Twoja matka nie chce mieszkać w moim mieszkaniu, nawet o tym nie śnij – powiedziała Rita mężowi.

„Słuchaj, chodzi o to…” Maksym niezręcznie poruszył się przy wejściu do kuchni, obserwując, jak jego żona wypakowuje zakupy z toreb.

Twoja matka nie chce mieszkać w moim mieszkaniu, nawet o tym nie śnij – powiedziała Rita mężowi.

  • Hm? – Rita nawet się nie odwróciła, kontynuując to, co robiła.

— Rozmawiałem z moją mamą…

„I co z tego?” – głos Rity nabrał ostrożnego tonu.

— No cóż… Może mogłaby się do nas wprowadzić? Tymczasowo.

Rita zamarła, wciąż niosąc karton mleka do lodówki. Ich kotka, Tisza, drzemiąca na parapecie, otworzyła jedno oko, jakby wyczuwając napięcie.

  • Maxim, mówisz teraz poważnie?
  • Poczekaj, pozwól mi wyjaśnić…

„Nie, zaczekaj chwilę” – Rita gwałtownie się odwróciła. „Twoja matka nie będzie mieszkać w moim mieszkaniu, nawet o tym nie śnij”.

— Dlaczego po prostu mówisz „nie uda się”? Przynajmniej to przedyskutujmy…

„O czym tu dyskutować?” Rita oparła się o kuchenny stół. „Dwa pokoje dla trzech dorosłych? I to biorąc pod uwagę twoją matkę…” Urwała.

  • A co z moją mamą?
  • Nic. Po prostu nic.

Tisza zeskoczyła z parapetu i zaczęła ocierać się o nogi swojej pani, jakby chciała ją uspokoić.

„Rita, pomyśl tylko. Jest jej ciężko samej, jej ciśnienie krwi skacze…”

„Czy będzie mi łatwo?” – przerwała Rita. „Codziennie słyszeć, jak źle żyję? Rita, dlaczego wracasz tak późno z pracy? Rita, czy naprawdę można trzymać kota w mieszkaniu? Rita, powinnaś pomyśleć o dzieciach…”

  • Ona nie ma na myśli nic złego.

„Oczywiście, że nie ze złej woli. Po prostu nie potrzebuję takiej opieki. Mam własne życie”.

Telefon zadzwonił na korytarzu. Maxim wyszedł odebrać, a Rita w końcu włożyła mleko do lodówki. Tisha wciąż krążyła w pobliżu, błagając o uwagę.

„To mama dzwoniła” – powiedział Maxim, kiedy wrócił. „Mówi, że wpadnie jutro… z wizytą”.

Coś w jego głosie sprawiło, że Rita zaczęła się niepokoić: „Tylko w odwiedzinach?”

„No tak” – Maxim ostrożnie odwrócił wzrok. „Po prostu… z rzeczami”.

— Co masz na myśli mówiąc „z rzeczami”?

„Rita, dokąd indziej mogłaby pójść? Ja nie mogę…”

— Nie, czekaj. Już wszystko postanowiłeś? Beze mnie?

— Myślałem, że teraz porozmawiamy spokojnie…

„Spokojnie?” Rita podniosła głos. „Najpierw zaprosiłeś ją do siebie, a teraz chcesz „pogadać na spokojnie”?”

Tisza, która dotąd spokojnie obserwowała kłótnię, nagle przyłożyła uszy do tyłu i wpadła do pokoju. Rama okna zatrzasnęła się – najwyraźniej przeciąg ją wyważył.

„Nie krzycz tak” – skrzywił się Maksym.

„Nie krzyczę. Po prostu nie mogę w to uwierzyć…”

Przerwał jej głośny hałas dochodzący z pokoju. Oboje pobiegli tam.

Otwarte okno kołysało się na wietrze. Ciszy nie było widać.

„Nie, nie, nic, tylko nie to…” Rita rzuciła się do okna. „Tisha! Tishenka!”

Na dole, w zapadającym zmroku, nie dało się nic zobaczyć. Trzecie piętro nie jest dla kota śmiertelnie niebezpieczne, ale i tak jest przerażające.

„Pójdę na dół i sprawdzę” – Maxim już zakładał kurtkę.

  • Jestem z tobą.
  • Ubierz się, jest zimno.

Rita chwyciła pierwszy sweter, jaki znalazła. Jej ręce drżały, gdy próbowała włożyć rękawy na miejsce.

Biegali po całym podwórku. Zajrzeli pod każdy samochód, pod każdy krzak. Nigdzie nie było ciszy.

„Może po prostu się przestraszył i gdzieś się schował?” – zasugerował Maksym. „Wróci jutro”.

„Nigdy wcześniej nie uciekł” – Rita wpatrywała się w ciemność. „Nigdy. Nawet gdy okna były otwarte”.

„Słuchaj” – przerwał Maksym. „Może powinienem zadzwonić do mamy? Powiedzieć jej, żeby na razie nie przychodziła?”

„Co za różnica?” – głos Rity był gorzki. „Kot już uciekł”.

W milczeniu wracali do domu. Rita weszła prosto do pokoju i usiadła na sofie, obejmując kolana. Na stole obok stała miska z niedojedzonym kocim jedzeniem.

„Wyjeżdżam” – powiedziała nagle. „Zamieszkuję z Tanyą. Na kilka dni”.

  • Pod względem?

— Dosłownie. Skoro zdecydowałeś już wszystko za nas oboje, powinniście na razie mieszkać z mamą. A ja zatrzymam się u koleżanki.

  • Rit, dlaczego zachowujesz się jak mała dziewczynka?

„Malutki?” Wstała gwałtownie. „Nie, Maksym. Ty jesteś tym małym. Tym, który nie potrafi odmówić matce, ale boi się od razu powiedzieć żonie prawdy”.

Następnego ranka, kiedy Maxim się obudził, Rity nie było. Na kuchennym stole leżała karteczka: „Jedzenie Tishe jest w górnej szafce. Jeśli wróci”.

Dzwonek do drzwi zadzwonił około godziny drugiej po południu.

„Maximuszka!” Elena Pietrowna ciężko dreptała, taszcząc ogromną torbę na korytarz. „Przyniosłam kilka rzeczy… najpotrzebniejsze rzeczy”.

Maksym spojrzał na dwie torby podróżne i walizkę, które piętrzyły się na korytarzu, i pomyślał, że to właśnie Jelena Pietrowna uważała za „najbardziej potrzebne”.

— A gdzie jest Rytoczka? W pracy?

— Jest… u koleżanki. Na kilka dni.

„Jak moja przyjaciółka?” Elena Pietrowna zacisnęła dłonie. „A ty masz tylko jednego męża? Nie, spójrz tylko na nich! Czego uczą je matki…”

Maksym skrzywił się:

  • Mamo, nie róbmy tego.

„Dlaczego nie mielibyśmy? Mówię prawdę. Za moich czasów…”

  • Mamo! Proszę.

Elena Pietrowna zacisnęła usta:

— Dobra, dobra. Będę cicho. A gdzie twój kot? Ten, który wszędzie zostawia futro?

— Uciekł wczoraj.

„Uciekły?” Pokręciła głową. „Jakimi właścicielami są? W naszej wiosce koty nigdy nie uciekały. A to dlatego…”

Maksym nie słuchał. Patrzył przez okno, gdzie padał lekki deszcz, i zastanawiał się, co Tisza czuje gdzieś tam, w mieście zimnej wiosny.

Rita mieszkała u Tanyi już od trzech dni. Ich mała kuchnia była zawalona wydrukowanymi ogłoszeniami o zaginionych kotach – Rita nieustannie edytowała opisy i dodawała nowe zdjęcia.

„Słuchaj, może powinnaś już przestać to przerabiać?” Tanya postawiła przed przyjaciółką filiżankę herbaty. „Rysujesz już piątą wersję od wczoraj”.

„Po prostu biała plama na jego piersi jest słabo widoczna na ostatnim zdjęciu” – powiedziała Rita, zerkając na kolejne zdjęcie. „A co, jeśli ktoś zobaczył tę konkretną plamę? To ważny znak…”

— A co ważniejsze, nie jadłeś nic zdrowego przez trzy dni.

— Nie chcę.

Telefon zadzwonił ponownie – Maxim. Rita się rozłączyła.

„Jak długo zamierzasz go ignorować?” westchnęła Tanya.

„Nie wiem. Może dopóki jego matka nie przestanie mi mówić, jak mam żyć?” Rita skrzywiła się. „Wiesz, co powiedziała wczoraj? »Za naszych czasów żony nie uciekały od mężów«. Wyobrażasz sobie? Więc to ja uciekłam. A to, że jej syn decydował o wszystkim za moimi plecami – to w porządku, to normalne”.

  • No cóż, formalnie mieszkanie jest jego…

„Nie rób tego!” Rita gwałtownie wstała. „Nie mów o „formalnie”! Oszczędzaliśmy dwa lata na zaliczkę. Razem wybraliśmy okolicę. Całe lato wychodziłam z pracy wcześniej, żeby zdążyć po materiały do ​​sklepu budowlanego. A teraz, masz na myśli, że to tylko jego mieszkanie?”

Telefon zadzwonił na chwilę – wiadomość.

„Znowu Maxim?” zapytała Tanya.

„Nie, jakaś Zinaida Pawłowna. Napisała, że ​​widziała podobnego kota przy śmietnikach na ulicy Sosnowej. I wysłała zdjęcie…”

Rita zamilkła, wpatrując się w rozmazane zdjęcie.

„Tanya, to on! Spójrz – ma tę białą plamę na piersi!”

Na zdjęciu Tisza siedziała obok kosza na śmieci. Brudna, rozczochrana, ale żywa.

Szukali ulicy Sosnowej przez prawie godzinę. Stare, pięciopiętrowe budynki, łuszczące się mury i podupadłe podwórka. Pulchna kobieta w zniszczonej kurtce czekała już na nich w pobliżu budynku, którego szukali.

„Jestem Zinaida Pawłowna” – powiedziała, wyciągając rękę do Rity. „Napisałam to do ciebie. Twój kot przychodzi tu każdego wieczoru, a ja go karmię”.

— Czy on jest tu teraz?

„Nie, przychodzi tylko wieczorem. Stał się taki ostrożny – nie pozwala nikomu się zbliżyć. Ale zdecydowanie jest twój; od razu go rozpoznałam z ogłoszenia”.

Od tamtej pory Rita przychodziła do śmietnika każdego wieczoru. Siedziała godzinami na zapadającej się ławce, ciągle wyciągając z niej worek z ulubionym jedzeniem Tishy.

Kot rzeczywiście się pojawił. Wyłaniał się z krzaków, zatrzymywał się kilka metrów dalej i wpatrywał się w nią swoimi żółtymi oczami. Ale gdy tylko Rita zrobiła krok w jego stronę, natychmiast uciekał.

„On się obraził” – westchnęła Zinaida Pawłowna, która często dotrzymywała towarzystwa Ricie. „Wiele razy widziałam to u kotów. Kiedy zostają zdradzone, długo nie wybaczają”.

  • Ale ja nie zdradziłem…
  • Ale on myśli inaczej.

Czwartego wieczoru Rita jak zwykle siedziała na swoim stanowisku. Zrobiło się ciemno, a znad rzeki unosił się wilgotny zapach, ale bała się ruszyć – Tisza już wyłoniła się zza krzaków i tym razem zdawała się być nieco bliżej.

Nagle usłyszała za sobą ciężki oddech. Rita odwróciła się i zamarła.

Elena Pietrowna, opierając się ciężko o poręcz, weszła po schodkach na ławkę.

„Szedłem za tobą aż do domu” – westchnęła Elena Pietrowna, ciężko siadając na ławce. „Ledwo nadążałem”.

„Dlaczego?” to było wszystko, co Rita zdołała wykrztusić.

„Maxim powiedział mi, gdzie cię znaleźć” – teściowa wyciągnęła paczkę tabletek z kieszeni i włożyła jedną do ust. „Mam trochę podwyższone ciśnienie”.

— Czy chodzisz sam po ciemku, czując taką presję?

„Kto jeszcze powinien iść?” Elena Pietrowna schowała tabletki. „Mój syn wyjechał do pracy, moja synowa zatrzymała się u koleżanki…”

„Czy ty właśnie powiedziałeś to celowo?” W głosie Rity zabrzmiała znajoma, drażliwa nuta.

„Nie” – odpowiedziała niespodziewanie cicho teściowa. „Jestem po prostu… zmęczona, Rito. Zmęczona samotnością”.

W krzakach migotał cień – Tisza. Zatrzymał się na skraju światła latarni, mierząc kobiety czujnym wzrokiem.

„Wiesz” – powiedziała nagle Jelena Pietrowna – „też kiedyś miałam kota. Nazywał się Barsik”.

Tisza nadstawił ucha, nasłuchując nieznanego głosu.

„Dokładnie taki sam czarny. Mój mąż zawsze się z niego naśmiewał, mówiąc, że nie jest kotem, a szczeniakiem. Wyobrażacie to sobie? „Szczeniak” i „szczeniak”. I Barsik naprawdę tak myśli – gdy tylko słyszy to słowo, od razu do niego biegnie”.

Kot zrobił ostrożny krok do przodu. Rita wstrzymała oddech.

„Mieszkaliśmy razem piętnaście lat” – kontynuowała Jelena Pietrowna. „A potem mój mąż zmarł. Zawał serca. Nagle, jak cios w głowę. Gdyby nie Barsik, to…” – przerwała, zbierając myśli. „Budzi mnie rano, prosi o jedzenie. Wieczorem czeka przy drzwiach. Wydaje się, że to drobiazg, ale pomaga mi żyć”.

Tisza podeszła jeszcze bliżej. Elena Pietrowna zamarła, bojąc się go spłoszyć.

„Mieszkaliśmy z Barsikiem przez dziesięć lat po śmierci mojego męża. A kiedy umarł…” Ukradkiem otarła oczy. „Wtedy byłam naprawdę sama. Może dlatego stałam się taka. Wiesz, kiedy nikt na ciebie nie czeka w domu, dusza twardnieje. A poza tym nie mogę ich już pochować”.

Tisza nagle zdecydowanie ruszyła w stronę ławki.

Obie kobiety patrzyły na niego z zapartym tchem. Kot zatrzymał się obok Eleny Pietrowna i ostrożnie powąchał jej dłoń. Potem, ku ich zaskoczeniu, wskoczył na ławkę między nimi i głośno zamruczał.

„No, no” – wyszeptała Rita. „Przez cały tydzień nawet się do mnie nie zbliżył”.

„Zwierzęta to czują” – odpowiedziała cicho teściowa. „Kto też czuje się samotny?”

Długo siedzieli w milczeniu. Tisza zdawała się drzemać, tuląc się do Eleny Pietrowna. Latarnia nad ławką rzucała słabe światło, a w oddali szumiały samochody.

„Ja” – powiedziała w końcu Rita. „Myślałam… Może powinniśmy zmienić mieszkanie? Na trzypokojowe? Żeby starczyło miejsca dla wszystkich”.

Elena Pietrowna powoli zwróciła się do synowej:

— Mówisz poważnie?

„Zdecydowanie. Tylko…” Rita zawahała się. „Po prostu się umówmy. Żadnych komentarzy na temat tego, jak prowadzę dom. Przynajmniej na początku”.

„Zgadzam się” – teściowa wyciągnęła rękę, a Rita ostrożnie ją uścisnęła.

Tisza otworzyła oczy i zamiauczała głośno, jakby przypieczętowując umowę.

Gdy we trójkę — dwie kobiety i kot — wchodzili po schodach, Maxim właśnie wychodził z mieszkania.

„Gdzie byłaś? Zaczynałem się martwić…” Zatrzymał się, widząc Tishę w ramionach matki.

„Czy możesz sobie wyobrazić” – powiedziała Elena Pietrowna – „okazuje się, że twój kot i ja mamy ze sobą wiele wspólnego”.

Maksym przeniósł zdziwiony wzrok z matki na żonę:

  • W jakim sensie?

„Dosłownie” – odpowiedziała Rita. „Wszyscy czasami popełniamy błędy. Najważniejsze to umieć wybaczać”.

Tisza wyskoczył z ramion Eleny Pietrowna i pewnym krokiem wszedł do mieszkania, jakby tydzień nieobecności nigdy się nie wydarzył. Zatrzymał się w drzwiach i miauknął natarczywie: „Czemu tak stoisz? Chodź, czas jeść!”

Miesiąc później wprowadzili się do nowego mieszkania. Już pierwszego wieczoru Tisza chodził po wszystkich trzech pokojach, jakby był właścicielem, ale szczególnie upodobał sobie parapet w pokoju Eleny Pietrowna.

Od tamtej pory stało się to jego ulubionym miejscem – leżeć tam, podczas gdy ona czytała książkę lub robiła na drutach, czasami patrząc przez okno, ale częściej – na swoją nową rodzinę.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *