lądują w szufladzie. Może jeszcze się przydadzą. Ale wspomnienia – nie.

I po raz pierwszy od dawna spała spokojnie. Bez strachu, bez lęku, bez tego przytłaczającego poczucia, że ​​ktoś za drzwiami decyduje o jej losie.

Teraz została tylko ona.

Się.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *