Historia Henry’ego Winklera to nie tylko historia sławy, komedii, a nawet historii telewizji – to historia odporności.
Na długo zanim stał się „Fonzem”, ikoną serialu „ Happy Days ” , Winkler był chłopcem, który miał problemy z czytaniem, niezrozumiany przez niemal wszystkich wokół.
Nikt wtedy nie wiedział – ani nauczyciele, ani on sam – że jego mózg po prostu działał inaczej. Dopiero w wieku 31 lat zrozumiał, dlaczego słowa zawsze były dla niego jak zamknięte drzwi.
Diagnoza dysleksji u Winklera nie pochodziła z wizyty u lekarza ani z samoświadomości – pochodziła od jego pasierba.
„Mój pasierb, który ma teraz ponad pięćdziesiąt lat, otrzymał diagnozę, gdy był w trzeciej klasie” – wyjaśnił Winkler w wywiadzie. „Kiedy lekarz opisał jego trudności w uczeniu się, zdałem sobie sprawę, że opisuje również mnie. Wtedy wszystko nabrało sensu. Nie byłem głupi. Mój mózg po prostu inaczej przetwarzał informacje”.
Przez lata Winkler nosił etykietę „głupiego”. W szkole siadywał w klasach, gdzie nauczyciele mylili jego problemy z lenistwem. Karcili go, gdy nie nadążał z nauką lub nie odrabiał prac domowych. Był karany za oblanie testów, które desperacko próbował zdać. Jego rodzice, imigranci z Niemiec, wierzyli, że edukacja to wszystko. Naciskali na niego, nie rozumiejąc, że problemy ich syna nie wynikają z braku wysiłku, ale z niewidocznej neurologicznej odmienności.
„Przez większość lat w liceum byłem uziemiony” – wspominał Winkler. „Moi rodzice myśleli, że się nie staram. Chciałem, ale po prostu nie potrafiłem przetwarzać słów tak, jak inne dzieci”.
Pomimo trudności w nauce, Winkler nie pozwolił, by porażka go zdefiniowała. Złożył podania na 28 uczelni – w sumie – i większość go odrzuciła. Nieliczni, którzy go przyjęli, zrobili to na okres próbny. Ostatecznie, dzięki wytrwałości i silnej woli, uzyskał tytuł magistra w Yale School of Drama. Ale nawet wtedy jego zmagania nie zniknęły.
Kiedy w latach 70. pojawił się serial „Happy Days” , Winkler stanął przed nowym wyzwaniem. Scenariusze – wypełnione dialogami, reżyserią i wskazówkami – były dla niego koszmarem. Czytanie i zapamiętywanie tekstu było boleśnie powolne. Nie potrafił przetwarzać tekstu tak, jak jego koledzy z planu. Zamiast tego, zapamiętywał wszystko, polegając na instynkcie i intuicji.
„Patrzyłem na scenariusz, uczyłem się go na pamięć najlepiej, jak potrafiłem, a potem dobierałem słowa po swojemu” – powiedział Winkler. „Czasami reżyserzy mówili: »To nie tak jest napisane«, a ja odpowiadałem: »Przekazuję ci sedno sprawy«”.
Ta esencja zadziałała. Winkler przekształcił Arthura „Fonziego” Fonzarelliego w jedną z najtrwalszych postaci telewizyjnych – opanowaną, pewną siebie i czarującą bez skrępowania. Nikt, kto go oglądał, nie mógł się domyślić, że mężczyzna dominujący na ekranie po cichu zmaga się z dysleksją. Za kulisami każdy dzień był testem wytrzymałości.
„Nie było łatwo” – przyznał. „Nie potrafiłem płynnie czytać tekstu, ale potrafiłem go szybko zapamiętać. Kiedy już go znałem, potrafiłem go zagrać. Aktorstwo stało się dla mnie umiejętnością przetrwania”.
Sukces „Happy Days” przyniósł mu sławę i uznanie, ale dawne kompleksy nigdy całkowicie nie zniknęły. Winkler powiedział, że nawet gdy jego twarz pojawiła się na okładkach magazynów, a nazwisko stało się synonimem sukcesu, część jego osobowości wciąż nosiła blizny z wczesnych lat szkolnych.
„Kiedy dorastasz, słysząc, że jesteś głupi, to w tobie zostaje” – powiedział. „Nawet gdy świat mówi ci co innego, część ciebie nadal w to wierzy”.
Wszystko zmieniło się w wieku 31 lat. Siedząc w pokoju z psychologiem edukacyjnym swojego pasierba, Winkler słuchał, jak lekarz wyjaśniał mu dysleksję – jak wpływa ona na czytanie, rozumienie i pamięć. To było jak słuchanie historii jego własnego życia. Uświadomienie sobie tego uderzyło go z całą mocą.
„Płakałem” – przyznał. „To było wyzwalające, ale i bolesne. W końcu zrozumiałem siebie, ale nie mogłem przestać myśleć o tych wszystkich latach spędzonych we wstydzie”.
Zrozumienie dysleksji nie tylko zmieniło sposób, w jaki Winkler postrzegał siebie – zmieniło też jego chęć pomagania innym. Mężczyzna, który kiedyś unikał czytania, został pisarzem. Współpracując z pisarzem Linem Oliverem, Winkler stworzył serię książek dla dzieci „Hank Zipzer” , inspirowaną jego własnymi doświadczeniami. Główny bohater, Hank, to bystry, pełen wyobraźni chłopiec z dysleksją, który zmaga się z chaosem szkolnego życia.
„Te książki opowiadają o celebrowaniu odmienności” – powiedział Winkler. „Lin i ja chcieliśmy, żeby dzieci wiedziały, że nie są zepsute. Nie są głupie. Ich mózgi po prostu działają w niesamowity, unikalny sposób”.
Z czasem seria o Hanku Zipzerze rozrosła się do „Here’s Hank”, a później do „Detektywa Kaczora” , docierając do milionów młodych czytelników na całym świecie. Jak na ironię, człowiek, który kiedyś nie mógł skończyć książki, teraz jest współautorem ponad 30 z nich – fakt, który wciąż go zadziwia.
„Kiedy trzymam w ręku jedną z naszych książek, myślę o tym dzieciaku siedzącym w szkole, czującym się gorszym, zawstydzonym. A teraz piszę historie, które sprawiają, że inne dzieci czują się zauważone. To jak zatoczenie koła”.
W wywiadach Winkler często powtarza, że humor to „brama” do nauki. Wierzy, że śmiech rozbraja strach – zwłaszcza strach przed porażką. „Jeśli dziecko się śmieje, jest otwarte” – wyjaśnił. „Wtedy można je uczyć. Można mu pokazać, że nauka nie polega na perfekcji, ale na ciekawości”.
Jego zaangażowanie na rzecz dzieci z trudnościami w uczeniu się uczyniło go bohaterem dla niezliczonych rodzin. Nauczyciele zapraszają go do szkół, aby opowiadał o wytrwałości. Rodzice piszą listy z podziękowaniami za dawanie dzieciom nadziei. Dzieci wręczają mu karteczki z tekstami w stylu: „Ja też myślałem, że jestem głupi, dopóki nie przeczytałem Hanka Zipzera”.
Mając prawie siedemdziesiąt lat, Winkler wciąż niestrudzenie pracuje – działa, pisze i mówi o trudnościach w uczeniu się. Jego przesłanie jest jasne: inteligencja nie bierze się z szybkości czytania, ale z głębi uczuć i myśli.
„Zbyt wiele lat myślałem, że nie jestem wystarczająco dobry” – wspominał. „Teraz wiem, że to, co utrudniało mi życie, ukształtowało mnie również w tym, kim jestem. Dysleksja nauczyła mnie kreatywności, empatii i wytrwałości. Nie zamieniłbym tego na nic innego”.
Zapytany, co powiedziałby sobie młodszemu – chłopcu siedzącemu w klasie, przerażonemu, że ktoś każe mu czytać na głos – Winkler nie waha się ani chwili. „Powiedziałbym mu: »Nie jesteś głupi. Jesteś po prostu Henrym. I to już wystarczy«”.
Nadal otrzymuje listy od fanów, nie tylko z okazji Happy Days , ale także od dzieci i dorosłych, którzy zmagali się z podobnymi problemami. Są mu wdzięczni za to, że sprawił, że poczuli się zauważeni. Za pokazanie, że nawet tak zwani „powolni” uczniowie mogą zmieniać świat.
Winkler uśmiecha się, mówiąc o tym. „Za każdym razem, gdy dziecko mówi: »Umiem już czytać« albo gdy rodzic mówi: »Moje dziecko nie czuje się już zepsute«, to jest prawdziwa nagroda. To lepsze niż Emmy”.
Po całym życiu walki za pomocą słów, Henry Winkler teraz je pisze — dla marzycieli, outsiderów i dzieci, które muszą usłyszeć, że są wystarczające, takie, jakie są.
I może to jest najcenniejsza lekcja ze wszystkich: czasami ludzie, którym mówi się, że nie potrafią – potrafią. Potrzebują tylko kogoś, kto pokaże im, jak bardzo są inteligentni.